Zgodnie z obietnicą – po pierwszym odcinku podróży po pokemonowym Białymstoku – znów wyruszyliśmy sprawdzić jak przenika się świat gry, japońskiej mangi i rzeczywistości. Czy w miejscach, gdzie złośliwcy oczekują (lub wręcz go widzą) pokemona w realu, pojawią się one także w wirtualnym świecie? Tak jak ostatnio, towarzyszył mi Mieszko – zaprzyjaźniony nastoletni trener i łowca pokemonów, który gościnnie spędza wakacje w Białymstoku z babcią i rodzicami.
Przypomnę – poprzednio odwiedziliśmy wojewodę, magistrat, RIO oraz okolice centrum miasta z telewizją na czele. Dziś pora na kolejne odwiedziny. Tym razem zaczęliśmy od dworców. Najpierw kolejowy. Mieszko ganiał wokół dworca i zbierał przedmioty służące mu do łapania pokemonów. Po kilku przemarszach po dworcu, bikerem i parkingiem, przed pocztą lekko zniecierpliwiony zażądałem marszu dalej i rozpoczęcia polowania.
- Spoko. Ja cały czas je łapię. Ale tu jest dużo pokestopów. To takie miejsca, gdzie mogę darmowo dostać różne rzeczy do łapania pokemonów. No i jajka wypadają i trzeba biegać, żeby się wykluły – wyjaśnił Mieszko.
Zdębiałem. Jajka? Wypadają? I w biegu się wykluwają? A cóż to za dziwny skrót myślowy!
- Co proszę? Co wypada i komu? – zapytałem nieufnie.
- No jajka. W inkubatorze się je wysiaduje. Ech... Już tłumaczę. Pokemony mogą wyleźć z jajek. Są do zdobycia w pokestopach albo za awans i zdobycie kolejnego poziomu. Umieszczasz je w inkubatorze i musisz potem zaiwaniać, żeby się wykluły. Bo inkubator liczy kilometry, które przebyłeś. Niektóre jajka wykluwają się po 2 kilosach, inne po 5, a czasami pokemony wyłażą z jajek po 10 kilometrach – wyjaśnił Mieszko.
- To potem przejdziemy się samochodem i nazbierasz te kilometry. A teraz pospacerujemy spokojnie – zaproponowałem bojąc się, że Mieszko rozentuzjazmowany „wybiegiwaniem jaj” każe mi maszerować dziesiątki kilometrów.
- Nieee... Byłoby kozak, żeby się tak dało, ale wyczaili system. Trzeba drałować. Jak za szybko się poruszasz – na przykład autem, pociągiem czy busem to inkubator nie zalicza tych kilometrów. Musisz iść, ewentualnie biec – wytłumaczył.
Zdrętwiałem i dość gwałtownie odmówiłem biegów w celu wykluwania jajek, przeklinając twórców tej głupiej, gry, inkubatory i własne pomysły każące dorównać żwawemu nastolatkowi w marszach po mieście. A pomysł jazdy samochodem był taki obiecujący...
- Tutaj są głównie Pidgeye. To takie wróble, co je poprzednio łapałem. Dużo ich tutaj. No i są Drowzee. To to żółte z trąbami, co jedzą sny – wyjaśnił mi Mieszko.
Po jeszcze dwóch rundach wokół dworca zażądałem marszu dalej, obiecując wizytę w Macdonaldzie. Mieszko skusił się i ruszyliśmy przez most na dworzec PKS.
- O. Znowu macie murale. Tym razem Jagiellonia. Błeeee... Zaraz narysuję graffiti z Legią – wykrzywił się złośliwie mój towarzysz.
- Wybij sobie z głowy. Zbieraj te piłeczki na pokemony i nie komentuj nic o Jagiellonii. Jak nas któryś z kiboli usłyszy i wyda się, że jesteś z Warszawy i to jeszcze fan Legii, to przećwiczymy biegi na przełaj – zirytowałem się lekko.
Mieszko mamrocząc pod nosem ruszył przez Centrum Park rozglądając się od czasu do czasu.
- Nic ciekawego. Weedle i dwa ratatty. Czyli dwa robale i szczurki – wytłumaczył mi widząc znak zapytania w moich oczach. – O szczurkach ci opowiadałem. Mieszkają w zasadzie wszędzie, ale najchętniej w takich trochę opuszczonych dziurach. Napadają na podróżnych. A weedle to taki trujący robal, co żyje zazwyczaj w parkach i tam, gdzie jest zielono – wyjaśniał demonstrując złapane okazy.
Weedle okazał się skrzyżowaniem stonogi z robakiem z białym rogiem na łebku i kitką na drugim końcu. Jak wyjaśnił Mieszko, po jakimś czasie zmienia się w kokon, a potem wyrasta z niego owad. W okolicach dworca PKS pojawiły się ponownie trąbiaści konsumenci snów czyli Drowzee. Mieszko łapał je dość sprawnie pomrukując z zadowolenia, bo pokemonów było sporo. Na koniec uśmiechnął się szeroko.
- Ale fajnie. Złapałem Goldeen! – wykrzyknął.
- A co to jest?! – zapytałem.
- Rybka. Taka trochę złota. Łatwa do złapania, ale rzadka. Fajnie się ją trenuje. Walcząc fajnie chlapie wodą – opowiedział Mieszko.
Rozejrzałem się. Dworzec PKS, który zgodnie z obietnicami koalicji miał zmienić się w nowoczesne miejsce z galeriami. I to już w 2017 roku. Obok prezydent zaplanował węzeł intermodalny. Wedle obietnic złożonych przy ostatnich wyborach, to miejsce ma być kiedyś wizytówką miasta. I złota rybka tutaj. W sumie... zgadza się.
W Macdonaldzie Mieszko spałaszował dwa burgery i pomaszerowaliśmy dalej. Spodziewałem się sporo po Urzędzie Marszałkowskim. Położony obok pokestop rozczarował Mieszka.
- Słaby. Jeden zwykły pokebal i maliny. I znowu to wasze murale. Nie wiedziałem, że ten Białystok taki artystyczny – narzekał.
Wizyta w urzędzie marszałkowskim okazała się owocna. Wokół budynku, ale i w nim, Mieszko złapał kilka pokemonów. Część stworków była typowa: wróblowate Pidgeye, dwa szczurowate Rattata i dwa polujące na śpiochów Drozwee. Dwa okazy były ciekawe: wyjątkowo oporny Gastly (złośliwy duch z czarną chmurą szyderczo śmiejący się ze wszystkiego – wcześniej spotkany pod siedzibą PO) i Oddish. Ten ostatni wyglądał jak chodząca rzepa. Gastly był – jak to określił Mieszko – "wypasiony" i mój towarzysz zużył 3 pokebale aby go złapać. W końcu zirytowany użył bardziej zaawansowanej technicznie niebieskiej kuli na pokemony. Rzepa została złapana bez trudu.
- Ciekawe, że on tu jest. Nie spodziewałbym się tutaj tego okazu – mówił Mieszko o upolowanym Oddishu. – On głównie łazi po zmroku, bo zjada promienie księżyca. Mieszka na polanach i łąkach, a w dzień zgrzebuje się w ziemi. Ten ma sporo cepa. Znaczy się punktów walki.
Mnie znaleziska Mieszka nie zaskoczyły w najmniejszym stopniu. Pokemon – złośliwy duch, który pomieszkiwał w okolicach białostockiej PO w siedzibie urzędu marszałkowskiego, gdzie rządzili przedstawiciele tej partii? To elementarne Watsonie. A niebieska rzepa w urzędzie, gdzie dominują ludowcy? Też zaskoczenie – dziwię się, że tylko jedna!
- A są jakieś inne roślinne pokemony? – zapytałem zastanawiając się czy może jeszcze jakieś zielone stworzenie się tutaj pojawi.
- No pewnie, że są. Sporo. Paras czyli taki krab z grzybami. Bulbasaur – jaszczur z cebulą na grzbiecie. Bellsprout czyli taka wędrująca łodyga z ryjkiem. Jeszcze parę by się znalazło. A co? Mogą tu być?! Skąd wiesz? – Mieszko zainteresował się.
- Tak mi jakoś pasuje. No i te duchy też tu mogą być. Psychiczne pokemony również – zachęciłem.
