
Pochodzi z Łodzi, ale akcję swojej kolejnej książki umiejscowił na Podlasiu. Radosław Rutkowski natknął się tu - za sprawą mieszkającej w Zambrowie rodziny żony - na historię, która urzekła go od razu. Słuchał jej z wypiekami na twarzy i postanowił przelać na papier. To opowieść inspirowana prawdziwymi wydarzeniami, o przywiązaniu i prawdziwej miłości, skierowana do osób pragnących przeżyć silne emocje, wrażliwych na relacje między ludźmi i zwierzętami. O pracach nad "Akelą", fabule i impulsach, przez które wszedł na pisarską ścieżkę Radosław Rutkowski opowiada w rozmowie z naszą redakcją.
Piotr Walczak, Dzień Dobry Białystok / Podlaskie: Pochodzi pan z Łodzi. Skąd zatem myśl, by osadzić powieść na Podlasiu? Zna pan te rejony?
Radosław Rutkowski: Fabułę na Podlasiu osadziło życie. A kim ja jestem, by to zmieniać? Opowiedziana w "Akeli" historia jest inspirowana prawdziwymi wydarzeniami, o których dowiedziałem się z relacji Jerzego Śliwowskiego, dzisiejszego mieszkańca Zambrowa, a niegdyś wsi Wnory w powiecie wysokomazowieckim. Ten człowiek to bezpośredni uczestnik tamtych wydarzeń i jednocześnie jeden z głównych bohaterów książki.
W jaki sposób ja, mieszkaniec dalekiej Łodzi, natknąłem się na tę historię? To bardzo proste: Jerzy Śliwowski to dziadek mojej żony, której rodzina mieszka w Zambrowie i okolicach, więc zaglądam tam od czasu do czasu.
Proszę przybliżyć fabułę powieści - o czym jest i do jakiego czytelnika kierowana?
- Akcja książki zaczyna się w momencie, gdy milkną ostatnie wystrzały drugiej wojny światowej. Wielu mieszkańców Europy może wreszcie odetchnąć z ulgą, ale niestety nie Polacy. Franciszek Śliwowski, mieszkaniec jednej z podlaskich wsi, zostaje schwytany przez służby bezpieczeństwa pod zarzutem współpracy z organizacjami wrogimi wobec nowej, komunistycznej władzy i słuch po nim ginie.
Wkrótce potem do domu jego żony i dwójki małych dzieci towarzysze Franciszka przyprowadzają owczarka niemieckiego o imieniu Akela. Pies skrywa mroczną tajemnicę, lecz mimo oporu ze strony matki, młody Jurek Śliwowski szybko się z nim zaprzyjaźnia. Przez wiele następnych lat duet ten daje się we znaki okolicznym mieszkańcom i niektórzy spośród nich z niecierpliwością będą wyglądać okazji, by się zemścić.
"Akela" to z jednej strony historia o chichocie losu, a z drugiej o jego okrucieństwie. Jest to opowieść o przywiązaniu i prawdziwej miłości, skierowana do osób pragnących przeżyć silne emocje, wrażliwych na relacje między ludźmi i zwierzętami, a także gotowych na wspólne stawienie czoła temu, co zgotuje im los.
Jest to też niewątpliwie książka dla miłośników opowieści inspirowanych prawdziwymi wydarzeniami, w szczególności tych najbardziej dramatycznych i potrafiących wzbudzić skrajne emocje.
Wreszcie, jest to historia dla każdego z nas, bo jak w soczewce pokazuje absurdy życia w naszym kraju w jednym z najtrudniejszych dla niego momentów, a szczególnie poruszająca może się okazać dla mieszkańców Podlasia, bo to właśnie ich Mała Ojczyzna była świadkiem opisanych w książce wydarzeń.
Książka jest oparta na prawdziwych wydarzeniach.
- Tak, natomiast nie powinniśmy patrzeć na nią jak na reportaż czy literaturę faktu. Historię zasłyszaną od dziadka ubrałem w beletrystyczne szaty i podzieliłem się z nią z szerszym gronem odbiorów, bo w domu Jerzego Śliwowskiego było jej już po prostu za ciasno. Czytać "Akelę" to jak zasiąść w fotelu obok dziadka Jerzego i słuchać jego opowieści - o tym, co się wydarzyło, co mogło się wydarzyć oraz do czego o mały włos nie doszło.
Jest tam kilka elementów, w które nie ingerowałem, jak choćby Akela i jego historia, postać młodego Jurka czy wydarzenia związane z aresztowaniem jego taty. Sama wieś, Wnęki Stare, jest fikcyjna, a to dlatego, że topograficznie zbudowałem ją od podstaw. Sąsiedzi również zyskali nowe tożsamości, tak więc wszelka zbieżność z postaciami prawdziwymi, a tym bardziej fikcyjnymi, jest całkowicie przypadkowa.
Co było czynnikiem, by opisać właśnie tę historię?
