
Cezary Karpik to MVP rundy zasadniczej II ligi i zdecydowanie numer jeden w roli rozgrywającego Żubrów Białystok - świeżoupieczonego pierwszoligowca. 24-letni młody zawodnik rodem z Legionowa z przeszłością w wielu świetnych klubach mówi o przeszłości i przyszłości. Zaczynał od piłki nożnej ale ostatecznie wybrał koszykówkę. Jaki jest prywatnie, co robi poza koszykówką i czym zamierza zajmować się w przyszłości? Jak spędza prywatnie czas i kogo najbardziej lubi w białostockiej drużynie?
Moim gościem jest Czarek Karpik, MVP rundy zasadniczej I ligi
- Zgadza się, MVP Rundy Zasadniczej. Dzień dobry. Witam wszystkich.
No i oprócz tego gwiazda Żubrów.
- Czy gwiazda? Zawodnik, jeden z wielu. Ja się gwiazdą nie czuję, ale jak tutaj są takie głosy w Białymstoku, to bardzo mi miło.
Czarek: słuchaj, jesteś jedną z bardziej charakterystycznych postaci tej ekipy. Zespół jest rzeczywiście złożony z wielu indywidualności, ale udało wam się wstrzelić w tym roku nie tylko w ogromne zainteresowanie, bo ja nie pamiętam kiedy ostatnio tylu widzów bywało na koszykówce. To zawsze był fajny sport, ale nigdy nie gromadził aż takich ilości widzów, a hale w Białymstoku pękają w szwach kiedy gracie
- No tak, dzieje się, no jest to bardzo miłe, naprawdę, granie przy pustych trybunach jest bardzo ciężkie.
A grałeś?
- No zdarzyło się, tak, tak, zdarzyło się, nie chcę tutaj klubów żadnych wymieniać z nazw, ale myślę, że tam gdzie grałem, to można łatwo zguglować, bo nie było tego aż tak dużo. Także, no, granie przy pustych trybunach jest naprawdę ciężkie, bo w dodatku, jeżeli ma się drużynę, gdzie wiesz, że dominujesz na boisku, my w tym sezonie wiedzieliśmy, że ten sezon zasadniczy jest taką formą przygotowania nas do tych najważniejszych meczów, no to fakt, że ci ludzie są na tych meczach, że można się pokazać przed kimś jest naprawdę, no, takim dodatkowym motywatorem, który gdzieś tam napędza i pozwala na wchodzenie na najwyższe obroty, mimo że czasami nawet przeciwnik jest sporo słabszy.
- Ale to się, z tego co widziałem, to Wam kontakt z publicznością sprawia mnóstwo frajdy, bo zawsze tych widzów próbujecie jakoś podkręcić.
Tak, no ja po prostu żywię się tym tak naprawdę, bardzo lubię ten kontakt z publicznością, nakręca mnie to. Jak widzę, że mogę sprawić ludziom przyjemność jeszcze robiąc to, co kocham, no to tak naprawdę chyba o to w tym chodzi.
- No dobra, a jak to się stało, że Ty zostałeś koszykarzem, bo Ty pochodzisz z miasta, które jakoś wielkich tradycji nie ma.
Ja pochodzę z Legionowa, tam spędziłem całe dzieciństwo. No i w dużym skrócie, tą historię już opowiadałem nie raz, ale tutaj przytoczę w dużym skrócie. Zaczynałem od piłki nożnej, jak każdy pewnie młody chłopak i poszedłem na trening koszykówki. Dostałem piłkę do ręki, rzuciłem pierwszy raz do kosza, udało się trafić. Także trenerka, wtedy pani Katarzyna Mładej, którą serdecznie pozdrawiam, powiedziała, że zapraszamy na treningi. To były treningi rocznika 1999, czyli rok starci chłopcy ode mnie. No i fajnie się tam odnalazłem. Potem zacząłem trenować z dwa lata starszymi. No i tak już to gdzieś tam nabrało rozpędu. I bodajże w piątej czy trzeciej klasie wyjechałem już grać do Jagiellonki Warszawa. No i tam można powiedzieć, że zaczęła się już ta moja przygoda tak bardziej na poważnie. Dwa razy dziennie treningi, dojeżdżanie pociągiem do szkoły, treningi o 7 rano. Także to już było takie naprawdę całe życie poświęcone tej koszykówce. No i potem wybór liceum i też trzeba było podjąć decyzję, czy idziemy w naukę, czy idziemy w sport. No w mojej głowie była tylko jedna wersja. W głowie pewnie moich rodziców krążyły różne myśli. Jak usłyszeli, że 16-letni Czarek chce wyjechać sam do Krakowa. No ale z perspektywy czasu naprawdę, bo w Krakowie mieszkałem w internacie. Z perspektywy czasu uważam, że to była naprawdę świetna lekcja życia. Nie tylko koszykarsko, ale mówię stricte życiowo, bo dzisiaj jestem po prostu samodzielnym facetem i nie potrzebuję, żeby ktoś zrobił mi pranie czy jedzenie. Więc wydaje mi się, że to naprawdę dało mi bardzo dużo w perspektywie całego mojego krótkiego jeszcze życia.
