Miasto ogłosiło konkurs na opracowanie koncepcji zagospodarowania terenu osiedla Wygoda pomiędzy ulicami: Ciołkowskiego, Dolistowską, gen. Sulika i 42 Pułku Piechoty w stronę Grabówki aż do dawnych szklarni, a obecnych minibloczków koło końcowego trzynastki. W opisie ogłoszenia czytamy, że miałoby tam powstać osiedle MODELOWE.
Łatwo zgadnąć, że jeśli „model” ujrzy światło dzienne, kolejne fragmenty miasta będą z niego czerpały wzorce. Szczególnie, jeżeli zostanie uznany przez władze za sukces. Co do tego ostatniego już można być pewnym, bo wszystko, co się pojawia z inicjatywy Urzędu Miejskiego, jest w oczach władzy wykonawczej bardzo dobre, a przynajmniej jedynie możliwe. Tylko co znaczy „modelowe”?
W budownictwie rodzinnym, a takie ma dominować na poddanym konkursowi terenie, cechy pożądane zależą od punktu widzenia. Miasto chciałoby, żeby z dostępnego gruntu wycisnąć ile tylko się da, deweloperzy dodatkowo, żeby jak najtaniej, a ich jedynym ograniczeniem w zagęszczaniu zabudowy jest prawo i jakieś, nie wymacane jeszcze dotąd dno aprobaty kupujących, bo ci konsumują kolejne maszkary – wszak im bardziej przypominają ul, tym niższe będą ceny.
Zwykli mieszkańcy życzyliby sobie jednak przestrzeni, luzu, prywatnych ogródków, miejsc rekreacji. Konflikt interesów jest więc wyraźny. Co więc znaczy „modelowe osiedle”? Wydaje się, że „zgodne z ostatnio przyjętą linią budownictwa białostockiego, tylko bardziej”. Koniec końców pod uzasadnioną poniekąd przykrywką ekonomii zaserwuje się znowu beton.
Jestem pewien, że urzędnicy odpowiedzialni za architekturę oraz podejmowanie decyzji żachną się i oskarżą mnie o przesadę. Będą mieli rację, ale słowo „beton” jest już w naszym mieście bardziej pojemne i znaczy więcej niż tylko przetworzony i zastygły produkt cementowni Ożarów. Tak określam i ja, i inni niezadowoleni z ostatnich rozwiązań miejskiej zieleni nieudaną filozofię podejścia do natury i wykorzystania jej w kształtowaniu przestrzeni. „Beton” w tym kontekście znaczy „za mało przyrody”.
Myślę, że moment jest dalece spóźniony, żeby przekonywać rządzących, jaki rodzaj zieleni najbardziej nam, ludziom z miasta odpowiada. Ale że różne osoby robiły to już nieraz, wciąż bez większego skutku, powtarzać trzeba. Przedstawiam Wam cztery sceny, cztery rodzaje zieleni, jakie możemy spotkać, zastanowić nad nimi, ocenić i jakie jesteśmy w stanie docelowo zaplanować i zrealizować.
Nr 1: las, dziki sad. Cechuje się gęstym zadrzewieniem, naturalnie kształtowanymi warstwami różnorodnej gatunkowo roślinności.
Nr 2: park, sad, przerzedzony las. Drzewa nadal tworzą baldachim nad głowami, ale są już ułożone w system, budowany ze znacznie mniejszej liczby rodzajów roślin niż w nr 1.
Nr 3: urozmaicony trawnik, ogród. Zieleń (w znacznym stopniu niska) zajmuje większą część powierzchni. Bogactwo roślin zależy od fantazji projektanta i portfela inwestora, ale o cieniu trzeba zapomnieć.
Nr 4: styl „II kadencja”. Rośliny ustawia się jak marcepanową parę młodą na torcie – wyłącznie dla ozdoby całej reszty.
W moim odczuciu białostoczanie potrzebują w swoim otoczeniu każdego z tych typów. Niestety, z jakiegoś powodu każdy inny przekształca się u nas w nr 3 i 4. Obawiam się, że na obszarze, który wzięty został pod lupę urzędników, te dwa będą również królowały.
Ponieważ ja mam pióro, ja piszę, więc i nie omieszkam przedstawić co myślę. Marzyłbym o takiej dzielnicy, przy której budowie nakazano autorowi koncepcji, żeby 20% terenu obsadził lasem lub parkami (ale tymi ostatnimi nie mniej niż 10%), żeby każdy mieszkaniec miał z domu do któregoś z tych miejsc nie dalej niż 200 metrów. Na ogrodzonych dachach, na które można wejść, mogłyby być skwerki. Podobnie jak na dziedzińcu każdego z bloków, nie więcej niż 6-piętrowych. A tylko tam gdzie będą parkingi, podjazdy, chodniki, czyli rzeczony beton, niech one wyglądają jak to, co magistrat proponuje na dzisiaj jako przestrzeń rekreacyjną – w powyższym zestawieniu nr 4. Bo w moim odczuciu i wyobrażeniu idealnego odpoczynku ona (przestrzeń) nie jest zielona wcale.
(Grzegorz Żochowski, Obywatel Gie Żet/ Foto: BI-Foto)
Komentarze opinie