Wakacje szybko mijają. Dla białostockich radnych Prawa i Sprawiedliwości zdecydowanie za szybko. W politycznym zamieszaniu wcale nie odpoczęli i zachowują się jakby matematyczna większość w Radzie Miasta męczyła ich śmiertelnie i była szczytem możliwości.
Skąd ten wniosek? Ich zachowanie w sprawie referendum odnośnie odwołania prezydenta Tadeusza Truskolaskiego. Większość z nich hamletyzuje w tej sprawie bardziej niż osioł w bajce Aleksandra Fredry. W baśni sympatyczne zwierzę miało dwa żłoby do wyboru: z sianem i z owsem. Nie mogąc się zdecydować co zjeść padło z głodu. Radni zachowują się podobnie: przegłosowali nieudzielenie absolutorium i ku swojemu zaskoczeniu – Regionalna Izba Obrachunkowa nie uwaliła ich decyzji. Po tej decyzji piłka znalazła się po ich stronie i muszą zadecydować: ogłaszać referendum czy odpuścić. Chcieliby odwołać prezydenta, ale zagrożenia z tym związane wywołują u nich stany lękowe. I chcieliby i boją się.
Ogłoszenie referendum oznacza wytrącenie radnych z obecnego błogiego letargu i lenistwa. I to na półmetku kadencji, kiedy wszak śpi się najlepiej. Nikt już nie pamięta o odbytych wyborach, a do nowych jest jeszcze tak daleko. Radni mają zatem święty spokój, a prezydent nie zmusza ich do żadnego wysiłku intelektualnego: przygotowuje uchwały, plany zagospodarowania, budżet, odwala całą robotę. W zasadzie projekty całego prawa miejscowego są jego autorstwa. PiS musi tylko rytualnie pomstować na szczególnie irytujące projekty i... uchwalać je seryjnie. Co jakiś czas radni dodają tylko swoje poprawki zaznaczając symbolicznie swoje możliwości i posiadaną większość. Na bardziej radykalne ruchy radnych po prostu nie stać.
Wykazały to chociażby perypetie z przedszkolami. Przypominam: prezydent zaproponował, aby brakujące miejsca dla przedszkolaków znaleźć w prywatnych przedszkolach. Radni PiS uznali, że to napędzanie krewnym i znajomym królika kasy i nie wszystkie możliwości do znalezienia dodatkowych miejsc w publicznych przedszkolach zostały wykorzystane. Wprowadzili do uchwały dość istotne poprawki i usiłowali zmusić prezydenta do poszukiwań dodatkowych miejsc w przedszkolach. Niestety, nie dość jasno wytłumaczyli mieszkańcom o co im chodzi i wyszło, że przez małpią złośliwość radnych wobec mądrego prezydenta robią pod górę zwykłym białostoczanom. Prezydent wzmocnił to wrażenie opacznie realizując poprawioną uchwałę. Na przygotowanie własnych – autorskich – rozwiązań radnym PiS zabrakło albo wiedzy, albo czasu, a z pewnością wkładu pracy. Z prezydenckiej uchwały z ich poprawkami wyszedł klasyczny Frankenstein przy czym rola szalonego naukowca przypadła radnym. Fakt – brak im urzędników pracujących na ich potrzeby, nie dysponują informacjami (nie potrafią ich zdobyć?), nie mogą korzystać z dobrze opłacanych doradców. Ale też rządzący w radzie PiS nie zrobił nic aby takie możliwości uzyskać.
Obecny stan jest dla bardzo wygodny – radni PiS rządzą w Radzie i w prestiżowych, głośnych sprawach uwalają pomysły prezydenta. Ale zasadnicza część uchwał jest autorstwa obozu prezydenckiego i przechodzi bez poprawek, a radni PiS nie kwapią się z przygotowaniem własnych projektów uchwał. Dzięki temu mogą narzekać na prezydenta, krytykować go i pisać interpelacje, które Tadeusz Truskolaski traktuje jak chce. To znaczy udaje, że nie rozumie pytania i odpowiada ni w pięć ni w dziesięć. PiS w rewanżu organizuje konferencje prasowe skarżąc się na przeciwnika i zapominając, że czas kampanii minął i teraz to on współrządzi miastem. Przynajmniej w teorii.
Taki stan rzeczy pozwala na intelektualne i realne lenistwo. Okazjonalna krytyka nie wymaga bowiem nakładu sił ani czasu. Uchwała absolutoryjna i decyzja RIO zmieniła status quo... I teraz trzeba coś zrobić. Sen z powiek spędza kwestia "Co tu robić, żeby coś zrobić i się nie narobić".
A gdyby jednak ogłosić referendum? Na logikę wydaje się, że to następny krok po nie udzieleniu absolutorium i decyzji RIO. No i oczywiście przy utrzymaniu strategicznej decyzji o nie wchodzeniu z Truskolaskim w żadne koalicje. Problem z referendum jednak polega na tym, że jego ogłoszenie to czubek góry lodowej. Żeby referendum się powiodło trzeba by zabrać się już jutro mocno za pracę, brać udział w intensywnej kampanii informacyjnej i pokazać białostoczanom, że rządząca większość ma jakieś pomysły poza pisaniem interpelacji i krytyką. No i że realizuje program wyborczy, z którym poszła do wyborów. Żeby referendum – powiedzmy w październiku - przyniosło sukces, to od połowy sierpnia należy naprawdę intensywnie pracować. Cały klub PiS – wszyscy radni, także ci bardzo nieruchawi – musieliby solidarnie włączyć się do bardzo ciężkiej pracy. No i jeszcze jedno: ktoś musiałby tym zespołem pokierować, zaplanować jak cel osiągnąć, wymyślić strategię, zebrać zespół ludzi i koordynować. Wszystko po to, aby wytłumaczyć białostoczanom dlaczego Tadeusz Truskolaski jest złym prezydentem.
Z jednej strony to proste zadanie: marnotrawstwo pieniędzy wpompowanych chociażby w idiotyczny System Zarządzania Ruchem, „specdrogowe” wywłaszczenie ludzi z ich domów, żeby powstał parking, brak studium warunków rozwoju miasta (czyli w skrócie ogólnego pomysłu jak się to całe miasto ma rozbudowywać i w którą stronę) i inne tym podobne grzechy i grzeszki prezydenta. A jest ich naprawdę sporo. Ale, aby przełamać propagandę sukcesu, trzeba spokojnie je ludziom wytłumaczyć, pokazać wyjaśnić. I jeszcze jedno – pokazać, że ma się swój pomysł jak zrobić to, czego nie robi prezydent. I udowodnić, że PiS wie jak robić dobrze to, co Truskolaski robi źle. Dodając przy tym jeszcze jedną arcyważną rzecz – KTO w imieniu PiS będzie to robił, czyli kto ma zastąpić Tadeusza Truskolaskiego. Trzeba też będzie unikać jak ognia argumentacji, że radni cały czas jak te mróweczki pracowali realizując program wyborczy, a tylko zły prezydent im w tym przeszkadzał. Bo na nieuchronne pytanie dlaczego z ich pracy tak mało wychodziło, nie będzie dobrej odpowiedzi. Jeśli bowiem prezydent przeszkadza tak skutecznie, to słabo świadczy to o kwalifikacjach radnych do radzenia sobie z przeciwnościami. A jeśli ich mrówcza praca przynosi tak słabe konsekwencje, to coś te mróweczki są mało robotne, albo źle zorganizowane. W każdej wersji źle.
Generalnie: referendum to ostre starcie z prezydentem, wojna na pomysły (nie tylko na zarzuty), wykazywanie kto więcej spał niż pracował, ewentualnie obnażanie złych intencji przeciwnika. Ogólnie – przeciwieństwo obecnego błogiego lenistwa. Lepiej więc mówić, że nie da się Truskolaskiego odwołać i dać spokój? Ale skoro tak, to po co było nie udzielać absolutorium?
Jest i trzecia droga – można prezydentowi odebrać sporo kompetencji, w które uzbroiła go jeszcze poprzednia koalicja. Dała mu ona nieograniczone prawo dysponowania gruntami miejskimi, pełną dowolność w umarzaniu i rozkładaniu na raty należności, opłat, itp. No i można obniżyć pensję Tadeusza Truskolaskiego. Radykalnie. Z punktu widzenia radnych to jednak także ryzykowne: uchylenie uprawnień prezydenta wymaga napisania sensownych uchwał, które go tego pozbawią oraz przejęcia odpowiedzialności i pracy za decyzje w tych sprawach. A obniżenie pensji może wywołać pytanie strony przeciwnej czy diety radnych są aby odpowiednie do nakładów pracy oraz jej skutków.
Nic dziwnego, że zarówno radni jak i prezydent, są mocno zdenerwowani, bo znaleźli się w klinczu, z którego nie ma wyjścia. Strony są tak okopane na swoich pozycjach, że na kohabitację też nie ma szans. Nic dziwnego, że w tej sytuacji wszyscy udają że są na wakacjach i rozważają jak z nich wrócić jak najpóźniej.
A jakie są szanse na odwołanie prezydenta? Wbrew pozorom niemałe. PiS jest u szczytu notowań. Mimo protestów opozycji i medialnej wojny o Trybunał Konstytucyjny rządzi coraz sprawniej i coraz bardziej zdecydowanie. Efekt – słupki w sondażach rosną lub przynajmniej stoją przy spadku u pozostałych graczy na scenie. O lepszej koniunkturze politycznej naprawdę trudno marzyć. Zwłaszcza, że i Tadeusz Truskolaski po wyborczych lansach do elektoratu, w ostatnim czasie poczyna sobie po swojemu, czyli arogancko. Robi tylko to, co mu zastępcy (zwłaszcza jeden) każą, nawet nie udając, że coś z kimś coś konsultuje. W tej sytuacji pokazanie ludzkiej twarzy jest dla prezydenta tak samo trudne, jak dla radnych PiS dobrowolne wyjście z letargu. Zwłaszcza, że Truskolaski opowiadający ostatnio, że jest wielkim zwolennikiem udziału obywateli w życiu miasta i nawołujący przy referendum – zostańcie w domach – będzie równie wiarygodny co komunista na nieszporach. Zatem jeśli nie teraz, to kiedy?
Wiele wskazuje, że decyzja o referendum zapadnie ponad głowami radnych. Mają jednak świadomość, że każda decyzja będzie dla nich kiepska. Ogłoszenie referendum oznacza konieczność ostrej walki i ciężkiej pracy. Plus zmobilizowania swoich zwolenników, znalezienia sztabu współpracowników... Nieogłoszenie referendum z kolei stawia ich weto wobec prezydenta jako zachowania dzieci, które wprawdzie robią Truskolaskiemu na złość, ale wyżej pięt nie podskoczą..
Nic tylko pojechać na grzyby gdzieś, gdzie nie ma zasięgu. I zagubić się tam aż do zimy... A zimą – tak czy inaczej – będzie już po wszystkim.
Komentarze opinie