- Podczas jednej z pierwszych wizyt w Zambrowie dziadek Jerzy wspomniał o Akeli. Od razu mnie kupił, a kiedy dodał kilka anegdot, przepadłem. Wszyscy wokół powtarzali mu, że już to słyszeli i prosili, żeby przestał snuć historie sprzed lat, bo znali je na pamięć, a gości na pewno nie zainteresują. Tymczasem ja siedziałem w kącie i z wypiekami na twarzy dyskretnie notowałem jego słowa, bo nie chciałem, by umknął mi najdrobniejszy szczegół. Zdecydowałem się przelać tę historię na papier, bo w pierwszej chwili nie mogłem w nią uwierzyć. W moim przekonaniu jest niezwykle ważna i udowadnia, że rzeczywistość lepiej niż jakakolwiek literacka fikcja potrafi zagrać nam na nosie. Pokazuje, do czego zdolny jest człowiek, a to, do czego zdolny jest pies, który z człowiekiem związał swój los, pokazuje w zupełnie innym wymiarze.
"Akela" przypomina, że granica między czymś "ludzkim" i "nieludzkim" jest bardzo cienka, a jej przekroczenie wcale nie musi stanowić spektakularnego wydarzenia.
Jeśli chodzi o pozyskiwanie materiałów źródłowych, to gdzie pan szukał, jeździł, wypytywał? W końcu wszystko działo się kilkadziesiąt lat temu...
- "Akela" to przede wszystkim opowieść o ludziach, więc to ludzie stanowili moje główne źródło, a najważniejszym z nich jest oczywiście Jerzy Śliwowski. Spędziliśmy razem mnóstwo czasu, na nowo przeżywając jego wspomnienia. Odbyliśmy także podróż po jego rodzinnej wsi, więc miałem okazję widzieć TO podwórko, TĘ drogę, TĘ szkołę...
Jerzy Śliwowski udostępnił mi też teczkę z otrzymanymi od IPN dokumentami, w których znalazłem informacje zebrane przez władze komunistyczne na temat jego ojca Franciszka Śliwowskiego. To wstrząsające świadectwo brutalności totalitarnego systemu stanowi zarazem jedyne źródło informacji o Franciszku, którego los przez blisko pięćdziesiąt lat pozostawał nieznany.
To nie pierwsza pana publikacja. Był jakiś impuls, by zacząć pisać powieści?
- Zawsze byłem molem książkowym, a w życiu wielu z nich przychodzi taki moment, kiedy pojawia się pragnienie, by samemu coś napisać. Nie inaczej było w moim przypadku. Nic nie sprawia mi takiej satysfakcji, jak tworzenie historii, które zostają w głowach czytelników na dłużej. Marzę, by moje powieści stały się nośnikiem społecznego komentarza, wywierając trwały wpływ na perspektywy czytelników. Możliwość tworzenia czegoś, co może oddziaływać na świadomość wielu ludzi dzisiaj, jutro i przez kolejne lata daje mi poczucie celu i dumy.
Autorem jakiego gatunku literackiego by się pan określił?
- Uplasowałbym siebie gdzieś pomiędzy literaturą obyczajową, a kryminałem i thrillerem. W moich utworach zwykle pokazuję ludzi w okolicznościach dla nich trudnych lub z jakiegoś powodu wymagających, zmuszających do reakcji. Czasem muszą stawić czoła groźnemu antagoniście, czasem dać odpór przeciwnościom losu, a niekiedy muszą zmierzyć się sami ze sobą.
Jako że jestem zagorzałym zwolennikiem dystansu do wszechrzeczy, przy każdej okazji staram się przemycić odrobinę humoru i kąśliwej ironii, bo jeśli chodzi o obnażanie naszych słabości i uprzedzeń, te nie mają sobie równych. W każdych okolicznościach potrafią zagnieździć pierwiastek człowieczeństwa, dodając przy tym głębi i element zaskoczenia, a także wzbogacając historię o niuanse i angażując czytelnika na wielu poziomach.
Jest już pomysł na kolejny projekt?
- Oczywiście, że jest. Zdradzę nawet, że mam coś więcej niż tylko projekt. W kolejnej książce chciałbym zabrać czytelników w podróż w głąb samego siebie, gdzie nie wszystko jest takie, jakie się wydaje, a po przekroczeniu pewnej granicy nie ma już powrotu. Akcja następnej powieści będzie się toczyć w czasach współczesnych. Więcej zdradzić nie mogę.
Dziękuję za rozmowę.
Radosław Rutkowski: mieszkaniec Łodzi, absolwent UŁ, miłośnik literatury, nocny marek i człowiek niepoważny. Wie, że podróże kształcą, ale woli te w wyobraźni lub palcem po mapie. Jego drugą pasją jest muzyka, lecz to miłość nieszczęśliwa i nieodwzajemniona. Chciałby mieć kozę.
(Piotr Walczak)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie