
Białostocki sportowiec, mistrz świata w kick-boxingu Robert Ciulkin, sporą uwagę lokalnych mediów zwrócił na siebie akcjami charytatywnymi podczas tegorocznych wakacji. W rozmowie z naszą redakcja zapewnia, że to nie koniec i wkrótce oficjalnie ogłosi kolejne "karkołomne" wyzwanie. Opowiada też, skąd czerpie energię, by działać na rzecz innych, a przy okazji zapowiada, że wkrótce będzie walczył o kolejny tytuł.
Piotr Walczak, Dzień Dobry Białystok: Dla Nikosia, chorego na SMA 1, 114 razy w ciągu czterech dni wbiegałeś na wieżę kościoła św. Rocha. Potem przebiegłeś 100 kilometrów i drugie tyle przejechałeś na rowerze do mieszkającego na Mazowszu Marka Piotrowskiego, legendy światowego kick-boxingu. Ta akcja również miała wymiar charytatywny. Chce ci się dalej w podobny sposób angażować w zbiórki funduszy na leczenie chorych, potrzebujących? Pytam, bo wielu zapalało się do pomysłów wyzwań, a potem wypalało.
Robert Ciulkin: Pewnie, że mi się chce! Ja po prostu uwielbiam pomagać innym ludziom. Będę to robił, póki starczy sił. Bo myślę, że celem nadrzędnym naszego życia, istnienia na tej planecie, jest właśnie pomoc bliźniemu. Uważam, że ja mam wszystko, co mi jest do życia potrzebne: przede wszystkim zdrowie, mam co włożyć do garnka, mam dach nad głową, mam w co się ubrać. Jestem więc w bardzo komfortowej sytuacji, a wokół nie brakuje ludzi, którzy mają znacznie ciężej - chore dzieci, ci, którzy zmuszeni są zbierać na przykład puszki ze śmietników, by sprzedać na skupie za kilka złotych itd. Dlatego skoro mogę, mam możliwości, to pomagam na miarę swoich sił.
Masz już pomysł na kolejne "karkołomne" wyzwanie?
- Tak. Coś w głowie już mi siedzi i powoli nabiera kształtów. Ale nie zdradzajmy na razie szczegółów, by nie spalić koncepcji. Powiem tyle, że będzie to najbardziej, z dotychczasowych, karkołomne przedsięwzięcie. Szykuje się gruba akcja.
Nie tylko śmiałe i niecodzienne akcje planujesz, z tego co wiem.
- To prawda. Zbliża się zima, będzie więc okazja do morsowania. Takie działania można podejmować z wieloma ludźmi, zapraszać znanych i popularnych. Tak że ta pora roku stwarza nowe, ciekawe możliwości. I w tym kierunku również już pewne plany się pojawiają. Oczywiście zawsze będę starał się podnosić jakąś treść przewodnią, bo nie ukrywam - zgłasza się do mnie wiele osób, które naprawdę potrzebują zewnętrznego wsparcia. Dlatego staram się zarażać empatią, przekonywać do wyciągania pomocnej dłoni drugiemu człowiekowi. Obecnie skupiam się na osobie Marka Piotrowskiego, moim przyjacielu, który jest dla mnie szczególnie bliski. Od pewnego czasu koncentruję się też na organizowaniu pomocy dla córki mojej koleżanki z osiedla - Doroty Żółtko. Zachęcam do śledzenia mojego profilu na Facebooku, gdzie będę publikował z wyprzedzeniem powiadomienia o zbliżających się akcjach.
Ponad czterdziestka na karku. Kondycyjnie i wydolnościowo będzie coraz trudniej sprostać szalonym wyzwaniom.
- Z jednej strony racja, z drugiej - wiele siedzi w naszych głowach. Fizycznie zawsze przed wykonaniem zaplanowanego zadania jestem odpowiednio przygotowany. Reszta to motywacja. Tej drugiej mi nie brakuje, a jeśli chodzi o kondycję, to mam nadzieję, że jeszcze sporo przez długi czas będę mógł pokazać.
Wspominałeś swego czasu, że od dziecka byłeś żywiołowy i nie mogłeś usiedzieć na miejscu.
- Oj, rodzice nie mieli łatwo. Opowiadali, że mieli ze mną mnóstwo problemów, wystarczyła chwila nieuwagi i znikałem z zasięgu wzroku. Wszędzie było mnie pełno, trzeba było mnie pilnować, bo co i rusz miałem - jak to dziecko zresztą - niezbyt mądre pomysły (śmiech - red.). I to rozbrykanie zostało mi do dziś, choć zmieniło formę. Odkąd pamiętam, szukałem nowych wyzwań i tak pozostało. Choć zdarza się, że ktoś sugeruje, bym zaczął już spoglądać na metrykę, to dziś absolutnie jeszcze nie mam takiej potrzeby.
Uważam, że Bóg dał mi tyle zdrowia, żebym mógł sprostać kolejnym przedsięwzięciom. Moim zdaniem każdy od Boga otrzymuje jakieś powołanie, każdy znalazł się tu w jakimś celu i ma misję do wykonania. Nie ma człowieka, który ma przejść przez życie bezproduktywnie i zejść. Chyba zrozumiałem, że moją misją jest pomaganie ludziom, którzy mają w życiu trudniej ode mnie i są w gorszym położeniu.
Zmieniając temat - przygotowujesz się do kolejnych zawodów, mistrzostw świata w kick-boxingu.
- Zgadza się, jestem w kadrze narodowej. Mistrzostwa za kilka tygodni mają odbyć się we Włoszech. Jeżeli nic nie stanie na przeszkodzie - jadę. Obecnie jednak największą bolączką jest dla mnie brak sponsorów. Bez zewnętrznego finansowania trudno jest organizować wyjazdy, kupić profesjonalny sprzęt treningowy. To wszystko wymaga nakładów, które nierzadko są poza zasięgiem. Dlatego jeżeli ktoś miałby możliwości wsparcia mnie, jako sportowca, zachęcam do kontaktu za pomocą mediów społecznościowych.
Tytuł mistrza zdobyłeś w 2019 roku. Jak tym razem oceniasz swoje szanse?
- Na to pytanie niezwykle trudno odpowiedzieć. W każdym razie sądzę, że jestem dobrze przygotowany. Ciężko trenuję. Zapewniam, że kraj się nie będzie za mnie wstydził. Chcę wejść do ringu i zrobić swoje. Na pewno w czekające mnie walki włożę całe serce.
Dziękuję za rozmowę.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie