W Polsce tak to już często jest, że polegamy na słynnym: „jakoś to będzie”. I tak to było i niestety nadal jest na osiedlu Starosielce. Konkretniej przy Barszczańskiej. Problem, choć znany jest od dawna, w żaden sposób nie został zminimalizowany. Wręcz odwrotnie – rozrósł się. I jeśli nadal będą prowadzone te same działania, które nie przyniosły dotąd żadnego efektu, problem stanie się poważniejszy.
Musimy powrócić jeszcze do niedawnych wydarzeń z ulicy Barszczańskiej. Przypominamy, że na początku kwietnia tego roku doszło tam do dość poważnych incydentów. Najpierw zginął człowiek, za którego śmierć mieszkańcy bloków socjalnych obwiniają policję. Kilka dni później doszło do zamieszek z samą policją. Na razie wydaje się, że sytuacja uległa poprawie, ponieważ nie słychać o żadnych nowych, ani planowanych wydarzeniach w podobnym tonie. Jednak to, czy zapanował już spokój na stałe, to raczej należy przyjąć jako pobożne życzenie.
Skąd taka teza? Przede wszystkim stąd, że od wielu lat problemy mieszkańców ulicy Barszczańskiej w żaden sposób nie zostały rozwiązane. Nawet nie zostały zniwelowane. I choć prowadzony jest tam szereg działań, to nie przynosi on żadnych rezultatów. Koniecznie należy tu dodać, że znaczna część mieszkańców bloków socjalnych, przyjęła za tryb życia adekwatny do tego, w jaki sposób też są i traktowani – zarówno przez policję, pracowników ośrodka pomocy społecznej, jak i organizacji pozarządowych. Masa pracy, masa starań i masa działań prowadzonych latami z mieszkańcami, sprowadza się do tego, że jak sami pracownicy socjalni twierdzą – w zasadzie – do niczego.
- Na osiedlu przy ul. Barszczańskiej i Klepackiej dominuje budownictwo komunalne i socjalne. Osiedle to charakteryzuje się dużą rotacją mieszkańców i występowaniem złożonych problemów społecznych jak: bezrobocie, niewydolność wychowawcza, przestępczość, chuligaństwo, alkoholizm oraz niechęć do podejmowania jakichkolwiek działań, by zmienić swoją sytuację życiową – tak informuje nas kierownik Zespołu Pracowników Socjalnych Nr 7 Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Białymstoku – Teodozja Wiercińska.
I taką charakterystykę tego osiedla przedstawia nam pracownik ośrodka pomocy społecznej, który przecież z mieszkańcami pracuje od samego początku, odkąd tylko powstały tam bloki i wprowadzili się pierwsi lokatorzy. Wiele lat pracy socjalnej przyniosło te same problemy, z jakimi ci ludzie borykali się zanim trafili na Barszczańską. Ale oczywiście, praca trwa. Ta sama od lat i bardzo różnorodna. Jak podaje nam Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie w Białymstoku, prowadzony jest szereg działań i to nawet we współpracy z innymi organizacjami.
- Działający na tym terenie Zespół Pracowników Socjalnych Nr 7 od dwóch lat prowadzi intensywne działania animacyjne w celu zaktywizowania mieszkańców tych ulic poprzez przygotowywanie i organizację imprez plenerowych w oparciu o lokalne zasoby i angażowanie mieszkańców do aktywnego uczestnictwa. We współpracy z istniejącymi na tym terenie organizacjami i instytucjami prowadzona jest szeroko zakrojona praca socjalna z indywidualnym klientem, by objąć go jak najpełniejszym wsparciem dostosowanym do jego warunków i możliwości – wyjaśnia Teodozja Wiercińska.
Wcześniej jeszcze była prowadzona zwykła praca socjalna, bez tych specjalnych zajęć animacyjnych. Trzeba było długo czekać zanim ktokolwiek wpadł na pomysł takich zajęć, ale i tak problem choć był znany praktycznie od samego początku, ten sam pozostał. Jednak prawdziwy problem raczej polega nie tyle w działaniach, co podejściu do tematu. Pisaliśmy o tym, że ogromnym błędem ze strony władz miasta było przenoszenie i osiedlanie ludzi z określonymi dysfunkcjami społecznymi do jednego miejsca. Przez co w krótkim czasie, te dysfunkcje zaczęły się rozrastać.
To wcale nie znaczy, że ci ludzie są gorsi od innych mieszkańców osiedla Starosielce. Problem polega na tym, że w wyniku niewłaściwie prowadzonej polityki socjalnej i braku odpowiedniej reakcji na pojawiające się nowe problemy, pracę prowadzono w ten sam sposób, który i tak był nieskuteczny. Szybko mieszkańcy bloków socjalnych zostali napiętnowani jako „patologia” jako ludzie „gorszego gatunku”, bo zabrakło spojrzenia jako na zdrowych ludzi, którzy się pogubili. Trudno też za to winić pracowników socjalnych. Ustawa, na której pracują, nie daje wiele możliwości. Pomoc sprowadzać się może w zasadzie do przeprowadzenia wywiadu środowiskowego i wypłaty zasiłków. Ale dyrekcja MOPR-u i władze Białegostoku mają już zupełnie inne instrumenty, których kompletnie nie wykorzystano, albo wykorzystano je bardzo źle.
Jednym z błędów jest umiejscawianie w pobliżu komisariatu policji, straży miejskiej i samego budynku MOPR-u. Błędem również jest tworzenie świetlic, w których dzieci, co prawda znajdują pomoc i opiekę, ale w tym samym czasie ich rodzice, którzy są niewydolni wychowawczo, mają czas dla siebie. W związku z tym tego wolnego czasu nie pożytkują na naprawianie własnego życia, ale raczej korzystają z faktu, że dzieci są zaopiekowane, więc oni mogą zająć się w zasadzie samymi sobą i tym, co lubią.
- Pomagając tylko dziecku dokonuje się zbrodni na rodzinie. Każda świetlica to jest zbrodnia na rodzinie. Oczywiście, dzieciaki dostają pomoc przy odrabianiu lekcji, obiad, ale jeśli chodzi o samą rodzinę, to ta pomoc jest niewychowawcza. Kiedy dziecko jest zaopiekowane, rodzic siedzi sobie w domu, nic nie robi, ma czas dla siebie, nie opiekuje się dziećmi i już nawet matka, która robiła cztery kanapki na dzień, teraz już nic nie robi. To jest zbrodnia na rodzinie, której być nie powinno. Rodzinę należy zacząć uzdrawiać od rodziców – tak mówił jeszcze w ubiegłym roku ojciec Edward Konkol, kiedy wyjaśniał, że potrzebuje wsparcia na pracę z rodzicami.
To od rodziców powinna zaczynać się praca i terapia nad właściwymi postawami. Właśnie takie programy realizują organizacje pozarządowe, z którymi MOPR jeszcze do niedawana w ogóle nie umiał współpracować. Wystarczy zapytać którąkolwiek organizację działającą w obszarze szeroko rozumianej pomocy społecznej, a potwierdzi od razu trudną współpracę z MOPR-em lub jej całkowity brak.
To ogromna szkoda, ponieważ pracownicy lub wolontariusze takich organizacji mają zdecydowanie większy i szerszy wachlarz działań i możliwości pracy z rodzinami, w których występują dysfunkcje społeczne. Pracownik socjalny, jako urzędnik, ma ich zdecydowanie mniej. Jest ograniczony ustawą. To można i trzeba było zmienić już dawno temu. Niestety, praktyka wygląda inaczej. Jutro na naszych łamach kolejna odsłona efektu pracy z rodzinami mieszkającymi przy Barszczańskiej.
Barszczańska... Czy ktoś widział jak strasznie wszystko jest tam zniszczone? Nie potrafią uszanować tego, że wszystko mają za darmo. Wszyscy normalnie pracujący ludzie w mieście zrzucają się, aby mieli w miarę normalny dach nad głową... a oni potrafią tylko wyciągnąć ręke po socjal. Barszczańska to w 90 % styl życia, na palcach można policzyć normalnych ludzi, którzy jakoś musza funkcjonować w tym społeczeństwie. Oni nie chcą pomocy, a miasto zamiast wędki daje im zawsze rybę... i tak ich przyzwyczailiśmy, zawsze im będzie mało , zawsze im będzie źle, zawsze będą niezadowoleni. Ale też zawsze będą chętni, żeby coś opluć, podpalić i zniszczyć.
odpowiedz
Zgłoś wpis
Max - niezalogowany2023-03-03 17:03:57
Co Ty wiesz byłaś widzalas mieszkałaś gó....wiesz ,zyjeciecie w zakłamaniu centrum,w czym jesteście lepsi,chodzicie do kościółka,to niczego nie zmieni,ludzie się nie zmieniają,nawet nie potrafią klamac
Zgłoś wpis
- niezalogowany
2016-05-08 07:19:05
Tak... Wszystko żle, wszystko nie tak, ja bym sobie zrobiła inaczej i byłoby cudownie... Gdyby praca w terenie była prosta jak pisanie takich wypocin, to każdy by ją chciał. Jeszcze kasę i róbta co chceta. Patologiczne rodziny niestety będą zawsze, bo dzieci nie biorą się z kapusty, tylko widzą co robią, a własciwie czego nie robią rodzice i powielają błędy. Żadna pomoc z zewnątrz tego nie zmieni. Można pomagać w znalezieniu pracy, można organizować świetlice dla dzieci i darmowe wycieczki nad morze jakich nie mają dzieci z normalnych, ale biednych rodzin, można dawać im zasiłki i głaskać po główce, że mają cieżko... Tylko co z tego wynika? Ze mają roszczenia wobec wszystkich! Policji, bo za ostro, Mopsu, że za mało, kościoła, że się buduje, strazy miejskiej, że za blisko...
odpowiedz
Zgłoś wpis
Podziel się swoją opinią
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Barszczańska... Czy ktoś widział jak strasznie wszystko jest tam zniszczone? Nie potrafią uszanować tego, że wszystko mają za darmo. Wszyscy normalnie pracujący ludzie w mieście zrzucają się, aby mieli w miarę normalny dach nad głową... a oni potrafią tylko wyciągnąć ręke po socjal. Barszczańska to w 90 % styl życia, na palcach można policzyć normalnych ludzi, którzy jakoś musza funkcjonować w tym społeczeństwie. Oni nie chcą pomocy, a miasto zamiast wędki daje im zawsze rybę... i tak ich przyzwyczailiśmy, zawsze im będzie mało , zawsze im będzie źle, zawsze będą niezadowoleni. Ale też zawsze będą chętni, żeby coś opluć, podpalić i zniszczyć.
Co Ty wiesz byłaś widzalas mieszkałaś gó....wiesz ,zyjeciecie w zakłamaniu centrum,w czym jesteście lepsi,chodzicie do kościółka,to niczego nie zmieni,ludzie się nie zmieniają,nawet nie potrafią klamac
Tak... Wszystko żle, wszystko nie tak, ja bym sobie zrobiła inaczej i byłoby cudownie... Gdyby praca w terenie była prosta jak pisanie takich wypocin, to każdy by ją chciał. Jeszcze kasę i róbta co chceta. Patologiczne rodziny niestety będą zawsze, bo dzieci nie biorą się z kapusty, tylko widzą co robią, a własciwie czego nie robią rodzice i powielają błędy. Żadna pomoc z zewnątrz tego nie zmieni. Można pomagać w znalezieniu pracy, można organizować świetlice dla dzieci i darmowe wycieczki nad morze jakich nie mają dzieci z normalnych, ale biednych rodzin, można dawać im zasiłki i głaskać po główce, że mają cieżko... Tylko co z tego wynika? Ze mają roszczenia wobec wszystkich! Policji, bo za ostro, Mopsu, że za mało, kościoła, że się buduje, strazy miejskiej, że za blisko...