Dane mi było obejrzeć program popularnonaukowy, dofinansowany przez Ministerstwo Finansów, w którym naocznie zobaczyłem postęp w ułatwianiu ludziom życia. Zakres innowacji natchnął mnie do skojarzenia z innym obrazem nowoczesności – postawienia przydomowego kibelka luks, ogrzewanego, z wodą, światłem elektrycznym, zapachami, muzyką i papierem w kwiatki. Przy czym wciąż przydomowego i bez skobelka, przez co nie dadzą zamknąć się drzwi i musimy je ciągle przytrzymywać ręką.
Chodzi mianowicie o to, że Ministerstwo zebrało w jednym wypasionym budynku –komputerze całe nasze dane podatkowe. Dzięki temu przeciętny pracownik jakiejkolwiek fabryki nie musi już w rocznym PIT-cie samodzielnie uzupełniać wszystkich kratek, bo oni wiedzą ile zarobił (od pracodawcy/pracodawców) i wypełnią za niego, jeśli tylko zdecyduje się na skorzystanie z elektronicznej wersji zeznania podatkowego. Prosty, najlichszy rozsądek każe zapytać, czy nie dało się od razu uchwalić przepisu, żeby człowiek, który nie ma dodatkowych, nie wykazanych fiskusowi źródeł dochodu i nie ma zamiaru korzystać z odliczeń, nie musiał nic wypełniać i składać?
Skoro wiecie kto ile zarabia i wyręczacie z uzupełnieniem formularza, po kiego diabła w ogóle fatygować ludzi? Powinno być tak jak w ZUS-ie – po złożeniu pierwszego obowiązkowego dokumentu miesięcznego nie składa się kolejnego, dopóki nie nastąpi jakaś istotna zmiana (trzeba przyznać – tych istotnych jest coraz mniej). ZUS sam zakłada, że co miesiąc świstek, który sam sobie wewnętrznie generuje, jest z tymi samymi danymi co poprzednio. Tak samo bardzo prostym gestem prawnym dało się uwolnić wielu obywateli od przykrej i stresującej konieczności mordęgi z zeznaniami rocznymi.
Przy okazji byłby to sposób na zwiększenie dochodów kraju, bo jeśli człowiek ma wybór: brać się za wypełnianie, tym samym tracić czas, nerwy i ryzykować pomyłkę albo nic nie robić, to na drobne ulgi machnie ręką, ceniąc bardziej święty spokój niż te parę groszy, które przypadną Państwu.
Podobnie dzieje się z jazdą na gapę w białostockich autobusach, w sytuacji kiedy gapowicz bilet ma, ale zapomniał. W niegdyś złożonej interpelacji w sprawie możliwości sprawdzania posiadania biletu na podstawie np. numeru PESEL przez kontrolera (jest to technicznie łatwe do wykonania), Prezydent Miasta odpowiedział, że może i BKM wie kto kupił bilet, ale przepis jest taki, że zapominalski pasażer musi zgłosić się do siedziby przewoźnika i bilet okazać. Dlaczego? A bo takie jest prawo. Już widzę, jak się prokuratura wali na głowę władzom, bo odważyli się pójść na rękę mieszkańcom.
Niestety na przeszkodzie w sprawnej debiuroktratyzacji stoi niezniszczalna ściana – urzędnicze przyzwyczajenia oraz zupełny brak ikry i polotu.
(Grzegorz Żochowski/ Obywatel Gie Żet/ Foto: BI-Foto)
Komentarze opinie