Reklama

Prokuratura na ostro zabiera się za transfer Grzegorza Sandomierskiego



Kto sfałszował pismo, jakie rzekomo miało wyjść z Podlaskiego Związku Piłki Nożnej? Gdzie jest oryginał tego pisma? Jakim cudem wydano paszport piłkarza? Zawodnikiem którego klubu był Sandomierski? I w końcu ile za transfer Grzegorza Sandomierskiego do belgijskiego Genk otrzymała Jagiellonia Białystok? To są podstawowe pytania, na jakie odpowiedzi szuka już białostocka prokuratura.

Sprawa jest poważna, a nawet bardzo poważna. W grę wchodzi niebagatelna kwota 1,9 mln euro. Tyle bowiem, zdaniem belgijskiego klubu zapłacono za Grzegorza Sandomierskiego, który był wychowankiem… no właśnie. Tu zaczyna się cała historia. Miejski Ośrodek Szkolenia Piłkarskiego twierdzi, że Sandomierski był jego wychowankiem, natomiast w paszporcie piłkarza widnieć ma informacją, że od 11 roku życia był piłkarzem Jagiellonii Białystok. Dalej sytuacja wygląda jeszcze ciekawiej, ponieważ Jagiellonia Białystok wypożyczyła Sandomierskiego. A przecież gdyby był on jej wychowankiem, to raczej nie musiałaby zawierać z MOSP-em umowy i wypożyczać dla siebie własnego zawodnika.

To jeszcze wcale nie znaczy, że w tym przypadku mataczyła Jagiellonia. Na tym etapie trudno ustalić, kto sfałszował paszport. Pewne jest jedno – taki dokument może wystawić tylko Polski Związek Piłki Nożnej. I faktycznie taki dokument został wystawiony. Jak mówi naszej redakcji prezes Miejskiego Ośrodka Szkolenia Piłkarskiego – paszport Sandomierskiego został podpisany, ale przez inną osobę, niżeli ta, która zawsze podpisywała tego rodzaju dokumenty.

- Paszport został podpisany z upoważnienia przez inną osobę, a nie Wachowskiego z PZPN, który zawsze takie paszporty podpisywał. Nie wiem, nie pamiętam nawet nazwiska tego, co się na paszporcie podpisał – powiedział Stanisław Bańkowski.

I w tym przypadku trudno się dziwić, że taka sytuacja miała miejsce. Bo zasadniczy dokument, na podstawie którego wydawany jest paszport piłkarza w PZPN, musi wystawić prezes okręgowego ZPN. Jest to oficjalne pismo, w którym stwierdza się podstawowe dane o piłkarzu, a także podaje się informacje, w jakich klubach grał. I tu właśnie pojawiają się dwa ciekawe wątki. Po pierwsze tak ważny dokument został przesłany faksem do zainteresowanych, a po drugie nikt nigdy nie widział oryginału. A ten musi przecież być. Jeśli nie u Jagiellonii, to w Miejskim Ośrodku Szkolenia Piłkarskiego, a najpewniej powinien być w Podlaskim Związku Piłki Nożnej. Nie ma go nigdzie. Wczoraj na konferencji prasowej prezes podlaskiego ZPN mówił, że choć na faksowanym dokumencie widnieje jego podpis, to nigdy niczego takiego nie podpisywał. Twierdzi, że dokument został sfałszowany.

- Jest tam rzeczywiście mój podpis, ale podpis na faksie. Dokumenty takie jak paszport wydaje się na podstawie oryginału. Takiego oryginału Polski Związek Piłki Nożnej nie ma. I nie ma problemu, że ktoś sobie robi ksero jakiegoś pisma z moim podpisem, przykrywa część pisma i puszcza przez faks. Ja takiego pisma na pewno nie podpisywałem. Nawet się zgodziłem na wariograf, żeby udowodnić, że nie kłamię – powiedział Witold Dawidowski, prezes Podlaskiego Związku Piłki Nożnej.

Być może używanie wariografu w tej sprawie wcale nie będzie potrzebne. A to dlatego, że otrzymaliśmy informację, iż białostocka prokuratura sama poczyniła już pewne ustalenia. Świeżo po zeznaniach jest prezes MOSP, który jest żywo zainteresowany całą sprawą. Ponieważ to właśnie kierowany przez niego klub wydaje się być tu największym poszkodowanym.

- Faks na pewno był wysłany z siedziby PZPN. Ale mógł to zrobić każdy, bo faks stoi na korytarzu i mógł nawet wejść ktoś z zewnątrz i wysłać. Prokuratura już wie na pewno, że pismo zostało sfałszowane. I to w tym piśmie jest stwierdzenie, że Sandomierski był zawodnikiem Jagiellonii, a nie Miejskiego Ośrodka Szkolenia Piłkarskiego – wyjaśnia Stanisław Bańkowski.

O komentarz do tej sytuacji próbowaliśmy poprosić Agnieszkę Syczewską z Jagiellonii S.A. Niestety nie odebrała telefonu. Stąd nie wiemy, jak nasz największy klub piłkarski ustosunkowuje się do całej sytuacji. Jednak z oświadczenia zamieszczonego na stronie internetowej Jagiellonii dowiadujemy się, że wszelkie dokumenty transferowe zostały zweryfikowane.

Warto jednak zaznaczyć, że transfer i wszystkie dokumenty z nim związane zostały zweryfikowane w międzynarodowym systemie transferowym FIFA TMS, a z tytułu transferu Jagiellonia zapłaciła na rzecz PZPN i OZPN wszystkie wynikające z przepisów związkowych należności” – czytamy w oświadczeniu.



W tym samym oświadczeniu widnieje również informacja, że Klub Jagiellonia Białystok, podobnie jak bardzo duża część klubów w całej Europie, nie ma w zwyczaju podawać kwot transferowych do publicznej wiadomości ze względu na tajemnicę handlową. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że od transferów zagranicznych należy odprowadzić 3 proc. kwoty transferu dla PZPN i 2 proc. dla OZPN. Zatem rzeczywista kwota transferu powinna być znana przynajmniej tym dwóm wymienionym podmiotom. A z tego, co mówił nam wczoraj Stanisław Bańkowski, Jagiellonia Białystok miała otrzymać za Grzegorza Sandomierskiego nawet 1 mln 900 tys. euro, przynajmniej takie informacje docierają do Białegostoku wprost z belgijskiego Genk. Klub Jagiellonii Białystok tymczasem odprowadził przewidziane przepisami opłaty od sumy tylko 800 tys. euro. Za to w PZPN pojawia się kwota 1,1 mln euro za ten sam transfer. I w tym przypadku tylko MOSP obszedł się smakiem, ponieważ nie dostał ani grosza za swojego zawodnika.

Stanisław Bańkowski w imieniu MOSP domagał się od Jagiellonii 30 proc. od uzyskanej sumy za transfer zawodnika. Bo taki procent widniał na w umowie zawartej pomiędzy MOSP –em, a Jagiellonią Białystok. Z oświadczenia Jagiellonii wynika, że umowa została wypowiedziana. To samo zresztą twierdzi Bańkowski, który nie kwestionuje rozwiązania umowy.

W zapisach umowy z dnia 27 czerwca 2007 roku, obie strony miały prawo do jednostronnego wypowiedzenia umowy z sześciomiesięcznym terminem wypowiedzenia, z czego Klub Jagiellonia Białystok skorzystał w dniu 22 listopada 2010 roku – prawie na rok przed transferem Sandomierskiego – ze względu na zmianę wymogów w przedmiocie szkolenia grup młodzieżowych przez kluby Ekstraklasy. Podmiot trzeci – jakim był MOSP wobec Jagiellonii – nie mógł na nowych warunkach prowadzić szkolenia drużyn młodzieżowych. MOSP nie kwestionował rozwiązania umowy” – czytamy w oświadczeniu zamieszczonym na stronach Jagiellonii Białystok.

W tym jednak miejscu powstaje najważniejsze pytanie w całej tej sprawie. Skoro umowa została wypowiedziana, to czy zawodnik nie powinien wrócić do swojego macierzystego klubu, czyli w tym przypadku do Miejskiego Ośrodka Szkolenia Piłkarskiego w Białymstoku? I kolejne pytanie, czy w takim przypadku, to nie MOSP-owi powinna przypaść cała kwota za transfer zawodnika? Dlatego też kolokwialnie mówiąc – na chłopski rozum – Jagiellonia Białystok, nie miała prawa sprzedać nie swojego zawodnika. Bo skoro wypowiedziała umowę MOSP-owi, to zawodnika musiała zwrócić. To tak samo jak w przypadku na przykład wypożyczenia samochodu – kiedy wypożyczający wypowiada umowę, samochód powinien wrócić do właściciela, ale na pewno nie powinien być sprzedany przez osobę wypożyczającą. To byłoby przestępstwo.

Dlatego cała sprawa z transferem Grzegorza Sandomierskiego może mieć bardzo poważny obrót. Prokuratura dość wnikliwie zaczęła podchodzić do tematu. Na razie przesłuchany został Stanisław Bańkowski – prezes MOSP Białystok, Agnieszka Syczewska z Jagiellonii S.A. W najbliższy poniedziałek wyjaśnienia przed śledczymi będzie składał Witold Dawidowski, prezes Podlaskiego Związku Piłki Nożnej.

(Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska/ Foto: Flickr.com/ Polonia Warszawa)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do