Ostatnie kilka tygodni w naszym bloku upływało bez pana Zenka. Na kilkanaście dni powrócił do rodzinnych Zawad, gdzie – jak wyjaśniał – pojechał pilnować zbioru ogórków, pomidorów, kabaczków i innych darów matki natury. Wczoraj powrócił, a dzisiaj wieczorem spotkałem go pod śmietnikiem.
Nie wiedząc nic o powrocie pana Zenka beztrosko pomaszerowałem pod śmietnik. Kiedy spokojnie otwierałem klapę do pojemnika usłyszałem zgrzytliwie przyjazne.
- Dzień dobry sąsiad. A na pewne suche tam ma?
- Ku.... - wyrwało mi się spontanicznie ale pod wpływem karcącego spojrzenia. zmieniło - ...kukułka. Tak. Suche, suche.
- Ot ja dawno nie był to tak pomyślał coby z wieczora sprawdzić jak tam przy śmietniku sąsiady segrecjo się zajmujom – zagaił Zenek. – Wie co nowego on?
Zastygłem w bezruchu. Na tak skierowane pytanie trudno było o jednoznaczną odpowiedź. Pan Zenek zadając je rozmówcy albo informował, że wie coś nowego i wówczas twierdząca odpowiedź była szczytem nietaktu, albo wręcz przeciwnie – czeka na jakąś smakowitą nowinę i wówczas własne wiadomości były źle widziane. O co chodziło za każdym razem należało odgadywać z kontekstu rozmowy lub z wcześniejszych dyskusji z panem Zenkiem. Tu kontekstu nie było, bo i pana Zenka przez dwa tygodnie nikt na oczy nie widział. Postanowiłem wybrnąć dyplomatycznym kaszlem.
- A co on? Na płuca zachorzał? – zatroskał się pan Zenek. – To ja jemu zaraz dam cóś na wzmocnienie. Berbeluche lecznicze mam na ziołach, to łyknie i jemu od razu lepiej będzie. Kużden od razu lepiej się czuje jak łyka weźmie.
Zakrztusiłem się jeszcze bardziej. Lecznicza "berbelucha" pana Zenka była samogonem dla niepoznaki doprawionym ziołami. Miało toto moc spirytusu, jak nie lepiej, a ziołowe wariacje miały być usprawiedliwieniem dla stosowania specyfiku. Zazwyczaj był w tym piołun. Tak przynajmniej twierdził sąsiad z trzeciej klatki z zawodu farmaceuta. Lekarstwo owo pan Zenek zazwyczaj wyciągał w końcu sierpnia – miesiąca abstynencji – bo zawsze jakoś w tym czasie zapadał na zdrowiu i czuł gwałtowną potrzebę leczenia. A żeby – jak mawiał – "grzechu nijakiego nie było" lekarstwem leczył wszystkich podejrzewanych o chorobę. Specyfik faktycznie leczył – palił przełyk i układ trawienny tak skutecznie, że flora i fauna bakteryjna wymierała od samego spróbowania, a wszelkie zarazki razem z nią. Zaś leczony przez jakiś czas miał problemy z równowagą i wysławianiem.
- Nie, nie... Ja dziękuję panie Zenku. Zakrztusiłem się tylko – wyjaśniałem, ale na próżno. Pan Zenek już podtykał mi nalany z piersiówki metalowy kubeczek. Specyfik zawsze podawał w taki sposób, bo – jak mawiał – prawdziwe lekarstwo "taki plastyk to przeżera".
Nie miałem wyjścia. Przełknąłem i jak zawsze po zastosowaniu tej mikstury przed oczami przeleciały mi białe motyle, a w przełyku poczułem wrzący ołów, który przesuwał mi się aż do żołądka, aby tam zatrzymać się jak kula ognia.
- No. Ja widzę, że jemu lepiej. A żeby dobrze się przyjęło to i ja się kapkę podleczę, bo to grzech tak leczyć, a samego siebie zaniedbać – wyjaśnił pan Zenek przelewając specyfik do kubeczka. Wypiwszy kontynuował.
- Nu wie co nowego? Czy nie wie?
„Raz kozie śmierć” pomyślałem.
- Nie wiem. Wakacje. Nic się dzieje.
- Ot i jaka korzyść z uczonego – pokiwał głową pan Zenek. – Nie wie co nowego w mieście się dzieje. Toż nie słyszał, że "wuc" nowe drogie szykuje?
Gwoli przypomnienia określeniem "wuc" będącym kompilacją wodza i buca pan Zenek określał miłościwie panującego prezydenta.
- Coś tam słyszałem – mruknąłem ostrożnie.
- No to czego nic nie mówi? Toż to granda jest niemożebna. Przez osiedla mieszkaniowe i lasy bacieczkowskie "wuc" będzie obwodnice budował. Całkiem durackie to jest. Nieużytków on nie ma czy co? Musi pod oknami ludziów ulice budować? A durnej Sitarskiej zbudować przez tory ni umie. Tam by sobie polazł betony lać – złościł się pan Zenek.
- Ale ta Sitarska to nie jego wina. Tam przetargi unieważniane były. Prezydent chciał tam budować, jakieś storczyki tam rosły. A przebicie trasy Niepodległości to całkiem inny temat – pokiwałem głową.
- Ot gada jakby się zajzajeru napił, a nie leczniczej berbeluchy... Toż ja jemu mówie, że jak piniondze "wuc" na tej durnej obwodnicy zaoszczędziłby, to kasiory jemu jak raz by jemu starczyło na Sitarskie i na badylów chronionych przesadzenie. I nie skąpiłby tam jak jaki Harpagan. A tak to porozpoczyna tych drogów bez sensu, narobi jednocześnie robotów, poblokuje... A ludzie nie majom jak jeździć. Bo wszystko naraz zakorkowane. Zapomniał już jak "wuc" jednocześnie Piłsudskiego przerabiał, Tysiąclecia zamknął i jeszcze Jurowiecko zakluczył? Toż to durne było niesamowicie. Rozumie ja, że drogi robić trzeba. Ale wszystkie naraz? Toż teraz to samo bedzie. Jak rozkopie na Słonecznym Stoku i dołoży Sitarskie to od razu rozkopie i tamte drogie co Dziesięciny obiega i na Białostoczku rozwali wszystko. I będzie znowu koniec świata z jazdom. Znowu korki bedom jak ta lala.
Pan Zenek faktycznie miał rację. Kilka lat temu przebudowując skrzyżowanie Piłsudskiego z Sienkiewicza prezydent jednocześnie przeprowadzał remont Alei Tysiąclecia, a do tego całej Alei Piłsudskiego. Centrum miasta było dokładnie zakorkowane i prościej było przejechać koleją, wysiąść pod miastem i autobusem PKS dotrzeć na własne osiedle. A żeby skręcić w prawo za Hotelem Gołębiewski trzeba było dojechać aż do kościoła świętego Rocha.
- No chyba się tym razem nauczył i takich błędów nie popełni ... – mruknąłem powątpiewająco czując jednocześnie, że leczniczy specyfik zaczyna mi działać paraliżująco na język, a w głowie pojawia się lekkie falowanie.
- A tam nie zrobi... Miało wieżowców w centrum nie być? Bo wietrzenie miasta musowo ma być, tak? I co? Jeden hotel wieżowcowy stanął koło galerii Jurowiecka, drugi tutaj pod nosem budujom. I już wietrzenia miasta „wuc” nie potrzebuje? Smród może w mieście być? Tak? – złościł się pan Zenek.
Faktycznie. Rosnący apartamentowiec przy Jurowieckiej (a plotki krążą, że tuż obok mają powstawać kolejne) szpecił miejski krajobraz a wcześniejsze plany budowlane w tej części miasta blokowane właśnie pod pretekstem korytarza wietrzenia miasta.
- A radne co z tym robiom? A? Uchwalili one jemu piniądze na budowe tego durnostwa całkiem nie pytawszy kiendy ta droga pójdzie? Pi... – pan Zenek zabulgotał pod nosem jakieś wyzwiska mocno gryząc się w język zgodnie ze słowem danym proboszczowi, że do końca sierpnia klął nie będzie.
- Nie wiem panie Zenku, ale skoro prezydent coś buduje, to pewnie mu uchwalili – westchnąłem bezradnie.
- To takie same one mądre jak i ten "wuc". Referendum zrobiom czy nie w końcu?! Wymyślili już? – dopytywał dalej srogim tonem wiedząc, że sporą część radnych PiS-u znam osobiście.
- Nie wiem. Myślą... – zacząłem niepewnie.
- Myślo. Akurat! Oni do myślenia całkiem niesposobne. Czekają co Kaczor w Warszawie wymyśli i im powie. Same nawet nie powiedziawszy co one by chcieli. Absolucji nie dali, a referendum nie robiom. I pensje "wuc" dalej ma takie same. Toż to sodomia i gomoria jest – pomstował pan Zenek. – Całkiem rozwolnienie obyczajów nastało u tych radnych! Kto to widział mać ich... "Wuc" robi co chce jak i wcześniej robił i ich absolucje ma w... On sam wie gdzie ma, niech sobie dopowie, bo ja siem wyklinać nie bedem.
- Panie Zenku. Tłumaczyłem, że to referendum to skomplikowana sprawa... – zacząłem.
- Niech da spokój, bo gada całkiem jak mój szwagier. Wszystkie szwagrowi mówili coby pić przestał bo wontrobe rozwala, ale on nie słuchał tylko gadał, że skomplikowane, skomplikowane... Aż najwyższe instancje, czyli teściowe, całkiem wkurzył i jemu absytencje od ręki zarządziła zamknąwszy w komórce na trzy dni. I ze skomplikowanego całkiem proste się stało. Jak wylazł to rence sie jemu trzęsły, ale po wódkie już nie sięgnął. Tak i z radnymi jest. Jakby im kto z wyborców kopa zasadził albo rozkazanie przyszło w Warszawy, to by od razu skomplikowane siem prostym stało. I jak raz by budżet zmienili, kasiore na durne drogi prezydentowi odjęli – zakończył gniewnie pan Zenek.
Wymknąłem się chyłkiem między murem i śmietnikiem i nieco chwiejnym krokiem pokłusowałem do mieszkania.
- Niech radnym powie, że jakby co, to ja komórkie mam i całkiem darmo wynajme. Żeby mieli gdzie rozeznać, jak ze skomplikowanego siem sprawy całkiem proste stajom – usłyszałem za sobą. – I niech się nie bojajo, tylko do roboty biorom. Bo oni z Prawa i Sprawiedliwości do rady weszli a nie z Łaski Truskolaskości.
Przytrzymując się ścian dotarłem do mieszkania. Po heroicznej walce z dziurką od klucza udało się mi dotrzeć do własnej wersalki i tam paść. Zasypiając nagryzmoliłem na kartce wiadomość do radnych. Kiedy z rana wstawałem znalazłem wieczorne zapiski. Ze zdumieniem odczytałem "Bierzcie się radni do roboty, bo Was pan Zenek do komórki ze szwagrem zamknie. Kopa zasadzając.”
Komentarze opinie