
Jak byłam młodsza, dużo młodsza, krążyło takie powiedzenie, choć bardziej porównanie, dotyczące demokracji i demokracji komunistycznej. Jako przykład podano różnicę pomiędzy krzesłem a krzesłem elektrycznym. Wtedy byłam za młoda, aby zrozumieć sens tego porównania. Dziś już wiem na czym naprawdę polega ta różnica.
Jako dziecko słyszałam to powiedzenie nie raz. Słyszałam je wiele razy. Ale wtedy bawiliśmy się w wojnę i czterech pancernych i ćwiczyliśmy z kolegami i koleżankami nowe figury na trzepaku. Jedyne co rozumiałam z tego powiedzenia to tyle, że zwykłe krzesło służyło do siedzenia na nim, a elektryczne do zabijania ludzi. Czym jest demokracja nawet się nie zastanawiałam. Ważniejsze było to, czy wystane godzinami kredki kupione w sklepie wystarczą mi do końca roku szkolnego, czy nie. Ważniejsze było czy chiński piórnik z wizerunkiem Kopciuszka w środku będzie miał przegródkę na pachnącą gumkę do ścierania.
Z czasem zaczęłam rozumieć o co chodziło. I myślałam, że można się już tylko pośmiać z takich rzeczy. Kiedy szłam pierwszy raz głosować, mogłam sobie wybrać jedną z wielu, naprawdę wielu partii politycznych, która mi najbardziej odpowiadała programem. Pamiętam, że w radio słuchałam wszystkich audycji komitetów wyborczych, tego co mieli ich liderzy do przekazania, bo chciałam oddać głos świadomie. I tak było. Ani razu nie oddałam nigdy głosu na kogokolwiek ze środowisk lewicowych. Nie chciałam znów chodzić w za dużych butach wypchanych w środku watą – bo akurat tylko takie były w sklepie. I nie chciałam zastanawiać się, czy będę mogła kupić gruby zeszyt, żeby zapisać go notatkami. Zawsze robiłam ze wszystkiego bardzo dużo papierowych notatek i zużywałam ogrom zeszytów, które przecież były nomen omen na kartki.
Pamiętam, jak bardzo zdziwiłam się, kiedy na przykład Andrzej Celiński, były działacz opozycyjny, stał się członkiem rządu u komunistów. Dla mnie Leszek Miller, Aleksander Kwaśniewski i całe to towarzystwo było komunistami. Kompletnie nie rozumiałam, dlaczego Polacy w głosowaniu wybrali do władzy komunistów, od których przecież nie tak dawno chcieli się uwolnić. Chcieli znów mieć krzesło elektryczne zamiast normalnego? Wtedy też marzyło mi się, żeby wyjechać na trochę gdzieś za granicę, zobaczyć jak się żyje w innym państwie, takim bez komunistów, takim, jakie widziałam na filmach. Bardzo chciałam nauczyć się języka angielskiego, żeby móc porozmawiać z kimś „światowo”. Wydawało mi się, że takie państwo będzie fajne, kolorowe, z dużą ilością fajnych samochodów i chciałam zobaczyć jak tam ludzie się ubierają.
Wyjechałam w końcu. Udało się, choć można powiedzieć, trochę przypadkowo. W drugiej połowie lat 90-tych udało mi się wyjechać do Londynu. Już po przyjeździe zdziwiłam się, że z tymi kolorami to jest tak średnio, samochody to często klekoty podobne co w Polsce, tylko polonezów nie było, maluchów, ani fiatów. Ale po Londynie jeździło sporo starych aut. To od razu rzuciło mi się w oczy. I to co pamiętam, to morze ludzi. Wszędzie. Obojętnie gdzie bym nie poszła, pojechała, wszędzie było dużo ludzi, różnych. Byłam naprawdę w szoku, kiedy uświadomiłam sobie, że choć jestem z biednej Polski i biedną dziewczyną, to jestem od większości z tych ludzi lepiej ubrana. To był dla mnie prawdziwy szok. Nie do pomyślenia było, żebym wyszła z domu w nieuprasowanej bluzce czy koszulce, żebym miała rozwiązane buty, albo podartą kieszeń, czy dziurę w rękawie. Na ulicach Londynu zaś było pełno takich niechlujów i przerażenie mnie ogarniało od ilości bezdomnych leżących lub siedzących na śpiworach. Widziałam też brudne okna w domach, z potarganymi i brudnymi firankami, worki ze śmieciami na ulicy, zaniedbane ogródki. Tak miał wyglądać kraj bogaty? Tak miał wyglądać kraj bez komunistów?
