Crowdsurfing to nie domena młodych. Ani też nie przynależy tylko do rockowych koncertów. Dowiódł tego pewien uznany chemik.
Doktor David Głowacki jest zatrudniony w brytyjskiej Royal Society. Gościnnie wykłada na amerykańskim uniwersytecie Stanforda. Jest też miłośnikiem muzyki klasycznej. Miłośnikiem popędliwym. Podczas gdy w bristolskim teatrze Old Vic odgrywano haendlowskie oratorium "Mesjasz", chemik postanowił spróbować swoich sił w crowdsurfingu, co oznacza, że worem koncertów muzyki popularnej zamierzał przemierzyć całą salę na rękach innych widzów koncertu.
- Sam zachęcałem, żeby publiczność podchodziła pod scenę, żeby widzowie poczuli się luźniej niż na normalnym koncercie muzyki dawnej, ale doktor Głowacki chyba podekscytował się odrobinę za bardzo - z uśmiechem przynał Tom Morris, dyrektor artystyczny teatru.
Sam zainteresowany został usunięty z sali, którą to decyzję skomentował mówiąc, że "Klasyczna muzyka starając się wypadać na luzie i z mniejszą napinką, pachnie skamieniałą formą artystyczną przechodzącą kryzys wieku średniego".
Popieramy doktora Głowackiego. W muzyce najważniejsze są emocje. A tak na marginesie mógł najpierw pobrac kilka lekcji od niejakiego Ed"a.
Komentarze opinie