Nie dalej jak dwa lata wstecz, a więc mgnienie oka temu, naśmiewałem się z BKM, że stosuje przedpotopowe metody pobierania opłat za bilety okresowe. Chodziło o te kupowane „przez Internet”. Transakcja sprowadzała się jednak do tego, żeby znanymi sobie metodami wpłacić na podane konto określoną kwotę i wpisać w temacie wygenerowany przez system kod. Jeżeli nie popełniło się błędu, parę dni roboczych później dało się wgrać bilet na kartę w dowolnym autobusie.
Najwyraźniej niegdysiejsze uszczypliwości zalazły BKM za skórę, bo zaledwie kilka lat po rozpowszechnieniu płatności elektronicznych, po tym jak byle sklepiki internetowe miały je w standardzie i jak dzieciaki robiły testowe wdrożenia na zajęciach informatyki, i ona zaopatrzyła się w system, który pozwala na zapłacenie online. Ta daaam!
Niemniej stan jaki mamy od miesiąca, wpasowuje się w ten rodzaj nowoczesności, który nazywam „epoką dyskietki 5,25 cala”. Niby nowocześnie, ale za dekadę będziemy się z tego śmiali. Dzięki ogłoszonemu na stronach BKM postępowi jesteśmy w stanie zapłacić natychmiast, zaś bilet możemy wgrać na kartę – i tu następuje rozbieżność między tym, jak ten sam stan opisuje oficjalna witryna organizatora przewozów i ja – „już następnego dnia” albo „dopiero następnego dnia”.
Autobusy mają połączenie z Internetem, bo przekazują na bieżąco swoją pozycję GPS do serwera, obsługującego monitorowanie pojazdów. Aż prosi się w takim razie, żeby bilet kupiony przez sieć można było odebrać od razu, żaby kasownik umiał sprawdzić, czy przypadkiem kilka sekund wcześniej właściciel Karty Miejskiej nie zapłacił. Coraz powszechniejsze jest posiadanie dostępu do Internetu w telefonach i czemuż nie ułatwić ich właścicielom życia i nie skrócić czasu, między pomysłem a otrzymaniem biletu, do maksymalnie jednej minuty? Technicznie da się to zrobić. Nie odpowiem, czy bezpośrednio na tym sprzęcie, który jest wmontowany w pojazdy i przy użyciu dostępnych w chwili obecnej dla BKM narzędzi, ale da się. Jest więc jeszcze jeden stopień do pokonania. Rząd twierdzi, że żyjemy coraz dłużej, więc liczę, że przed (oddalającą się wszak) emeryturą zdążymy zrobić zakup, o którym opowiadam. Nie zaprzeczę również, mimo wszystkich uwag, że postęp rzeczywiście jest.
Rozmył się gdzieś plan zaopatrzenia miasta w biletomaty. Niekiedy słyszy się jeszcze słabe echo, ale nic z niego póki co nie wynikło. Bo drogo. Zgadza się – drogo. Z tym, że wygodnie. Wytestowałem w Łodzi. Nie trzeba szukać biletu po kioskach, żeby poszwędać się po mieście tramwajem. Wystarczy, że na drzwiach pojazdu zobaczy się informację, iż w środku jest automat sprzedający. No i warto mieć jeszcze kartę bankową, a na niej pieniądze. Nie będę jednak specjalnie nalegał na ten rodzaj ułatwienia transportu, bo faktycznie zapłacić za niego trzeba nielicho, a Białystok pławi się aktualnie w długach.
Bardzo dobrym posunięciem jest nawiązany mariaż BKM z prywatną, komercyjną księgarnią. Jeśli skusimy się na nabycie miesięcznego przez Internet, dostaniemy bon na 10 zł do wydania w tejże. O ile można silić się na pytania: dlaczego z tą firmą zawiązano współpracę, czy nie ma w niej jakichś kumpli oficjeli, itp., itd., to generalnie idzie ku dobremu, ktoś podjął odważną decyzję i – mam nadzieję, że skuteczną. Jeśli tak, jest nadzieja, że wykluwająca się w gabinetach przy Składowej dusza przedsiębiorcy, zarobi w końcu i na inne luksusy.
(Grzegorz Żochowski/ Obywatel Gie Żet/ Foto: BI-Foto)
w wawie, jak kupisz bilet online, musisz "aktywowac" w automatach co sprzedaja bilety i mozesz jezdzic