- No i jeśli chodzi o Twoich rówieśników, to niewiele osób ma takie kompetencje.
Tak, tak. No teraz myślę, że to już kompetencje bardzo pozapominane w dużej mierze. Ale z kolei, żeby nie było tak kolorowo, w domu niewiele potrafię zrobić. Także mój tata też mnie za to ganiał zawsze, bo poza wymienieniem żarówki to oj, niestety ekipę remontową będę potrzebował, jak kupię swoje mieszkanie na pewno. Jak sobie radzisz w przeszłym samotnym życiu, jak Ci się żarówka przepali? Wzywasz elektrykę? Żarówkę, żarówkę potrafię wymienić, ale na tym się kończą moje kompetencje techniczne. Także jak coś większego się dzieje, to niestety jestem zdany na albo właściciela mieszkania, albo na jakąś ekipę, bo jak kran cieknie, to już nic nie poradzę.
- Oglądałem Twój film: "Jeden dzień z Cezarym". Powiedz mi czy naprawdę Twoje kompetencje gotowania są takie jak na tym filmie? Czy gotujesz coś co się nadaje do zjedzenia?
Moje kompetencje gotowania uważam za bardzo wysokie.
- No właśnie pytam o to.
Tak, naprawdę lubię gotować. Nie powiem, że to jest jakaś moja pasja, ale myślę, że jedno z wielu hobby. Jak mam wolny czas, co prawda nie gotuję jakichś wykwintnych dań, ale lubię się zdrowo odżywiać, dlatego przykładam do tego uwagę i po prostu sprawia mi to przyjemność robienie tego jedzenia. A jak gotując sam, wiem po prostu co do tego garnka wkładam, więc też gdzieś tam pomaga mi to w utrzymaniu odpowiedniej formy.
- No dobra. Już wiem jak zostałeś koszykarzem, a jak nim pozostałeś? To jest też ciekawostka, bo koszykówka to wszystkim się kojarzy raczej facyci po dwa metry i tacy, którym łatwo przychodzi trafienie do kosza, a ewentualnie przedarcie się przez bardzo muskularnych dżentelmanów...
- Zgadza się, no koszykówka jest teraz naprawdę grą bardzo, bardzo fizyczną. Przygotowanie takie motoryczne w dzisiejszej, dzisiaj w koszykówce to uważam za naprawdę duży, duży klucz, bo jest multum, multum zawodników, którzy grają na światowym poziomie, którzy koszykarsko gdzieś tam są powiedzmy to oczywiście w dużym cudzysłowie przeciętni, natomiast nadrabiają to swoim ciałem, swoim atletyzmem i możliwościami fizycznymi, czyli wyskokiem, szybkością czy siłą. Natomiast na koniec dnia gra w koszykówkę polega na tym, żeby trafić do kosza. Stąd cieszę się, że jest tam miejsce dla takich małych szkrabów jak ja, więc nie tylko dwubetrowcy się w tym odnajdą.
- No dobrze, ale Ty też kulturystą, przepraszam, nie jesteś. Ja wiem, że jesteś zwinny, bo uwielbiasz dryblować między zawodnikami, nie boisz się złapać fizuczny kontakt z przeciwnikiem. No ale jak popatrzyłem na Twój mecz chociażby z Krakowem albo z Katowicami, to Ci Twoi przeciwnicy byli dużo bardziej muskularni. Jak sobie radzisz?
No tak całe życie tak wyglądam, taką mam też budowę ciała, taką mam genetykę. Nigdy nie miałem problemu z tym, że byłem jakieś tam otyły czy powiedzmy z brzuszkiem. Nie musiałem biegać, żeby chudnąć także nie mam tego problemu póki co mam i mam nadzieję, że tak jak najdłużej pozostanie. Przyzwyczaiłem się - i tak w perspektywie czasu - naprawdę bardzo tą swoją fizyczność poprawiłem. Bo jeszcze pamiętam w czasy licealne, gdzie ważyłem bodajże 60 kilo, to naprawdę był to duży problem grając jeszcze z rok starszymi, a w liceum zaczynałem grać już na poziomie trzeciej, drugiej ligi. To naprawdę ta fizyczność bardzo mi przeszkadzała. Teraz na poziomie drugiej ligi nie uważam tego, że fizyka to nie jest mój atut. Wydaje mi się, że często jest tak, że jestem lepiej przygotowany od rywali. Natomiast mówię, tak jak Pan tutaj powiedział, moim celem nie jest bycie największym, bo jestem na tyle mały, że muszę być i zwinny i szybki, stąd nie zależy mi na dużej masie mięśniowej, a po prostu na tym, żeby ta siła była odpowiednia i wystarczająca do tego, żeby rywalizować z przeciwnikami.
- Dobra. To powiedz mi, jak się zostaje najlepszym zawodnikiem drugiej ligi w tej części zasadniczej? Jaki jest przepis?
Przepis? Ciężka praca, chyba Ameryki nie odkryję. Chłopaki z drużyny, którzy ze mną grali teraz czy generalnie wcześniej, wiedzą, że mnie do pracy namawiać nie trzeba. Lubię po prostu trenować, lubię cały proces stawania się lepszym. Po prostu lubię to, jak widzę, że z każdym dniem gdzieś te umiejętności idą do góry. Czasami nawet chłopaki z drużyny śmiali się, że bym po prostu już przystopował, bo tu kolano bolało, tutaj coś innego. Ale ja mam problem z tym, żeby odpuszczać. Mam nadzieję, że mi się to nie odbije czkawką. Natomiast mówię, nie ma tutaj żadnego przepisu, który by do tego doprowadził. To nie tylko i wyłącznie ciężka praca. Ja wychodzę z założenia, że ciężką pracą naprawdę można wiele, wiele osiągnąć.
- Jesteś bardzo młodym zawodnikiem. Wprawdzie nie w Żubrach, bo Żubry to w ogóle bardzo młoda ekipa ale miałeś już pierwsze przeszkody dla sportowca jak: jest jakaś pierwsza poważna wtopa albo powrót po kontuzji?
- Tak. Jestem niestety już po dwóch, po lewym i po prawym zabiegach na kolana. Co prawda to były kosmetyczne zabiegi, bo była to artroskopia stawu kolonowego. Zarówno w lewym, jak i w prawym kolanie. Ze względu na genetycznie przerośnięte łąkotki, które gdzieś tam trzeba było po prostu poprawić. Więc rehabilitacja nie była długa, bo to było okres 6-8 tygodni.
Raz ten zabieg robiłem będąc w Legii Warszawa. Wtedy to było w trakcie sezonu, więc zależało mi bardzo na szybkim powrocie. I tutaj też od razu z tego miejsca dziękuję wszystkim, którzy się do tego przyczynili, bo naprawdę trafiłem w Legii, byłem super zaopiekowany i miałem rehabilitację na najwyższym poziomie. Udało mi się naprawdę sprawnie wrócić. Drugim razem, grając w Ostrowie Mazowieckiej, przydarzyło mi się to samo, tylko w drugim kolanie. Więc też trzeba było zrobić zabieg. Tam sam prezes stanął na wysokości zadania i pomógł mi bardzo mocno w tym, żeby zrobić to jak najszybciej i w jak najlepszych warunkach. Te zabiegi przechodziłem i wracałem po kontuzjach. Oczywiście są wtedy w głowie myśli, czy może czegoś sobie dodatkowo nie porobić, bo nie wiadomo, co to będzie z tym zdrowiem.
Natomiast nigdy nie przeszło mi przez myśl, żeby odpuścić. Zawsze wiedziałem, że trzeba zrobić swoje. To jest element tego całego procesu, tej całej układanki. Te 6-8 tygodni mocnej pracy często sprawia, że sportowiec jest jeszcze lepszy, bo tak naprawdę pracuje nad tym, na co nie ma czasu w sezonie, kiedy są cały czas rozgrywki.
- A czy na boisku miałeś już taki przypadek, kiedy musiałeś zrobić krok wstecz, bo coś gdzieś nie wyszło, zderzyłeś się ze ścianą?
Myślę, że to był sezon w Koszalinie. Po bardzo udalnym sezonie w Ostrowie Mazowieckiej, gdzie byliśmy drużyną, w cudzysłowie, z łapanki, z chłopaków grających po drugich ligach w okolicznych zespołach, udało nam się dojść do drugiej rundy playoffów i przegrać z Pogonią Prudnik 2:1. Udało się wyrwać mecz, co było nie lada sztuką, bo Pogoń Prudnik to jest drużyna z tradycją i tak naprawdę ja zawsze kojarzyłem ją z pierwszą ligą. Także jak spotkaliśmy się w drugiej lidze, to naprawdę to było fajne wyzwanie pojechać do Prudnika i zagrać na ich terenie. Także myślę, że i po tym sezonie dostałem propozycję gry w pierwszej lidze w Koszalinie. Taki to był też mój pierwszy sprawdzian w pierwszej lidze. No i myślę, że tam się zderzyłem troszkę ze ścianą. Fizycznie czułem się dobrze przygotowany, o tyle ta pewność siebie na boisku nie była na najwyższym poziomie ze względu na niedużą liczbę minut. A wiadomo, że jeżeli nie ma pewności siebie na boisku, to nie tylko koszykarz, ale każdy sportowiec na tym mocno traci, bo jest to kluczowy element. I tam rzeczywiście był bardzo ciężki sezon dla mnie mentalnie, bo 500 km od domu, sam, nie grając dużych minut na boisku, to był ciężko pracując, bo przekładałem się do treningów, ale nie przekładało się to potem na moją grę na meczach. No i faktycznie potem, w cudzysłowie oczywiście, musiałem zrobić krok w tył, wrócić do drugiej ligi.
Trafiłem do Notecino Wrocław. Natomiast z perspektywy czasu nie traktuję tego jako krok w tył, a po prostu to było bardzo rozsądne posunięcie, bo na upartego może i znalazłbym na tamten moment jakąś drużynę w pierwszej lidze, w której mógłbym się zatrzymać. Natomiast wydaje mi się, że duże minuty w Neoteci Inowrocław pozwoliły mi na zbudowanie gdzieś tam swojej marki, na przyjście do Białegostoku i jeszcze bardziej udowodnienie tego, grając jeszcze więcej minut i pełniąc jeszcze wyższą rolę w zespole.
- To jest chyba Twój najlepszy sezon, tak jak prześledziłem Twoją karierę. Ale to był chyba Twój najlepszy sezon, gdzie grałeś najwięcej, najlepiej i gdzie miałeś mnóstwo takich meczów, w których dźwignąłeś, albo w których się faktycznie było widać, że doskonale czujesz, że schodzisz i jesteś się zadowolony.
Nie wiem, jak to wygląda liczbowo, bo być może liczbowo miałem gdzieś lepszy sezon np. w Ostrowi Mazowieckiej. Nie jestem pewny. Nie sprawdzałem, mówię tutaj szczerze. Natomiast na pewno to był sezon, w którym najlepiej się czułem na boisku. Zdecydowanie moja pewność siebie była na najwyższym poziomie. Tutaj też od razu z tego miejsca dziękuję wszystkim chłopakom, premierowi i całemu zarządowi z Żubry w Białystok, bo trafiłem do miejsca, gdzie we mnie uwierzono, gdzie faktycznie dostałem szansę bycia tym liderem. I skoro zostaliśmy mistrzami drugiej ligi, to wydaje mi się, że to zadanie, które zostało postawione przed całą drużyną, ale i przede mną, zostało spełnione i ja jestem zadowolony z tego sezonu. Mam nadzieję, że cała organizacja Żubrów również.