Kwadrans później wyszliśmy z urzędu. Niezadowolony Mieszko mamrotał coś o wymysłach zgreda – czyli moich. Poza złapanymi wcześniej okazami łupem Mieszka padł jeszcze jeden szczurek i jeden trąbalski śpioch złapane na parkingu. Tylko jeden złośliwy duch i jedna, jedyna chodząca rzepa w miejscu uważanym przez kilku moich znajomych za największą w mieście siedzibę pokemonów? Ech... Może faktycznie jest coś w teorii Mieszka, że prawdziwe pokemony boją się postaci, które w realnym świecie mogą być dla nich konkurencją.
Podróż ulicą Wyszyńskiego przyniosła łup w postaci odwiedzanych pokestopów i kilka typowych pokemonów: wróbli, szczurków i dwóch robaków – weedli. Za to pod operą...
- Pokemonarium! – wykrzyknął zachwycony Mieszko pokazując mi na ekranie tabletu wróble, szczurki, dwa trąbalskie i niebieską babę z blond włosami w czerwonej sukni.
- To Jynx. Ona jest psychiczna – całuje, wali w gębę, śmieje się. Na arenie mrozi przeciwnika. Ale tutaj jest wyjątkowo fajna – ma duuuużo cepa (punktów walki). Fajnie – śmiał się mój towarzysz.
Rozglądałem się po dumie województwa i marszałków. Opera i Filharmonia Podlaska faktycznie powinna była przyciągać pokemony określane przez Mieszka psychicznymi. Wedle mangi żywiły się one ludzkimi emocjami i były przez nie przyciągane. Prawidłowo jak na miejsce odwiedzane przez artystów. No i radnego Wojtka Koronkiewicza, który w OiFP pracował. Dziwię się tylko, że nie ma więcej Drowzee, które żywią się snami. W końcu znam sporo osób, które na dźwięk muzyki poważnej zapadali nie tylko w drzemkę ale i głęboki sen.
W okolicach Błękitnego Wieżowca Mieszko wpadł w radosny nastój.
- Ale! Wykluł mi się Snorlax. Kozak! – wykrzyknął.
- Co Ci się wykluło i w jaki sposób – wzdrygnąłem się niespokojnie.
- Snorlax to takie ogromne kocisko. Trudno je spotkać – wykrzykiwał Mieszko.
- No rozumiem. I z jajka wyszedł też kozak? To też pokemon? – spytałem.
- Ty jesteś zgred, wiesz? Kozak to znaczy fajnie, super, wypas – wyjaśnił skrzywiony szyderczo Mieszko.
Pod siedzibą deweloperów i białostockiej Jagiellonii pokemonów nie było. Mieszko za to awansował o poziom i w nagrodę dostał m. in. kolejne jajko i inkubator.
- Ok. To teraz chwila, bo muszę ewoluować – wyjaśnił zatrzymując się i wpatrując ze zmarszczonymi brwiami w tablet.
Zamarłem. Mój towarzysz zakomunikował mi, że zamierza wykonać krok w rozwoju ewolucyjnym. Nie wiedziałem czego się spodziewać.
- Znaczy co zrobisz? – spytałem ostrożnie. – Mózg ci się rozwinął jakoś?
- Co ty gadasz?! – wykrzyknął. – Po prostu mam już dość dużo stardusta i ciasteczek.
- Co masz? Ciasteczka? – zdziwiłem się jeszcze bardziej patrząc badawczo na Mieszka.
- No ciasteczka. Takie przedmioty, które dostaję za złapanie pokemona. Każdy rodzaj pokemonów ma własne ciasteczka. Dostaję je też jak złapanego pokemona przesyłam do profesora. To taka postać w grze, która mi daje nagrody za pokemony i podpowiada. A stardust, to taki gwiezdny eliksir. Daję go do picia pokemonom i one robią się coraz silniejsze. A dzięki ciasteczkom mogą zmieniać się w bardziej rozwinięte, groźniejsze postacie. No te weedle – robaczki – za ciasteczka zmieniają się w kokony, a potem w motyla, czy takiego latającego gryzącego pokemona. Rozumiesz teraz co to ewolucja? – zniecierpliwionemu trenerowi zabrakło powietrza po długim monologu.
- Tak. Rozumiem. A im więcej musisz chodzić z jajkiem w inkubatorze tym mocniejszy jest ten pokemon co z niego wychodzi? Tak? – spytałem.
