Tracąc wiarę w intelektualne przymioty, które – jak sądziłem – były moją mocną stroną, zacząłem panicznie rozpamiętywać inne sposoby zwrócenia na siebie uwagi i zaskarbienia podziwu. Jeżeli nie umysł, to co? Odpowiedź nasunęła się sama. Oczywiście – mięśnie! Tylko jak się za to zabrać?
Pierwszy pomysł, najoczywistszy, upadł szybko. W codziennej drodze do pracy mijam ni to sklep, ni jadłodajnię, diabli wiedzą jak to nazwać. Na szyldzie figuruje „odżywki dla sportowców”, ale że – jak już wspomniałem – intelektualnie mam niemałe braki, upraszam język i mówię po prostu „pasze”. A gdyby tak tam zajść i poprosić wiaderko specyfiku na wzrost muskulatury (– zapakować? – nie, podać z talerzem i widelcem), to może bez większego wysiłku zostałoby się Arnoldem Schwarzeneggerem?
Mit obalił się sam. Siedzę na przystanku zatopiony w wiciu planów, a tu po drugiej stronie ulicy, pod wzmiankowany sklep z paszami zajeżdża koleś. Na głodzie – myślę sobie. Wysiada pewnie z fury (widać, że nie pierwszy raz), podchodzi do drzwi, ciągnie za klamkę i... nie da rady otworzyć. No, to ja dziękuję za takie siłactwo. Fakt, że właściciel był solidnie spóźniony i drzwi zamknięte były kluczem, ale w moim przekonaniu prawdziwy mięśczyzna nie powinien był się takim drobiazgiem przejąć. Bo tak, to nie ma w ogóle mowy o imponowaniu. Phi!
Ze dwieście metrów dalej jest siłownia. Jeżeli nie wiecie gdzie dokładnie, wypatrujcie chłopaków z dużymi torbami na ramię, wszyscy mają takie same. Jeśli jest chłodnawo, będą w odróżnieniu od innych chodzili z krótkim rękawkiem. Oczywiście tylko ci, co już na jednych zajęciach byli; ja to bym na przykład nie wiedział, że tak trzeba.
To właśnie wychodzący stamtąd młodzieniec stał się natchnieniem do zmiany kierunku samorozwoju. Wsiadł do autobusu – ja jechałem z wcześniejszego przystanku, więc gdyby nie wielka torba na ramieniu współpasażera, nigdy bym nie miał pewności skąd jegomość wraca – klapnął na siedzenie i grał mięśniami. Ach, jak grał! Jakżesz mu zazdrościłem! Dziękuję ci, nieznajomy, za to przedstawienie.
Czysty podziw przyćmiewała jednak nutka litości. Gdzież w taki chłód kurtkę nosić w ręku? Dopiąłem się pod szyję, wykoncypowałem szybko, że lepiej w takiej sytuacji było ubrać się porządnie, a tych co razem jechali, zwyczajnie w drzwiach już poinformować, że ma się wytrenowane muskuły, i byłoby z głowy. A tak, człowieku marznij, nie mając nawet pewności, że ktoś na ciebie patrzy.
Dopiero kilka dni później – akurat jak się ociepliło, więc po czasie – wyciągnąłem z tego rozważania praktyczne wnioski. Latem nie uda mi się nic zrobić, ale jak do łask wrócą kurtki, nie zawaham się ogłaszać w środkach komunikacji publicznej, a może w ogóle tam, gdzie tylko zbierze się kilka osób, że jestem prima siłacz, mam order za mierzenie bicepsa centymetrem, wszystkie żyły na przedramieniu wystają nieprzyzwoicie nad skórę i pokazałbym, ale nie mam sumienia ich zawstydzać. I tak to dzięki prostemu oszustwu nie zmęczę się i doznam upragnionej glorii.
Jednak główka jeszcze pracuje!
(Grzegorz Żochowski/ Obywatel Gie Żet/ Foto: BI-Foto)
Komentarze opinie