
Kierownik literacki Jolanta Hinc - Mackiewicz przeprowadziła, rozmowę z Bożeną Baranowską, reżyserem "Posprzątane" na podstawie sztuki Sarah Ruhl - najnowszej produkcji Teatru Dramatycznego im. Aleksandra Węgierki w Białymstoku. Premiera spektaklu odbędzie się 18 listopada w Uniwersyteckim Centrum Kultury.
- Tak. Bardzo się cieszę, że reżyseruję tutaj, w tym mieście, w którym zdarzyły się dla mnie najważniejsze rzeczy w moim życiu. I tę pracę także traktuję jako początek nowego etapu, po wieloletnim reżyserowaniu spektakli dyplomowych ze studentami. Po wielokrotnym wystawianiu tekstów scenicznych polskich dramaturgów w Instytucie Polskim w Berlinie oraz w Teatrze im. Maksyma Gorkiego w Berlinie.
Zawsze uważałam, że praca w teatrze to jakaś misja do spełnienia. Już tutaj w szkole średniej w teatrze amatorskim, a potem w łódzkiej filmówce kształtowały się moje wybory i miłość do poezji. Uczyłam wiersza w szkole teatralnej i to było moim głównym nurtem. Byłam jedną z wiernych aktorek Lupy, ale spotkaliśmy się dopiero w 1998 r., bo wcześniej grałam przez dziesięć lat w Teatrze Polskim we Wrocławiu i w filmach, a potem wyjechałam do Niemiec i byłam tam dziesięć lat.
Grałam w Berlinie w Teatrze Kreatur, który był międzynarodowym zespołem i miał ogromne sukcesy. Graliśmy po niemiecku, m.in. Brunona Schulza, Izaaka Babla, a nawet Tadeusza Słobodzianka. A znałam go z białostockiego liceum, w którym wspólnie zdawaliśmy maturę. Potem wróciłam z Berlina do Wrocławia i tam zagrałam w "Prezydentkach" Krystiana Lupy. Ta praca zaczęła się od jednej rozmowy i duchowego porozumienia. Wspominam ją jako niezwykłe doświadczenie i wzbogacenie moich umiejętności, w tym pracy nad budowaniem postaci.
- Miałam kilka innych propozycji, ale pan dyrektor Piotr Półtorak mi zaproponował tę sztukę. Byłam bardzo ostrożna i właściwie dopiero po drugim czytaniu uznałam, że to jest bardzo dobry tekst, bo zawiera symbole i archetypy - tę głębię Jungowską, której poszukiwania nauczyłam się w pracy z Lupą.
- Najbardziej zainteresowało mnie to sprzężenie miłości ze śmiercią, bo tam jest bohaterka, która jest śmiertelnie chora i nagle spada na nią i jej ukochanego miłość. To stary temat i są ślady w tym tekście, że autorka bardzo głęboko, metafizycznie drążyła problem życia po życiu - czy miłość tę barierę pokona. Jest taka scena, kiedy bohaterowie próbują się porozumieć telepatycznie, by mogli się gdzieś spotkać w kosmosie. To mnie niezwykle zainteresowało. Autorka naszej sztuki jest bardzo dobrą pisarką, uhonorowaną dwukrotnie nagrodą Pulitzera, zafascynowaną motywem Eurydyki i Orfeusza. Napisała libretto operowe pod tytułem "Eurydyka". Zwykle to Orfeusz jest na pierwszym planie, a ona to odwróciła.
- Na początku mamy tu tradycyjne spojrzenie na kobiety, które są rywalkami, konkurentkami i się nie cierpią, nawet siostry. Pokazane są kobiety znane z życia. Jest między nimi tylko walka. Ale wobec zagrożenia śmiercią, przed którym stoi Anna - one się jednoczą. I nieważne stają się wcześniejsze konflikty, bo trzeba wspólnie zadziałać. I to jest dla mnie istotne.
- To będzie scenografia abstrakcyjna. Odpowiada za nią André Putzmann, scenograf, artysta malarz, który robi swoje wystawy w Berlinie i nie tylko tam. Tworzy malarstwo abstrakcyjne. Znamy się od czasów Teatru Kreatur w Berlinie, gdzie André był asystentem scenografa. Kiedy reżyserowałam dyplomy ze studentami w Berlinie, to go prosiłam do współpracy, bo fantastycznie się dogadujemy. Będzie realizm, ale i transcendencja.
- Tak, a choreografię tworzy Anna Godowska, która kiedyś prowadziła teatr tańca i my idziemy za sugestią autorki, by wykonać sambę, która wniesie klimaty Brazylii, skoro jedna z postaci - Matylda - jest Brazylijką. Będzie zresztą tańca więcej, zmysłowego, erotycznego, który stanowi przenośnię relacji łączących postaci sceniczne.
- Ważne są i obrazy, i emocje. Idąc tropem Junga i Krystiana Lupy, to nie słowo jest najważniejsze, a instynkty, intuicja. A słowo wynika z konieczności dookreślenia. Przecież my się doskonale porozumiewamy bez słów. Słowa pomagają nam precyzyjnie się wyrazić, ale najpierw są doznania, emocje, zwyczajne, jak sympatia, nadzieja, współczucie. A potem dopiero pojawia się słowo. Zawsze powtarzam studentom, co powiedział Peter Brook, że zanim pada słowo, jest cała droga, przez którą pisarz prowadzi postać i dopiero na końcu ona coś mówi. To jest efekt końcowy, a nie początek.
- Myślę, że nie będzie trudny. To będzie zabawne i wzruszające przedstawienie, bo jest w nim mnóstwo zaskakujących mini sytuacji, dialogów, a postaci kobiece są tak skontrastowane, że jest w tym duża dawka humoru.
- Projekcje pełnią dwie funkcje. Pierwsza to wzbogacenie obrazów świata rodziców, który bohaterka przypomina. Są to przestrzenie, które dopełnią świat wspomnień przez perspektywę jakiejś uliczki w San Paulo czy innego miejsca. Jest też wyprawa Charlesa na Alaskę. Pracujemy teraz nad tym z Mikołajem Pływaczem.
A druga funkcja wizualizacji to są sceny nierealne. I podróż w głąb świata oceanu do naszych prapoczątków. Mamy jakiś metafizyczny związek z oceanem. Jest to właściwie odniesienie do zaświatów. I jest jeszcze tajemnicza ryba...
(Rozmawiała Jolanta Hinc - Mackiewicz)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie