Tak mawiał Ferdynand Kiepski. I niestety miał rację. Mamy obecnie bardzo wielu magistrów, inżynierów, ostatnio nawet doktorzy zaczęli się mnożyć. A kiedy trzeba rąk do pracy – to ich nie ma. Wielu z tytułami odznacza swoją obecność w urzędzie pracy, albo bierze co jest. W ostateczności wyjeżdża z miasta lub z kraju. Tak być nie musi. Wystarczy pomyśleć.
A myśleć trzeba już na etapie gimnazjum. Warto wybrać szkołę i ewentualnie studia, które mogą się w życiu przydać. Niestety młodym ludziom nie pomagają w tym względzie rodzice. Większość z nich to osoby, które same kończyły szkoły, kiedy jeszcze studia wyższe gwarantowały także wyższy status społeczny i pracę z lepszymi zarobkami. Wydaje się, że ci ludzie nie zauważyli, iż wiele się od tego czasu zmieniło. Pęd do magistra lub inżyniera spowodował to, że powstało masę uczelni prywatnych, nowych kierunków, nawet na uczelniach publicznych. Ale co potem?
Potem przychodziło zazwyczaj rozczarowanie brakiem pracy, zaś w lepszym wydaniu – brakiem oczekiwanych zarobków. Absolwenci mieli i mają coraz słabsze przygotowanie do potrzeb rynku pracy. Często wystarczało płacić czesne na uczelni i magister był murowany. Pogląd wpojony przez rodziców o lepszym życiu po studiach – runął jeden po drugim.
Niestety temu trendowi nie oparły się samorządy prowadzące placówki edukacyjne. Nie nadążyło kuratorium oświaty, ani ministerstwo edukacji. Wszyscy po kolei dokładali kolejną cegiełkę do rozmontowywania systemu szkolnictwa zawodowego. I de facto pozwalali na coraz większe braki fachowych kadr, gdzie niezbędna jest znajomość praktyczna, a nie teoretyczna.
- Wszystkich chcemy zrobić magistrami, inżynierami, a gdzie są fachowcy, te złote rączki? My ich nie mamy. I na dzień dzisiejszy różnego rodzaju kursy, kursy doszkalające tę sytuację ratują. Ale to nie tak powinno być. Powinno być tak, że szkoła ich powinna przygotować i ta szkoła powinna mieć dobry warsztat – powiedział nam Witold Karczewski, prezes Podlaskiej Izby Przemysłowo – Handlowej.
Teraz na to, co państwo za pomocą swoich przedstawicieli na wszystkich szczeblach władzy rozmontowało niemal do końca, pieniądze daje Unia Europejska. Rząd wprowadza specjalny program mający wzmocnić szkolnictwo zawodowe. W województwie podlaskim na ten cel przygotowano 300 milionów złotych. Dzielić je będzie urząd marszałkowski. Kryteria są dość stanowcze. Szkoły dostaną pieniądze tylko wtedy, jeśli ich uczniowie będą współpracować z lokalnie działającymi przedsiębiorstwami, w których także będą odbywać praktyki.
Drugim podmiotem, który na miejscu będzie wdrażać promocję szkolnictwa zawodowego jest też Suwalska Specjalna Strefa Ekonomiczna. Do tego celu powstał nawet w tym roku specjalny program. Ma zachęcić rodziców, nauczycieli, dyrektorów szkół i w końcu samych uczniów do podejmowania nauki w szkołach zawodowych i technikach zawodowych. Przedsiębiorcy alarmują, że mimo, iż mamy stosunkowo wysoki wskaźnik bezrobocia, fachowców na miejscu brakuje. Przez to część firm zwyczajnie nie może rozwinąć skrzydeł.
- My już od dłuższego czasu realizujemy takie działania doraźne, które wspierają naszych przedsiębiorców. My robimy to z myślą o naszych przedsiębiorcach, którzy funkcjonują i potrzebują wsparcia w tym zakresie. Ale również i tych potencjalnych. A od bieżącego roku jest to też nasze działanie systemowe, wpisane do ustawy o specjalnych strefach ekonomicznych – tłumaczy Robert Żyliński, prezes Suwalskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej.
Jeszcze nie tak dawno w Białymstoku mieliśmy do czynienia z wygaszaniem placówek edukacyjnych, które kształciły w określonych zawodach. Prezydent przekonywał, że jest to działanie słuszne i uzasadnione ekonomicznie. Zdołał przekonać do tego punktu widzenia radnych poprzedniej kadencji. Ale niektórzy z radnych żałują swoich decyzji i dziś postąpiliby zupełnie inaczej.
- Uważam, że wcześniejsze informacje przekazywane przez Prezydenta Białegostoku wprowadzały radnych w błąd. Ja, jako radny podjąłem błędną decyzję odnośnie wygaszania szkół. Przyniosło to więcej strat niż korzyści – powiedział nam radny Piotr Jankowski.
Jeśli szkolnictwo zawodowe nie zostanie przywrócone w naszym mieście, a zwłaszcza jeśli nie będzie dobrej nauki zawodu opartej na praktykach, może się okazać za kilka lat, że nie będzie nikogo, kto potrafi naprawić rury kanalizacyjne, albo naprawiać tabory kolejowe, ani wykonać innych równie ważnych prac z punktu widzenia potrzeb mieszkańców. Już teraz prawie nie ma nikogo kto nauczałby zawodów technicznych i zawodowych. Bo nikogo nie interesowało utrzymywanie takich szkół i nade wszystko osoby odpowiedzialne za edukację – nie widziały potrzeb właściwej promocji szkolnictwa zawodowego w Białymstoku.
- Likwidacja części szkolnictwa zawodowego w Białymstoku to był błąd. A w tym roku mamy właśnie rok szkolnictwa zawodowego. Uważam, że uchwała PiS w sprawie dalszego funkcjonowania Technikum Melioracji Wodnych jest zasadna. Prezydent natomiast powinien tam uruchomić nabór do co najmniej dwóch oddziałów – dodaje Piotr Jankowski.
Wystarczy choćby zapytać pierwszą z brzegu firmę budowlaną – jak jej się wiedzie i czy ma wystarczającą liczbę osób gotowych do pracy. Dziś już prawie żadna z takich firm nie powie, że ma pełną obsadę. O ile jeszcze jacyś chętni się znajdą, o tyle z wykwalifikowaniem i rzetelnym wykonywaniem powierzonych obowiązków, jest coraz trudniej. Robotnicy uczą się na miejscu. Tak samo dzieje się w innych branżach.
Jeśli szkolnictwo zawodowe nie zostanie szybko przywrócone do łask i otoczone należytą troską, może się okazać, że utoniemy w szambie, bo nie będzie nikogo, kto będzie potrafił je odetkać. Może być tak, że zimą będziemy marznąć w mieszkaniach, bo nie będzie komu naprawić rur ciepłowniczych. Na dodatek – za kilka lat – nie będzie nawet komu przekazać takiej praktycznej wiedzy, kiedy obecni pracownicy przejdą na zasłużone emerytury.
Komentarze opinie