Nie jeździłem, nie jeździłem, obserwowałem, zachodziłem w głowę co ci ludzie tak długo robią pod elektronicznymi wieżyczkami strażniczymi Bikerów, aż w końcu spróbowałem. Kilka dni testów i wszystkie przypuszczenia, które powstały z przyglądania się, znalazły potwierdzenie.
Koncepcja bardzo dobra – tak się udało, że zachęcająco blisko miejsc do i z których jeżdżę, są stacje. Miło byłem zaskoczony oszczędzając blisko pół godziny na każdym kursie. Stawiam kiszonego ogórka, że nawet gdybym miał garaż i samochód osobowy, to gdybym go musiał z tego garażu wyprowadzić, zamknąć za sobą, jechać przepisowo, później znaleźć miejsce parkingowe, to rowerem byłbym również szybciej. Rewelacja. Sprawdza się zwłaszcza na trasach, które nie są wydajnie obsługiwane przez inny rodzaj komunikacji.
Poza tym nie do przecenienia jest umiarkowana wygoda psychiczna. Bicykla bierze się „znikąd” i po dojechaniu „porzuca”, a o auto trzeba dbać i pilnować (niby nie trzeba, ale większość chucha i dmucha). To jeszcze ukradną, to dzieciaki szybę stłuką, to ptaszek przyniesie honorową ujmę... A gwizdać na to!
Na absolutnej beztrosce cieniem kładzie się niestety system elektroniczny, który wydaje, odbiera, legitymuje i kasuje kasę. Bezdyskusyjna niedoróbka. Nextbike tnie koszty albo ma kiepskich konstruktorów i programistów albo białostoczan zlekceważył (za mało daliśmy?!). Historyjka z dziś, bynajmniej nie jakaś wyjątkowa. Próbuję wypożyczyć rower, przykładam kartę (wariant szybszy), czekam aż komputer się namyśli, klikam obowiązkowe „dalej”, bo jeden ekran jest psu na budę, i jak już wpisałem numer wybranego egzemplarza, to ktoś sprzęt właśnie odstawił. Pik, pik – czekanie, łączenie, dziękujemy, żegnamy.
Dawaj od początku... a właściwie od nie wiadomo którego miejsca, bo na zmianę zaczynają zmieniać się dwa ekrany. Jeden uparcie prosi o numer boczny wehikułu, drugi o telefon lub kartę. Próbuję nadążyć, a tu znów ktoś podjechał i wstawił w uchwyt. Wewnętrzny komputer, uzbrojony w jakieś niewspółcześnie wolne łącze sieciowe, sprawia wrażenie zaspanego, niezdecydowanego jeszcze, za co się dzisiaj zabrać. Prosta czynność rozwleka się na minuty. Czasem przy okazji jesteśmy przekonywani, że rower już wypożyczyliśmy, że mamy zablokowane konto, że nie zapłaciliśmy, że wszystkie rowery są akurat serwisowane itp. Nie narzekałbym, gdybym nie umiał zrobić lepiej. Ale że umiem, oprogramowanie i osprzęt nazwę bez skrupułów dziadowskim.
A już o plejadzie mankamentów i usterek miejskich jednośladów pisać by można co najmniej maturę. Co egzemplarz, to inna kombinacja wad. Oprócz cech własnych jak: napędzanie dynama o każdej porze dnia i roku, samohamowności przy majtnięciu nogą o kilka centymetrów w drugą stronę podczas zaprzestania pedałowania, żagla w postaci reklamy, niezwykle często natkniemy się na sztuki bez działającej przynajmniej jednej przerzutki (teoretycznie są trzy), z niedającym się wmontować bez narzędzi siodełkiem, całkowicie nieużyteczne, itp. Zwykle jeździ to to, ale i dba o kondycję dosiadającego.
Stacje bywają puste, są i przepełnione – obsługa nie zawsze nadąża z relokacją, więc nie jest to środek transportu, na który zawsze można liczyć.
Niby rzecz techniczna, ale przypadkowo podbudowałem się, bo białostoczanie okazują się być uczciwi. Domysł powstał ze spostrzeżenia, że kradzież Bikerów jest bajecznie prosta. Gdyby z Urzędu Miejskiego czy Nextbike"a kto chciał, a będę miał chwilę czasu, to mogę na zamówienie parę egzemplarzy buchnąć, żeby pokazać.
(Grzegorz Żochowski/ Obywatel Gie Żet/ Foto: BI-Foto)
Komentarze opinie