- A teraz pytanie o ekipę, bo to jest sport zespołowy, koszykówka. Ja wiem, że to jest truizm, ale w koszykówce to ma chyba większe znaczenie niż w jakichkolwiek innych sportach zespołowych, dlatego że tutaj te wymiany, ta kwestia vibe'u w samej drużynie, atmosfery, mentalu ma chyba największe znaczenie ze wszystkich innych dyscyplin zespołowych. Jest z Was tylko kilkoro na boisku, którzy są w stanie pociągnąć zespół?
Każdy ma tam swoją rolę, ta rola jest mimo wszystko przepisana, ale one są w dalszym ciągu wymienne. Bardzo szybko przychodzi się z obroną do ataku.
- Tymczasem jak patrzę na Waszą ekipę, to jest zbiór nie tylko indywidualności, ale kompletnie różnych osobowości. Jak to działa od środka?
No tak, wydaje mi się, że zebranie osób w jednym miejscu, którzy byliby nadawali na tych samych falach, byłoby niemożliwe. Każdy ma swoje humorki, każdy ma swoje ego. Nie zapominajmy o tym. Każdy tak naprawdę przychodzi do drużyny i chce być jak najlepszym władcą dla siebie i chce być jak najlepszy dla drużyny. Więc na koniec dnia myślę, że każdy chce zdobywać najwięcej punktów, mieć jak najwięcej piłki w rękach. Ale tak jak Pan powiedział, koszykówka to jest sport zespołowy i rolą trenera jest zbudowanie zespołu w taki sposób, że niestety nie może być 12 LeBronów, Jamesów czy Luki Donaćićów, tylko każdy musi mieć określoną rolę w zespole. Jeden jest od tego, żeby faktycznie w tych najważniejszych momentach miał tę piłkę w rękach i zdecydował, a drugi w cudzysłowie jest tylko od tego, żeby postawić zasłonę, ściąć pod kosz i ściągnąć na siebie tę obronę. I nie można powiedzieć, oczywiście dla osób siedzących na trybunach, najlepszym zawodnikiem będzie ten, który zdobywa najwięcej punktów. Natomiast my jako koszykarze i na pewno trenerzy, osoby, które rozumieją koszykówkę, wiedzą, że naprawdę w koszykówce każda z pięciu osób na boisku, nawet ta stojąca w rogu, teoretycznie robiąca nic, jest tak samo ważna jak ta, która zdobywa 30 punktów w meczu. No bo żeby ktoś mógł rzucić 30 punktów przykładowo, no to ktoś musi też zrobić swoją robotę. To znaczy stanąć w tym roku, zabrać swojego obrońcę i skupić jego uwagę. Także wracając do tego mentalu, no wydaje mi się, że w koszykówce jest to bardzo, bardzo istotne. I trzymanie się razem i gdzieś tam budowanie tych relacji, nie tylko na boisku, ale poza nim, tak jak my to zrobiliśmy w tym sezonie w Żubrach, no jak widać, przynosi zamierzone efekty.
- Ale powiem, że jak popatrzę na osobowość Waszego trenera, trenera Skrzecza i na Was - zawodników, gdy oglądałem ostatni Wasz mecz to stwierdzenie, że między ławką a parkietem są przeciwieństwa, to nic nie powiedzieć. Trener po każdym meczu, nawet taki, który wygrywaliście naprawdę dużą różnicą, schodził ochrypnięty, jak spod prysznica. Przeżywał to wszystko, a Wy w końcówce - zdarzało się - że bawiliście się, czym doprowadzaliście go do szewskiej pasji. Jakim cudem to działa?
Sam się nad tym czasami zastanawiam, no to prawda. Różnimy się, znaczy różnimy się. Wiadomo, trener ma jasno postawiony cel i trener odpowiada za wynik. Dlatego trenera zadaniem jest trzymanie tej odpowiedniego poziomu zaangażowania i skupienia przez tak naprawdę cały sezon. Nie oszukujmy się, grając w drugiej lidze, mając drużynę, która dominuje przez większość sezonu, ciężko jest skupić się na mecz, kiedy wiesz, że wygrasz ten mecz tak naprawdę trzydziestoma, czterdziestoma punktami. Naprawdę to jest ciężkie. Tylko na koniec dnia jesteśmy profesjonalistami, za to nam płacą, więc tego się od nas wymaga. Natomiast wydaje mi się, że musi być też tak i w sezonie przede wszystkim. Muszą być takie momenty troszkę luzu, troszkę spuszczenia tego ciśnienia, no bo gdybyśmy przez 10 miesięcy po prostu tylko ciężko pracowali, nie uśmiechali się do siebie, nie rozmawiali, tylko skupienie byli, byśmy byli na koszykówce, to myślę, że by to nie wypaliło. Na koniec dnia ważne jest, to jest tylko i aż koszykówka. Ludzie mają większe problemy niż wygrany czy przegrany mecz w życiu, a my robimy to, co kochamy, zarabiamy za to pieniądze, dlatego ja osobiście czerpię z tego duży fan i wydaje mi się, że trafiłem na grupę ludzi tutaj w Białymstoku, którzy też czerpią duży fan z grania w kosza, a to jest najważniejsze, bo to jest nasza praca, ale przede wszystkim pasja i jeżeli ktoś gra w koszykówkę tylko np. dla pieniędzy czy traktuje to stricte jako swoją pracę, no to oczywiście, on może być dobrym zawodnikiem, ale czy będzie łapał tak zwany vibe z całą drużyną? Może niekoniecznie. Natomiast jeżeli - tak jak tutaj spotka się ze sobą do pracy 12 ludzi, bo nawet młodsi zawodnicy Akademii gdzieś tam nadawali na podobnych falach co my - jeżeli spotka się 12 osób, które kochają grać w kosza, przychodzą na treningi z uśmiechem na twarzy. Oczywiście nie przez 10 miesięcy. Bo były treningi, gdzie przychodziliśmy i już nie mogliśmy na siebie patrzeć. To jest moim zdaniem naturalne. Natomiast na koniec dnia, kiedy trzeba było, to spinaliśmy się i po prostu dowoziliśmy ten wynik do końca. Ale nie brakowało oczywiście w tym też elementów show, bo czym by była koszykówka bez tego show?
- No właśnie, a propos show, powiedz mi, kto wymyśla te wasze układy przed meczem? Kiedyś w piłce nożnej były tzw. cieszynki po zdobytej bramce, a wy macie kilka spektakularnych układów, zawsze na początku meczu i później po szczególnie udanych akcjach oraz na koniec. Kto to wymyśla? Ćwiczycie to równie wytrwale przed meczem czy to jest coś na pełnym spontanie?
Nie, nie, to jest oczywiście wcześniej ustalane ze sobą, tak jak na prezentacji gdzieś tam te nasze piąteczki, handszejki. No oczywiście to się bierze z Ameryki. To jakby nie tylko chyba w koszykówce śledzimy. Patrzymy na lepszych od siebie, więc to zdecydowanie podpatrzone gdzieś tam w NBA i te wysokich ligi, gdzie takie akcje nadają ton widowisku. Ale nawet już nawet w pierwszej lidze widziałem zawodników, którzy rzucali granatami, tak po celnej trójce. No wydaje mi się, że to też jest fajny element rozluźnienia przed meczem, że jest już ten czas prezentacji zawodników, jest 6 minut do meczu. Teoretycznie głową już jesteśmy w tym meczu, oczywiście jesteśmy skoncentrowani, ale wchodząc gdzieś tam, witając się przy tej prezentacji, no fajnie jest po prostu gdzieś na chwilkę chociaż zejść, spuścić z tego tonu. No bo mówię, łatwo jest się po prostu w sporcie przemotywować i często jest tak, że jeżeli czegoś bardzo chcemy, to oczywiście to jest bardzo dobre, ale jeżeli czegoś chcemy za bardzo, to efekt jest często odwrotny i nam po prostu nie idzie, więc na koniec dnia mówię, no to jest tylko koszykówka, dlatego trzeba się tym cieszyć, mówię, trzeba się cieszyć tym, że możemy wychodzić na boisko, zdobywać kosze przez jakiś tam okres czasu naszego życia. No bo też nie będziemy wiecznie koszykarzami, dlatego trzeba wykorzystać maksymalnie ten czas i bawić się tym, no bo mówię, bo to jest gra w kosza, zarabianie z tego pieniędzy to jest po prostu najpiękniejsze, co mi się osobiście przytrafiło w życiu.
Przemysław Sarosiek
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie