Tak samo jak wszędzie, tak i w Białymstoku zapanowała moda na tak zwany budżet partycypacyjny. Jest to doskonałe narzędzie do inicjatyw obywatelskich. Jednak w większości przypadków to narzędzie służy wyłącznie kreowaniu iluzji o tym, że mamy możliwość podejmowania decyzji.
Budżety partycypacyjne stały się sztandarowym projektem realizowanym przez wiele samorządów. Radni i włodarze miast lub miasteczek prześcigają się w pomysłach jak pokazać społeczeństwu wyjście z inicjatywą obywatelską. Padają zapewnienia o konsultacjach, udzielana jest fachowa pomoc w konstruowaniu wniosków, szeroko niesie się wieść o tym, że w końcu można o czymś samemu zdecydować. Niemniej to wszystko, to zwykła iluzja, którą karmią nas politycy. Rzeczywistość wygląda bardziej brutalnie.
Na przykładzie Białegostoku widać dokładnie jak idea budżetu obywatelskiego została wypaczona. Dopuszczono możliwość głosowania wyłącznie na projekty inwestycyjne. Nikomu nie przyszło do głowy by wykorzystać potencjał i chęć mieszkańców naszego miasta do podzielenia się pomysłami choćby na promocję lub oddłużenie. Wybitne umysły mają to do siebie, że lubią pracę twórczą. Często siedzą skryte i nie ujawniają się ze swoimi pomysłami, bo jak dotychczas wskazuje rzeczywistość, głos takich ludzi nie był brany pod uwagę. O komentarz do takiej sytuacji poprosiliśmy radnego, który nie kandyduje i nie ubiega się ponownie o mandat, aby nie dawać pola do demagogii wyborczej przy okazji budżetu obywatelskiego.
- Miasto można oddłużyć w bardzo prosty sposób. Zwyczajnie należy dać ludziom działać. Niech zadania z zakresu kultury, sportu lub spraw społecznych realizują organizacje pozarządowe. Dotychczas jako miasto płaciliśmy podwójnie – instytucjom typu BOK, Centrum Ludwika Zamenhoffa lub innym i organizacjom pozarządowym. Nie od wczoraj wiadomo, że te drugie robią taniej i lepiej. Paradoksalnie, instytucje zlecają część zadań podmiotom prywatnym. Niektóre nawet zlecają organizacjom pozarządowym. Po co więc płacić podwójnie? Wystarczy, że umożliwi się składanie wniosków w tym zakresie i niech ludzie decydują, co jest lepsze – powiedział nam radny mijającej kadencji Michał Karpowicz.
W Białymstoku jak na razie nikomu nie przyszło do głowy by wykorzystać potencjał mieszkańców właśnie w takiej formule. Dotychczas można było zgłaszać mniejsze lub większe, ale wyłącznie projekty inwestycyjne. Aby je zrealizować być może trzeba będzie zaciągać kolejne pożyczki lub kredyty. Budowa ścieżek rowerowych lub bulwarów czy boisk to zadania własne gminy. Mają wątpliwe znaczenie dla rozwoju miasta jako takiego, ale są oczekiwane przez mieszkańców. Dlatego należy podchodzić racjonalnie do tego rodzaju wydatków. A już na pewno nie powinno się ich poddawać pod głosowania w budżetach partycypacyjnych, ponieważ każda, absolutnie każda gmina, miasteczko czy miasto ma obowiązek realizować właśnie tego rodzaju inwestycje.
- Mówiłem od początku istnienia budżetu obywatelskiego, że takie rzeczy powinny być zapisane w budżecie miasta. Wiadomo by było wówczas czy są na nie środki. Jeśli tak, to powinny zostać zrealizowane. Jeśli mówimy o inwestycjach, to ludzie powinni mieć możliwość decydowania o mniejszych projektach, które sami też powinni zgłaszać. Oni wiedzą najlepiej czego z takich małych rzeczy najbardziej brakuje – dodaje Michał Karpowicz.
To, czego bardzo brakuje w budżetach obywatelskich, to możliwości decydowania o kierunku rozwoju, o promocji. Gdyby pojawiły się pomysły na nasz produkt, markę, z czym sami mieszkańcy się identyfikują, nie trzeba by było wówczas rozdrabniać środków na wydarzenia, które dotychczas przyniosły efekt znikomy lub żaden. Ludzie sami zrobiliby promocję lepszą niż najpiękniejsze logo. Nie wierzycie? Wystarczy popatrzeć na ankietę The Guardian, gdzie to sami mieszkańcy wystawili laurkę miastu, z którym się identyfikują. Ile jest warta? Miliony! Poszła w świat zupełnie za darmo.
Nie jest nam znany żaden przypadek w Polsce, dzięki któremu w budżecie obywatelskim ktoś dałby możliwość zabrania głosu tym, którzy mają pomysł na promowanie miasta, na planowanie przestrzeni publicznej albo nawet na opracowanie planu gospodarczego. A przecież te rzeczy można by było wprowadzić, skorzystać z aktywności obywatelskiej, która w końcu byłaby zgodna z oczekiwaniami mieszkańców.
gdyby jakiekolwiek wybory mogły realnie coś zmienić.. byłyby zakazane :-), podobnie jest z tą ściemą z budżetem partycypacyjnym :-)