Lubię psy i zalewajkę. Z niesmakiem patrzę jednak na premier polskiego rządu, która porzucając swoją pracę polegającą na kierowaniu 40 milionowym krajem w sercu Europy, wybrała się pociągiem niebylejakim w podróż za jeden uśmiech. W podróży tej przytula szczeniaczki, zajadając się zalewajką i stawia ministrom lody. No co, tak się mówi, postawić loda!
Za panią premier podróżują rzesze dziennikarzy zaprzyjaźnionych mediów i pilnie notują i nagrywają każde jej słowo i gest. A pani premier mówi – że opozycja jest be, nie umie liczyć i zrobi nam tu drugą Grecję. Słowa pani premier odmieniają przez wszystkie przypadki czołowe gazety, rozgłośnie i telewizje. Publicyści poszukują w nich głębokiego sensu, które to poszukiwania najczęściej kończą się gorliwym potakiwaniem głową – tak, tak, pani premier Ewa Kopacz ma rację, a Beata Szydło nie. Swoją drogą, sposób przedstawiania kandydatki PiS na premiera, bliźniaczo podobny do retoryki stosowanej w kampanii prezydenckiej, gdzie mieliśmy do czynienia z prezydentem Komorowskim i tym, jak mu tam, Andrzejem Dudą, od biedy kandydatem Dudą, wskazuje na to, że także media, podobnie jak rządząca partia nadal nie odrobiły lekcji z przyczyn wielkiej przegranej swoich faworytów.
Smutne, że dziennikarze, którzy chwalą się kartami opozycyjnymi, którzy walczyli rzekomo z PRLowskim systemem, nie dając się okiełznać ówczesnej władzy, dziś stają się tubami rządowej propagandy. Manipulując tytułami, napisami na żółtych paskach, rozpaczając nad upadkiem demokracji, walą w opozycję jak w bęben, o ile w ogóle pozwalają sobie na wzmianki o jej działaniach. Piszą o przejściu Buzka do Polski Razem uważnie podkreślając w tytule imię działacza PO żeby broń Boże nikt nie pomylił go z Jerzym Buzkiem jeśli nie doczyta reszty, podczas gdy mogę postawić dolary przeciwko orzechom, że gdyby do PO zapisał się jakikolwiek działacz o nazwisku Kaczyński, wielkimi literami nagłówków ogłaszałyby transfer do obozu władzy tegoż właśnie anonimowego Kaczyńskiego (w domyśle Jarosława).
W tym "obiektywnym" świecie na potężnych graczy medialnego podziemia wyrastają dziennikarze, którzy zostali wyeliminowani z mainstreamu bo mieli inne zdanie, bo nie chcieli za cenę wysokich gaż robić z sobie z gęby cholewy. I ludzie czytają ich niezależne od władzy zdanie, bo poziom propagandy w innych środkach przekazu staje się niezjadliwy.
Przykro patrzeć na elity władzy, zapierające się nogami i rękami żeby tej władzy nie oddać, choć jedyny ich pomysł na przyszłość to trwanie w tym co jest. Dlatego krytykują wszystkie pomysły opozycji bez wyjątku, szafując hasłami "nie da się, źle policzyli, to się nie zbilansuje". Bo jak wejść w dyskurs, powiedzieć że coś jednak się da, kiedy od lat przekonujemy Polaków że nie? To by wymagało przedstawienia jakiegoś programu, a jakoś tak wyszło, że przez ostatnich 8 lat wmawialiśmy wszystkim że jest super, żyjemy w złotym wieku i nic nie trzeba zmieniać. I żadnego nowego programu nie mamy. Jest jak jest i jest ok. Przynajmniej dla nas i naszych kolegów.
Po raz pierwszy mamy w Polsce do czynienia z sytuacją, kiedy swoje polityczne armie na wyborcze barykady prowadzą dwie kobiety. Fajnie, feministki się cieszą. Ale co z tego, skoro w ogóle nie przebija się do głównego obiegu informacji daleko bardziej interesujący fakt, że po raz pierwszy od wielu lat w Polsce opozycja proponuje merytoryczną debatę – o gospodarce, służbie zdrowia, edukacji, wymiarze sprawiedliwości. I co na to rząd? Recenzuje te pomysły potępiając je w czambuł, z drugiej strony nie przedstawiając żadnej alternatywy. Tak jakby wciąż nie chcieli zrozumieć, że Polska tej alternatywy potrzebuje. Że to już nie garstka politycznych chuliganów, oszołomów, moherowych beretów, wyznawców smoleńskich żąda zmiany, ale znaczna część społeczeństwa, zerkająca teraz z nadzieją na Kukiza, Petru czy unowocześniony PiS.
Do tego zerkania przyczyniają się też coraz to nowe taśmy prawdy, które już nie oburzają, ale – co najbardziej przygnębiające – przyjmowane są jak szara polska rzeczywistość, codzienność, ba! normalność – a z których wynika jedno - rządzi nami banda aroganckich, chamskich typów, którzy prawdę mówią tylko przy wódeczce i ośmiorniczkach. Chodzą słuchy że za aferą stoi oczywiście PIS bo nie został nagrany. Ale tu wyjaśnienie jest banalnie proste, wystarczy popatrzeć na listę rezerwacji u Sowy, ujawnioną przez Stonogę, żeby wiedzieć, ze politycy PIS po prostu tam nie bywali. To był salonik władzy. Gdzie załatwiało się duże interesy dla siebie i swoich kolegów, marzyło o ucieczce od tego syfu i kamieni kupy, narzekało że inni ministrowie to debile, i wyśmiewało pracujących za mniej niż 6 tysięcy od idiotów i złodziei. Jakby nie patrzyć, ktokolwiek nagrywał te rozmowy, ujawnił coś ważniejszego niż domniemane afery – pokazał jacy ludzie rządzą Polską, jaki jest ich poziom cwaniactwa, brak kultury i empatii.
Gdyby do Białegostoku dojeżdżało pendolino, pewnie i tu, na wschód, przyjechałaby pani premier. Szkoda że nie przyjedzie, mogłaby zjeść kartacza i przytulić żubra. Pogadalibyśmy o lodach na rynku i o pogodzie. Bo o pomysłach na naprawę państwa pani premier pewnie nie chciałaby słuchać. Ale może by coś obiecała na pociechę…? A w czasie naszej pogawędki państwo porządziłoby się same, tak jak rządzi się samo od kilku tygodni. A co, w końcu są wakacje!
pendolino nie dojedzie bo tu cytat:"huj z tą Polską wschodnią" przy wódeczce i ośmiorniczkach