Jest takie powiedzenie, że do wychowania dziecka potrzebna jest cała wioska. „A co mnie to obchodzi, przecież nie mam dziecka i nie chcę mieć“ – odpowiesz. A niby kim byłeś kilka, naście, dziesiąt lat temu? Co obecnie prezentujesz swoją osobą? Co przekazujesz dalszym pokoleniom, czego ich uczysz? Jakim jesteś małżonkiem, rodzicem, sąsiadem, współpracownikiem?
Każdy człowiek coś od siebie daje. Interakcje są nieuniknione, bo nie żyjemy samotnie na tym świecie.
Byłam tzw. powsinogą. Jeśli nie miałam żadnych obowiązków w domu, znikałam na długie godziny z domu. Wieś mnie karmiła, pilnowała i wychowywała. Mniejsze zagęszczenie niż w mieście powodowało wędrówki po większym terenie. Żeby zebrać paczkę do zabawy, trzeba było czasem trochę się nachodzić. Cała ferajna przemieszczała się z jednego podwórka na drugie. Jeśli we wsi była szkoła, to był jakiś plac zabaw – dwie huśtawki zwykłe, jedna typu koziołek, piaskownica i może jakieś drążki. Jeśli rodzic był w miarę pomysłowy i miał chwilę czasu, to zrobił huśtawkę na drzewie. W telewizji właściwie jeden kanał, bo „dwójka“ strasznie śnieżyła. Na tym jednym kanale dwa krótkie pasma dla dzieci na krzyż. I tyle.
Nie zamieniłabym tamtego dzieciństwa na obecne. Komórki, konsole, tablety, komputery na wyciągnięcie ręki, internet. Rzeczy przydatne dla dorosłych, ale czy już takie dobre dla dzieci?
Nie miałam już wtedy swoich babć, ale w bliższym lub dalszym sąsiedztwie były babcie. Jedna opowiadała mi o mojej, dawno zmarłej babci, o ich młodości, historii miejscowości, wojnie. Śpiewała, podsuwała od czasu do czasu jakiś smakołyk i tłumaczyła, co jest dobre a co złe. Inna dokładała coś od siebie, a to dobre słowo, a to upomnienie, jeśli coś się nabroiło.
Kto mnie nauczył, że nie wolno kraść? Sąsiedzi. Pierwsza dawka „szczepionki“ była w wieku kilku lat, gdy w fartuszku, z kuzynką wynosiłyśmy ładne zabawki z piaskownicy naszej młodszej koleżanki. Przyłapała nas jej mama, kazała odnieść rzeczy i powiedziała, że jeśli to się powtórzy, to porozmawia z naszymi rodzicami. Wystarczyło na kilka lat. Dawka przypominająca była już w wieku szkolnym. Piękne pomidory w folii sąsiadów tak kusiły, że łapy się wyciągnęły, nogi podążyły i... wpadliśmy z ferajną w ręce sąsiada. Kilka stanowczych zdań i groźba powiedzenia rodzicom wystarczyła. Lekcję zapamiętałam na resztę życia. Strach przed reakcją rodziców, gdyby doszło do rozmowy z sąsiadem na temat mojego wybryku, wybijał mi w przyszłości głupie pomysły.
Co zrobiliby obecni rodzice? Gdyby sąsiad poszedł i miał szczęście, to może i coś by to dało. Podejrzewam, że jednak najczęściej oberwałoby się... sąsiadowi – że jak śmie tak traktować nasze dziecko, jak śmie wtrącać się w nieswoje sprawy itp. itd. A dziecko stałoby obok i uczyło się, że wszystko mu wolno i hulaj dusza.
Takie sytuacje najlepiej znają nauczyciele, bo oni obecnie najbardziej obrywają od rodziców. Gdzież ten nauczycielski autorytet? W mojej podstawówce nieletni palacze chodzili na dymka za tzw. stary kibel, oddalony nieco od szkoły. Nauczyciele doskonale o tym wiedzieli i od czasu do czasu robili naloty. Spojrzenie dyrektora paraliżowało, ale chyba bardziej wszyscy bali się naszego nauczyciela od fizyki, chemii i w-f (takie dawniejsze combo, doskonale uczył wszystkiego, tak jak tzw. starej szkoły lekarze znają dobrze cały organizm a nie tylko swoją specjalizację). Pewnego razu, starsza koleżanka tak się przestraszyła, że widząc nadchodzącego nauczyciela zjadła resztę peta. Taki posłuch miało grono nauczycielskie! Mając na uwadze zbliżający się rok szkolny, wrócę do tego tematu, więc teraz idźmy dalej dalej ;)
Dzisiejsi rodzice tak wypaczyli opiekę nad dzieckiem, że stracili rozsądek. Obecnie mylą prawdziwą troskę o dziecko z przyzwoleniem na wszystko, na co dziecko ma ochotę. Dzisiejsze dzieci są wychowywane najczęściej pod kloszem. Pozamykaliśmy się w naszych kilkudziesięciometrowych klitkach w blokach lub ogrodzonych wysokim płotem i tujami fortecach na przedmieściach. Więzi sąsiedzkie zamierają lub też skończyły żywot. Nie mam tu na myśli wściubiania nosa w sprawy innych i egzystowania nieswoim życiem. Można mieszkać obok, wpadać po przysłowiową łyżkę soli lub szklankę cukru, zamienić kilka słów zatrzymując się na chwilę w tym zabieganym życiu, rzucić okiem na mieszkanie/dom w czasie urlopu sąsiadów, mając gwarancję, że możemy wyjechać spokojnie na wczasy, bo sąsiedzi też wszystkiego dopatrzą. Popilnować nawzajem dzieci w nagłych wypadkach, nakarmić bez rozliczania się z każdego ziemniaczka i pół kotlecika. Ot tak, zwyczajnie, po ludzku.
Takie relacje ułatwiają życie wszystkim stronom. Czasem może będzie zgrzyt, nie czarujmy się, są też takie sytuacje, ale do diaska, jesteśmy dorośli, więc idźmy, rozwiążmy problem i nadal żyjmy w spokoju. Nasi ojcowie często załatwiali takie rzeczy przy flaszce, takie czasy, dziś wystarczy rozmowa i wzajemne „przepraszam“. Nawet bez kawy, ale na siedząco lepiej się rozmawia i mniej nerwowo. Sąsiedzi się przydają, ale nie możemy zapominać, że my im również. Teraz popularne jest kurczowe trzymanie się swojego i wyliczanie innym wszystkiego. Ludzie! Ojciec z matką przez całe dzieciństwo powtarzali mi, że nie zabierzemy wszystkiego do grobu. Nic nie zabierzemy, jedynie pozostawimy wspomnienia tego, jakimi byliśmy ludźmi.
Może jednak warto wysłuchać tego, co ma do powiedzenia o naszym dziecku bliższy lub dalszy sąsiad. W naturę dzieci wpisane jest kombinowanie i kłamstwo, wszystko aby uniknąć kary. Obca osoba niekoniecznie chce nam dokopać, może była świadkiem niebezpiecznej sytuacji, którą wywołało nasze dziecko lub też niezgodnej z powszechnymi zasadami moralnymi.
Nie uczmy naszych dzieci, że wszystko im wolno. Coraz więcej osób zauważa, że ludzie zrobili się roszczeniowi. Zjawisko postępuje. Starsi narzekają na młodych, że tacy i owacy. A czy to tylko ich wina? Ciężar tego częściej jest po stronie rodziców. Sami tak się zachowywali i tego nauczyli dziecko, czy to świadomie, czy też nie. Dzieci bacznie nas obserwują. Jeśli będą świadkami tego, że rodzic publicznie zbeszta nauczyciela, zapamięta to na całe życie i nie będzie szanować nikogo na swojej dalszej drodze – ani nauczycieli, ani sąsiadów, obcych ludzi, pracodawcy, rodzeństwa i... rodziców.
Powtórzę się, ale wyobraźnia, altruizm to obecnie towary deficytowe. Mówi się, że każdy powinien być trochę egoistą, ale niech to będzie w granicach rozsądku, bo coraz bliżej nam do tego, że obudzimy się w obecności ludzkich, bezdusznych cyborgów. Nie wiem, dlaczego tak boimy się sztucznej inteligencji, skoro ta nasza, ludzka, potrafi stworzyć nam piekło na ziemi.
Idziemy do sklepu/urzędu/pracy i uważamy, że wszystko nam się należy, bo płacę, więc wymagam. Łaskę robię, że tu jestem. Jestem panem, skaczcie wokół mnie, a ja może was nie zrugam za złą obsługę. Spójrzmy z innej strony. Pracuję w sklepie/urzędzie/gdziekolwiek, chodzę z miną ważniaka, bo łaskę robię, że tu jestem. Odburknę klientowi, bo jak śmie zajmować mój cenny czas.
Bo ja... Ja mam prawo! Bo JA jestem... Ja. JA!
Proponuję pewne ćwiczenie, by w miejsce co czwartego JA wpisać „ty“, „on/ona/oni“ itp. Na początek wystarczy.
Jesteśmy smutnym, rozpaczliwie samotnym, egoistycznym społeczeństwem. Żalimy się na złe czasy, złych ludzi, złe to, tamto i owamto. Spójrzmy najpierw na siebie. Co z siebie daję innym. Czy powiem zwykłe „dzień dobry“ sąsiadowi, którego nie znam, ale mijam go często, więc pewnie tu mieszka? Czy uśmiechnę się do ekspedientki, urzędnika, klienta? Czy przepuszczę kogoś w drzwiach? Czy w ogóle przytrzymam te drzwi, przed kimś, kto ma zajęte ręce? Można sobie tworzyć do woli własne pytania.
Podobno ludzie nie czytają obecnie więcej niż 200 pierwszych słów a ja naklepałam już prawie 6000, więc zostawiam Was z ćwiczeniem, biorę klucze sąsiadów i idę podlać im kwiatki, przewietrzyć mieszkanie i nakarmić zwierzątko.
Z pozytywną, altruistyczną energią
Basiek May-Chang/ Foto: BI-Foto
P.S. „Poproszę“ w tytule jest oczywiście na wyrost, bo jaki egoista tego używa? Nie miałam pomysłu, czym to zastąpić, propozycje mile widziane, jak też opowieści z lat 60, 70 i 80-tych na temat dzieciństwa w mieście.
Ze smutkiem przyznaję, że są takie osoby. W dodatku często nie da się ich ominąć szerokim łukiem, bo to np. nasi szefowie. Zastanawiające jest, jak często, na wysokich stołkach siedzą tacy egoiści, chociaż nie powinno to dziwić, bo tacy ludzie nie mają skrupułów a to jest pomocne przy wspinaniu się po szczebelkach.
odpowiedz
Zgłoś wpis
- niezalogowany
2016-08-15 16:07:06
Niestety, osoby o których mowa nie widzą siebie. A nawet nie słyszą tego co mówią. Są zapatrzeni tylko w siebie. I choćby czytali kilkanaście razy to o czym napisała autorka tekstu nic to nie zmieni. Mam takie przypadki wokół siebie. Doszłam do wniosku że lepiej takie osoby omijać szerokim łukiem. O czymś takim jak przyjaźń nie mają pojęcia. Żyją dla siebie.
odpowiedz
Zgłoś wpis
Podziel się swoją opinią
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Ze smutkiem przyznaję, że są takie osoby. W dodatku często nie da się ich ominąć szerokim łukiem, bo to np. nasi szefowie. Zastanawiające jest, jak często, na wysokich stołkach siedzą tacy egoiści, chociaż nie powinno to dziwić, bo tacy ludzie nie mają skrupułów a to jest pomocne przy wspinaniu się po szczebelkach.
Niestety, osoby o których mowa nie widzą siebie. A nawet nie słyszą tego co mówią. Są zapatrzeni tylko w siebie. I choćby czytali kilkanaście razy to o czym napisała autorka tekstu nic to nie zmieni. Mam takie przypadki wokół siebie. Doszłam do wniosku że lepiej takie osoby omijać szerokim łukiem. O czymś takim jak przyjaźń nie mają pojęcia. Żyją dla siebie.