Nicolas Cage, grając stróża prawa w sensacyjnym filmie „Bez twarzy”, doznaje nie lada nieprawości. Nikt nie może mu pomóc. Sam musi walczyć o sprawiedliwość. Sam musi ukarać łotra. I jak to bywa w całym zatrzęsieniu podobnych, profesjonalnie zrobionych, pełnych niesamowitych akcji, odnoszących sukces kinowy, zawierających nawet dobre aktorstwo gównianych filmów, zaczyna od zabijania. Tych złych? Nie, aktorów drugoplanowych, bez imion, wykonujących pożyteczne funkcje: policjantów i stróżów więziennych. A bo akurat stanęli mu na drodze do „właściwego” osądzenia zła.
Dreszcz obrzydzenia targa na tak dychotomiczne ukazywanie zbrodni. Twórcy filmu szeregiem zabiegów tworzą pozytywnego bohatera, z którym widz się utożsamia i dobrze mu życzy. Następnie ów jegomość popełnia podłość za podłością i nikt w kinie nie mrugnie, nie jęknie, a po wyjściu nie bluźnie na fałszywego łajdaka. Pewnie dlatego, że pod koniec pokazuje się go z ujęcia z dołu, jak dumnie podnosi głowę w akompaniamencie muzyki patetycznej albo ściska z najbliższymi roniąc łzy. Ohyda.
Złe kino ma się dobrze od dziesięcioleci. Duża część produkcji opiewa kryminalistów, kreując bandytów z ludzką twarzą i każąc ich lubić. A że czasem kogoś zabiją? Przecież to takie zwyczajne, zdarza się. A że zabijają wszystkich po kolei? Ot, słabostka jak podjadanie ciasteczek.
Świat ukazywany na ekranie jest często potworny etycznie – relatywny, bez zasad, bez wyważenia winy i kary, którego ocena zależy prawie wyłącznie od tego, jak pokazywane są jednostki, a nie co sobą reprezentują. Kłopotliwe będzie jednak wskazanie winnego. Bo choć reżyser ma wpływ na emocje budowane w widzu, to widz ma wpływ na zrozumienie tego co się dzieje w fabule. Nadto zaopatrzony jest teoretycznie w rozum. I nie reaguje. Wydaje się, że statystyczny oglądacz nie widzi nic złego, gdy ta dobra postać robi dokładnie to samo, co robią te złe postaci. Niemoc sprawnych osądów moralnych jest porażająca. Tak jakby materiał filmowy stanowił wyłącznie rozrywkę, nie mobilizował w ogóle do refleksji i wyciągania wniosków. W moim, mam nadzieję chrześcijańskim rozumieniu, każde wyrządzenie nieprawości należy potępić, bez względu na to kto ją popełnia – czy ktoś kogo lubimy, czy nie; czy jest tylko w opowieści, czy mieszka za ścianą.
Niewiele widziałem filmów z Jackie Chanem, ale te, które miałem okazję zaskakiwały postawą głównego bohatera, który sporą część czasu walczył, ale nigdy nikogo nie zabił, nawet tych niedobrych. Omotał szmatami, obezwładnił, stuknął w dyńkę, że tamten zemdlał, ale nie zabił. Zupełnie inne, zdrowsze od głównego nurtu podejście do tworzenia KULTURY wszakże.
Proszę Was – jak idziecie do kina (a jeszcze surowiej w rzeczywistym życiu) oceniajcie uczynki, a nie wrażenia, nie wiadomo jak powstałe sympatie, próbujcie oderwać się od swoich emocji. Innymi słowy – postarajcie się być sprawiedliwi.
(Grzegorz Żochowski/ Obywatel Gie Żet/ Foto: zrzut ekranu z youtube.com)
Komentarze opinie