Z dumą wczytujemy się w publikowane niekiedy nowinki o tym, jak pracowitą jesteśmy nacją. Polacy znaleźć się mieli w czołówce rankingu, który szeregował średni czas pracy mieszkańca każdego kraju. Uśmiech na twarzy zastępuje zaniepokojenie i podejrzliwość, gdy dowiadujemy się, że jesteśmy co prawda na wysokim piątym miejscu, ale za to na drugim są Grecy. Tłumaczyć zaskoczenia nie muszę. Poza tym statystykę trzeba by było czytać, po każdym zdaniu dodając istotne „o ile ma się jakąkolwiek pracę”.
Taki wykonuję zawód, że bywam w różnych zakładach produkcyjnych. Panują wśród nich rozmaite podejścia do pracowników. Od molochów, gdzie stoi człowiek przy człowieku, bo miejsce na krzesło jest zbyt cenne, by je „marnotrawić” na podwładnych, do firm garażowych, w których trzeba pół godziny poczekać aż pan Zenek raczy skończyć rozmowę ze szwagrem, żeby zwrócił uwagę na cokolwiek innego. Ale właściwie chyba w żadnym, staram się przypomnieć i nie mogę, nie widziałem na najniższych szczeblach cienia wysiłku, żeby praca była bardziej intensywna. Więc robota snuje się w miarę konieczności, od niechcenia, od pogawędki do pogawędki, bez przesadnego spinania się.
Przynajmniej takie ma się wrażenie w porównaniu z manufakturami w mniej socjalnych lub całkiem dzikich krajach, nastawionymi na jak największy zarobek, nawet kosztem barbarzyńskiego wyeksploatowania człowieka. Legendę tworzą trafiające niekiedy do mediów czy Internetu filmiki z ogromnych hal, w których działa się pod rozkazy brygadzistów, pracuje 12 godzin dziennie – codziennie, a na siku można za pozwoleniem i nie częściej niż. I jak my wyglądamy z tą pracowitością?
Faktem jest, że wspomniana statystyka powstała z oficjalnych danych, analizy rozkładu etatów i innych urzędowych pierdół, nie mających nic wspólnego z rzeczywistym życiem. Bo tak się składa – obserwuję zjawiska od zawsze – że ci co formalnie nie mają pracy, z reguły jakoś dorabiają; ci co mają pracę, po robocie idą do drugiej; biorą się za chałtury; jak chwila wolna, to zajmują się ogródkiem, naprawą samochodu, działają w stowarzyszeniach itp. Czy to sobie, czy komuś, Polak po wyjściu z zakładu nabiera nowej aktywności i bierze się za autentyczną harówkę. Urlop zaplanowany na 3 tygodnie jest z determinacją rozdzielony między remont, postawienie altanki na działce i rekreacyjną niedzielę w Białowieży.
Czy to więc po dłuższym „odpoczynku”, czy po męczącym popołudniu nad kuchnią, czy po zwykłej nocy (zakończonej o 2:00 wraz z ostatnim szpachlowaniem ścian) nasz krajan ma na 8:00 stawić się gdzieś, gdzie... w końcu spokojnie może odpocząć. Twierdzę, że z tej możliwości korzysta.
Spinając klamrą pointy dotychczasowe spostrzeżenia, podtrzymam mimo wszystko konkluzję, że Polacy, to jeden z najbardziej pracowitych narodów. Ale bynajmniej nie na terenie zakładów pracy.
Komentarze opinie