Z czasem zobaczyłam lepsze miejsca w Londynie. Lepsze dzielnice, ładniejsze domy, nauczyłam się poruszać po tym wielkim mieście, odwiedzać muzea i księgarnie. Zresztą moim ulubionym miejscem do spędzania wolnego czasu była właśnie taka wielka księgarnia niedaleko Oxford Street. Chyba nazywała się Foyley albo Foyleys, nie pamiętam dokładnie. Ale pamiętam, że chodziłam tam na piętro, bo tam były też czasami polskie książki. Przychodziłam tam je czytać. A kupowałam tylko książki po angielsku, żeby nauczyć się języka. Kupiłam kilka słowników na początek, a potem książkę o bitwie pod Waterloo, potem o królu Szkocji Robercie Bruce, a potem kolejne, kolejne i kolejne. Tak uczyłam się języka, czytając te książki po angielsku ze słownikiem. Kiedy wracałam do Polski, książek miałam najwięcej.
To był inny świat dla mnie. Czy lepszy? Niekoniecznie. Inaczej wyobrażałam sobie ten zachód, to wielkie miasto, bez komunistów. Faktem jest, że było tam dużo ludzi z całego świata. Byli Hindusi, Włosi, Kolumbijczycy, Francuzi, Japończycy, Australijczycy, bardzo dużo cyganów, imigrantów z krajów muzułmańskich, z Algierii, Libii, jacyś uchodźcy z Albanii – tych było wtedy dużo, byli też Żydzi, cała dzielnica z główną ulicą Seven Sisters i masa bezdomnych zewsząd. No to widziałam ten wielki świat zachodu, bez komunistów. A kiedy wróciłam do Polski, pierwsze co mnie uderzyło po ponad rocznym pobycie w Londynie, to czyste powietrze, dużo przestrzeni, zieleń, ale i odrapane mury oraz dziurawe drogi. Z czasem to w Polsce zaczęło się zmieniać.
Kraj bez komunistów nie zrobił na mnie jakiegoś super wrażenia, ale zobaczyłam tam coś, czego w Polsce wtedy nie było. Widziałam tam wtedy pierwszy raz na własne oczy paradę tęczową, widziałam jakieś zbiegowisko chyba transwestytów, widziałam imigrantów, widziałam jak Policja rozganiała tłukących się ciemnoskórych w liczbie może setki i kilka innych rzeczy, których wtedy w Polsce, w moim Białymstoku nie było. Pamiętam, jak było to zbiegowisko na ulicy, chyba transwestytów, bo to byli mężczyźni ucharakteryzowani na kobiety. Ludzie idący chodnikiem patrzyli się i śmiali. Nie wiem co to było za wydarzenie, widok ten nie był dla mnie szczególnie interesujący. Podobnie jak tęczowa parada. Też było wtedy sporo gapiów, którzy wyrażali różne zdania na ten temat. Ale w Londynie było coś jeszcze – Hyde Park. Tam można było mówić co się chce, wolno było. Wszystko, oprócz obrażania królowej. Poza tym można było głosić absolutnie wszystko.
Po co to piszę? Po to, że dziś tego nie ma. Nie wiem czy jeszcze jest ten Hyde Park. Ale wiem, że świat zachodu stał się światem komunistycznym. Nie można już śmiać się z tego, co wydawało się śmieszne. Ba! Nawet nie można mieć własnych poglądów, a już broń Boże ich wygłaszać, bo można zostać aresztowanym na lotnisku. Nie ma wolności słowa, nie ma zgody na myślenie po swojemu. Ten demokratyczny świat, który chciałam poznać, poznaję teraz z odległości, przez internet. Tylko, że ten dawny demokratyczny świat ma teraz demokrację komunistyczną. Niby jest wolność, a jakże, ale tak jakby taką, jaka w Polsce była za komuny.
Ten demokratyczny świat komunistycznego zachodu nie wpuścił do siebie ojca, który przyjechał z córką, aby pomóc jej zainstalować się w nowym miejscu, gdzie dostała się na studia. Pisarz, dziennikarz, ojciec, Polak, który miał i ma o komunie jak najgorsze zdanie. Tak, świat komunistycznego zachodu nie wpuścił do siebie Rafała Ziemkiewicza, który komunistą nie jest. I na tej podstawie zrozumiałam teraz już jako osoba dorosła, czym naprawdę się różni demokracja od demokracji komunistycznej i wiem już, że tym samym co krzesło od krzesła elektrycznego.
(Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska/ Foto: Trzecie OKO)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie