
Oto druga część naszej rozmowy z najpopularniejszą autorką kryminałów w Polsce. Wracamy do korzeni - rozmawiamy o regionie, trudnej historii i emocjach, jakie wywołała jedna z książek, w której poruszony został temat działalności Romualda Rajsa "Burego".
Pierwsza część rozmowy z Katarzyną Bondą, znajduje się tutaj: Dziewczyna z lasu, której serce bije w puszczy z nową książką. Bonda i kulisy jej pracy - cz. I
Do tej pory książki Katarzyny Bondy sprzedały się w Polsce w nakładzie przekraczającym dwa i pół miliona egzemplarzy. Są wydawane w 15 krajach. Prawa do wydań zagranicznych zakupiły największe wydawnictwa na świecie, m.in. Hodder & Stoughton i Random House.
Piotr Walczak, Dzień Dobry Białystok: Pochodzi pani z podlaskiego - urodzona w Białymstoku, wychowana w Hajnówce. Czuje pani więź z regionem, korzenie mają dla pani znaczenie?
Katarzyna Bonda: Tak, absolutnie moje serce bije w puszczy. Jestem dziewczyną z lasu. Wielokrotnie nocowałam w lesie sama, z przyjaciółmi, z chłopakiem. To dla mnie środowisko naturalne. Uwielbiam być w puszczy. Przerażający jest dla mnie krajobraz industrialny albo ocean. Ziemia, zwierzęta, szum drzew to muzyka mojego dzieciństwa. Wspominam z rozrzewnieniem. Las ma swoje sekrety. Mówi do nas wiele o nas samych i opowiada też cudze historie. Może dlatego, że pochodzę z puszczy, piszę kryminały?
Niestety teraz bardzo rzadko bywam w rodzinnych stronach. Przed pandemią tylko na dorocznym festiwalu muzyki cerkiewnej, gdyż jestem zagorzałą fanką. Moi rodzice nie żyją, a pandemia nie pomaga w tej materii, ale za to coraz więcej czytelników melduje mi, że po przeczytaniu moich książek, zwłaszcza "Okularnika" czy "Florystki" - planują urlopy w okolicach Puszczy Białowieskiej, Białymstoku, Białowieży czy Hajnówce. Jedzą babki ziemniaczane, pierogi czy soloną słoninę i szukają lokalnego bimbru oraz wyszywanych chust czy ikon. Jestem dumna, że mogę być promotorką swojego regionu. Nikt już w tym kraju nie powie, że nie wie, gdzie leży Hajnówka. A kiedyś, gdy mnie pytano, gdzie się wychowałam, zawsze padało pytanie, czy to gdzieś w górach.
Hajnówka pojawia się choćby w "Okularniku". Poruszyła tam pani trudny i budzący wiele emocji temat, dotyczący działalności Romualda Rajsa "Burego". W opisie powieści czytamy: "sielskie miasteczko zmienia się w arenę krwawych porachunków, podczas których z pełną siłą odżywają polsko - białoruskie antagonizmy". Jak przez czytelników zostało odebrane podjęcie tej kwestii?
- Kiedy postanowiłam napisać kryminał rozgrywający się na Podlasiu, pojechałam do Hajnówki. To moje rodzinne strony, ale kiedy piszę, zawsze zbieram konkretne informacje. Wtedy wyznawałam zasadę, że muszę zobaczyć miejsca, w których położę trupy, pogadać z ludźmi, żeby rzecz całkowicie wymyśloną jednak osadzić w jakimś konkrecie, umocować bohaterów w prawdziwej przestrzeni i czasie, zbudować prototypy postaci. I gdy tak sobie gadałam, usłyszałam o tzw. sprawie "Burego".
Mieszkałam w Hajnówce do końca liceum. To wystarczający czas, żeby coś z historii tego kawałka Polski i własnej rodziny obiło się o uszy, ale nic z tych rzeczy. "Bury"? Nie miałam pojęcia, o czym mowa. Ale im dłużej rozmawiałam z ludźmi, tym bardziej byłam przekonana, że opowieści o "Burym" to nie jest żadna przeszłość, ale teraźniejszość. Dowiedziałam się, że mord z 1946 roku ukrywano do połowy lat 90., że wszyscy wszystko wiedzieli, ale dusili to w sobie. Spotkałam człowieka, który doprowadził do ekshumacji niektórych ofiar "Burego". Ostrzegł mnie, że między Polakami a Białorusinami jest na Podlasiu kosa. Ten człowiek odesłał mnie do białostockiego IPN-u.
Żołnierze wyklęci za PRL, a dziś bohaterscy i bohaterscy za PRL, a dzisiaj wyklęci na drugą mańkę funkcjonariusze milicji, którzy niekoniecznie musieli być paskudni. Współpraca z podziemiem, kolaboracja z władzą, zdrada, taka zwyczajna, ludzka, ale też apele, by Białostocczyznę włączyć do Sowietów, zbrodnia, świństwa, obmowa, złodziejstwo. Jak w życiu - nic nie jest takie, jak się na pozór wydaje. Czas był pokręcony, to i ludzie zachowywali się stosownie do czasu. A ponieważ nie wolno było normalnie rozmawiać, wszystko zastygło.
Chociaż akurat tamte czystki etniczne odbywały się wedle konfesji. W dokumentach IPN znalazłam zeznania świadków, którzy ocaleli z pogromów urządzonych przez Rajsa. Partyzanci pytali ich w zasadzie tylko o wyznanie, bo tak można było najprościej ludzi definiować. Prawosławni pod ścianę, katolicy przeżyją. Chociaż już UB często przyjmowało odwrotną zasadę.
Ale i tu prosta kategoryzacja zawodzi. Białorusini rzeczywiście kolaborowali z komunistami, niektórzy chcieli iść pod sowiecką władzę, donosili na leśne oddziały. Ale nie chodziło o prawosławie i białoruskość, tylko o chłopskie przywiązanie do ziemi. W gruncie rzeczy sprzymierzyliby się z każdym, żeby przeżyć i zostać u siebie. Bo oni nie mieli się wcale za Białorusinów, tylko za tutejszych. Nie chcieli wyjeżdżać do Sowieckowo Sojuza mimo szantażu podziemia, które przyszło tu z Wileńszczyzny i mimo zachęt i gróźb ze strony władzy - bo trzeba wiedzieć, że nasi komuniści umówili się z władzą radziecką, żeby ona wzięła sobie Białorusinów. Jeśli już - to niech ZSRR przyjdzie tutaj.
A więc - Białorusini trzymali z nową władzą i jednocześnie sprzeciwiali się jej. Polska Ludowa tak naprawdę nie wiedziała, co z nimi zrobić. I wtedy pojawia się "Bury", który walczy z komunistami i ich prawosławnymi sprzymierzeńcami. Trwa wojna, nikt nie ma czasu ani ochoty, by dzielić włos na czworo.
Gdy jeździłam z "Okularnikiem" po kraju, na spotkania przychodzili prawdziwi Polacy. Na swoich portalach zawieszali informacje, że jakaś cipcia kala pamięć żołnierzy wyklętych, więc trzeba zrobić z nią porządek. Z reguły nic strasznego się nie działo, ale ze dwa razy miałam cykora, bo krzykliwych, agresywnych chłopaczków udających partyzantów pojawiło się szczególnie dużo. Nudzili się jak mopsy, bo nie było okazji do napierdalanki, wszyscy w końcu wychodzili. Ale zrozumiałam, że dla nich "Bury" to zdjęcie profilowe, postać z gry komputerowej. Nic o nim nie wiedzą, ale wiedzą swoje.
Kiedyś na sali został przywódca takiej bojówki. Rozmawialiśmy tylko we dwoje. Na początku to było szlifowanie betonu. Zmieniłam ton i argumenty, poszłam po ludzku. Opowiedziałam mu, że Białorusini zabili brata "Burego", że go zakapowali Ruskim i UB, że sprawy proste są z reguły nieproste. Rozdziawił gębę, bo "Bury" to był dla niego awatar, hasło bez treści. I nagle mi mówi, że koledzy na początku go odrzucali, bo ma semicki nos. "O" - pomyślałam - "nieźle". A on dalej, zupełnie szczerze: "Wyobrażałem sobie wtedy, że jest wojna, a ja z tym moim nosem. Co bym wtedy zrobił?".
Ci chłopcy, ci narodowi krzykacze to często zwykli chuligani, ale również zmanipulowane ofiary różnych cynicznych mądrali, którzy takim zgubionym młodzieńcom objaśniają rzeczywistość. Wolność, a więc nieoczywistość, jest dla nich za trudna. A że od tej wolności niewiele dostali, więc wybierają porządek. No i mają dobre samopoczucie, bo walczą o ojczystą historię. A jeszcze jest hardość i twardy charakter, które imponują, nawet u przestępcy.
Pokazywano mi nagrania ze spotkań młodych ludzi z kombatantami "Burego". Miałam wrażenie, że każdy wyobrażał sobie, że jest takim partyzantem. A potem koleś prowadzi cię do domu: bida z nędzą, nie ma kibla ani bieżącej wody, sama bezsilność. A w wyobraźni nie jesteś bezsilny, znajdujesz winnych, pokonujesz wroga. Mniejsza jakiego. Akurat tu kacap, ale może być muzułmanin, rudy, gruby, łysy.
W narodzie jest wkurw, inna rzecz, że często dla samego wkurwu, wszystko buzuje i prostaczki dają się wodzić za nos, a cwaniaki odcinają kupony.
Trwająca pandemia sprzyja pracy twórczej, czy jest wręcz odwrotnie? Bo z jednej strony mniej spotkań, prezentacji, z drugiej wiele miejsc jest zamkniętych bądź działających w ograniczonym zakresie, ludzie pracują zdalnie, trudniej spotkać się oko w oko, by porozmawiać zbierając materiały.
- Moje życie w pandemii nie zmieniło się prawie wcale. Zawsze siedziałam w jaskini i pisałam. Moje życie odbywa się de facto w piżamie. Tak więc przyjęłam co los daje i po prostu napisałam w tym czasie książkę.
Na koniec proszę powiedzieć, czy królowa polskiego kryminału czuje na karku oddechy goniącej konkurencji, kolejnych pokoleń zdolnych autorów, czy rynek wygląda tak, że jest Bonda i długo, długo "nic".
- Konkurencja jest ogromna i bardzo mnie mobilizuje. Cieszę się, że ludzie wciąż pamiętają o moich bohaterach i to mi wystarczy. Nie uderzyła mi woda sodowa do głowy, jeśli o to pan pyta... Staram się po prostu nie odstawać.
Dziękuję za rozmowę.
(Foto: Marta Machej, Make-up: Beata Krzyżostaniak)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie