Wiadomo czego się spodziewać, gdy spotkają się dwie płyty tektoniczne, które wcześniej latami dryfowały swoimi drogami – zgrzyt, tarcie, trzęsienia ziemi, wulkany. Nic przyjemnego. Ale kiedy już się złączą, piętrzą góry, po których z wielką przyjemnością chodzimy i ich urok podziwiamy.
Analogia nasuwa mi się w kontekście zderzenia władzy i społeczeństwa, na przykładzie zachodzących w Białymstoku zmian. Urząd Miejski otwiera coraz to nowe drogi interakcji ze zwykłym obywatelem, ale nie jest jeszcze gotów – ani mentalnie, ani organizacyjnie – w pełni sprostać wyzwaniu. Błądzi, potyka się, uczy dopiero chodzić w nowym dla niego świecie.
Przeciętny człowiek ma z kolei coraz większą potrzebę, by wpływać na otoczenie, czuć się podmiotem przestrzeni, w której żyje. Okazuje się, że zwykli ludzie mają plany co do miasta. Mało! podejmują inicjatywy, by je zrealizować i w rezultacie uzyskać substytut władzy bez piastowania urzędniczych czy samorządowych stanowisk.
Oba, dobre w swojej naturze nurty, generują póki co zarówno miłe melodie jak i szereg napięć. I tak – dostaliśmy mechanizm pożytkowania części publicznych pieniędzy: Budżet Obywatelski. Znaczy się ukłon w naszą stronę. Ale już inicjatywa utworzenia muzeum sportu, odrzucona przez urzędników, zraziła do biurokratów grono zaangażowanych kibiców. Jakby tego było mało, Miasto zaogniło sytuację i wystąpiło z własną koncepcją realizacji. Zupełnie zresztą nieumiejętnie, bo jego przedstawiciele nie wiedzą jeszcze, że powinni w pierwszej kolejności swoje konkurencyjne plany skonsultować w rozmowie ze społecznym partnerem. Po wysłuchaniu zaś spróbować pomóc dopiąć celu akceptowalnymi dla obu stron metodami, a nie wyręczać po swojemu, spychając aktywistów do roli anonimowego obserwatora, zamiast uczestnika.
Mój projekt także – pozostaję przekonany, że bezzasadnie – odtrącono. Dlatego w tym roku zbojkotuję głosowanie w sprawie Budżetu Obywatelskiego... a bo się obraziłem i w ten sposób wyrażę dezaprobatę, biorąc tym samym udział w docieraniu relacji, o których właśnie piszę.
W 2014 mogliśmy wnosić uwagi do nowej odsłony „Studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego miasta Białegostoku” – dokumentu opisującego urbanistyczną przyszłość miasta. Przepisy tak są skonstruowane, że różne plany (jak i np. plany zagospodarowania przestrzennego) powinny być udostępnione dla wszystkich i każdy ma prawo zgłaszać doń zastrzeżenia i proponować zmiany. Nie znaczy to, że postulaty zostaną uwzględnione. I już wiadomo, że w Studium odrzucono część pomysłów. Innym razem zajmę się zasadnością lub jej brakiem, teraz tylko zwrócę uwagę na konfliktogenność narzędzia. Udzielenie pozwolenia na wpływanie na przyszłość – niby ciasteczko dla mas – zostawia posmak goryczy, gdy autorytarnie ową możliwość się odrzuci i pozostawi wrażenie iluzji partnerstwa.
Z jednej strony koniecznością władzy jest nie branie pod uwagę wszystkich głosów oddolnych, z drugiej każdy chce, by jego był słyszany. Żeby nie wzbudzać niepokoi konieczna jest praca nad narzędziami, jasnymi zasadami, które połączą interesy obu stron. Wypada tylko życzyć, żeby wspomniane na początku zderzenie poszło w dobrą stronę i powstały góry, a nie potężna depresja.
(Grzegorz Żochowski/ Obywatel Gie Żet/ Foto: BI-Foto)
Komentarze opinie