- Zazwyczaj tak. Z tych dziesięciokilometrowców wyłażą albo rzadkie pokemony, albo zwyczajne, ale megawypasione – wyjaśnił.
Mieszko zaczął szybko majstrować przy tablecie. Po kilku chwilach zadowolony zademonstrował mi dziwne stworzenie: przypominało pszczołę lub osę ale na końcach górnych odnóży miało kolce.
- Piękne. A co to jest? – spytałem niepewnie.
- Przedstawiam Ci Beedrila. To taki owad. Na część tego miejsca i tej waszej jagiellońskiej maskotki nazwę go Jaga. Najpierw nakarmiłem ciastkami Weedla i wyszła mi Kakuna – wyjaśniał Mieszko.
- Co Ci wyszło?! – wykrzyknąłem, bo nazwa kojarzyła mi się dziwnie i zaniepokoiłem się ewentualnymi skutkami obżarstwa w Macdonaldzie.
- Kakuna. Ten weedle w kokonie się tak nazywa. Można go ewoluować albo złapać. A Kakuna dokarmiona dalej ciastkami daje Beedrilla. Dla każdego pokemona mogę nadać własne imię. Tego nazwę Jaga, bo wyszedł mi akurat pod tym waszym klubem – wyjaśnił spokojnie Mieszko.
Dalsza podróż prowadziła przez okolice akademików i budynki Politechniki Białostockiej. Znowu pojawił się wysyp robaków, trąbalskich i wróbli. No i znalazł się jeden Hypno i Spearow. Ten pierwszy to żółte stworzenie przypominające kota z białym kołnierzem i błyszczącym przedmiotem do hipnotyzowania. Drugi przypominał myszołowa lub jastrzębia.
- Nie lubię ich. W mandze to ptaszysko jest nieposłuszne. Atakuje trenerów i zazdrości innym pokemonom. Dziobie je – wyjaśniał Mieszko.
W okolicach Radia Białystok mój towarzysz złapał Jigglypuffa. Różowa kulka z loczkiem z lekka przypominająca kotka.
- Fajnie, że złapałem ją. Jej bronią jest śpiew. Jak się zdenerwuje to zaczyna nucić i wszyscy zasypiają. Nie łatwo ją znaleźć – wyjaśniał Mieszko.
Okolica między radiem a wydziałem pedagogiki i psychologii i śpiewające różowe coś, co usypia piosenką. Coraz bardziej zaczynałem wierzyć we wzajemne przenikanie się pokeświata i tego realnego.
Pod Stadionem Miejskim planowaliśmy zakończyć podróż. Po drodze jednak Mieszko upolował kolejne robaki – tym razem zielone. Nazywały się Caterpie i przypominały weedle. Zamiast kolca miały na głowie coś, co do złudzenia przypominało grabie.
- Strasznie śmierdzi. W walce używa takiego smrodku – wyjaśniał Mieszko.
Pod Akademią Muzyczną czekał nas dłuższy postój. Mieszko zajął się zdobywaniem miejscowej Areny. Trwało to kilka minut, ale jego pokemony pokonały przeciwników i Mieszko ostatecznie umieścił tam swój najsilniejszy okaz – Hypno, którego wyewoluował ze szczególnie "wypasionego" Drozwee.
A na Stadionie Miejskim poza kilkoma złośliwymi duszkami Mieszko upolował dziwne stworzenie: przypominało fruwającą fioletową chmurkę, z której wylatywały gazy. Na brzuchu miała coś na kształt trupiej czaski.
- Śmierdziel okropny. Nazywa Koffing. Jak się wkurza, to produkuje trucizny i je rozpyla po otoczeniu. Fruwa dzięki tym gazom. W mandze, w całym swoim ciele, Koffing znany jest z unoszenia się w powietrzu. W mandze też żywi się zgniłymi rzeczami i śmieciami – wyjaśnił Mieszko.
Koffing został złapany w okolicy biurowej części Stadionu. Zadumałem się – to zadziwiające jak bardzo te światy się przenikają.
Wróciliśmy do domu. Mieszko za kilka dni wyjeżdża do Warszawy. Kto wie? Może go jeszcze namówię na jedną wędrówkę. Jest kilka miejsc, które jeszcze bym sprawdził.
Komentarze opinie