Reklama

OFICJALNIE: Referendum w Turośni Kościelnej bez mocy prawnej. Wójt i rada pozostaną. ANALIZA WYNIKU

Jak już informowaliśmy w niedzielę referendum w Turośni Kościelnej jest nieważne. Mimo bardzo zdecydowanej przewagi głosów „za” odwołaniem władz frekwencja okazała się zbyt niska aby wyniki były wiążące. Wbrew oświadczeniom inicjatorów referendum taki rezultat jest faktycznie klęską jej organizatorów, bo nie potrafili oni przekonać ludzi do udziału w głosowaniu. Sam wójt Grzegorz Jakuć oraz większość radnych gminnych (stronnicy wójta mają w niej większość) wzywali mieszkańców do zbojkotowania referendum. Mimo to wynik: 1492 głosów za odwołaniem władz gminy powinny pobudzić ich do refleksji. Aby referendum było ważne do urn musiało pójść jednak aż 2048 uprawnionych, a pojawiło się ich tylko 1553.

Kampania: działo się coś tylko na finiszu 

Kampania referendalna w Turośni Kościelnej toczyła się raczej ślamazarnie i nieco bezobjawowo. Dopiero jej finisz przyniósł większą aktywizację zarówno zwolenników jak i przeciwników obecnych władz. Na finiszu kampanii pojawiły się natomiast wielkie emocje. Grzegorz Jakuć wystosował list do mieszkańców wzywający do pozostania w domu i odpowiadający na publiczne oskarżenia jego przeciwników. Nakręcił też kilka rolek, które pojawiły się w mediach społecznościowych oraz wziął udział w debacie. Jego oponenci ograniczyli się do ulotek i postawienia reklam na przyczepach samochodowych. W ostatnich dniach wrzucili do sieci filmiki z udziałem liderów z komitetu referendalnego zarzucające wójtowi arogancję. Część zarzutów dotyczyła prywatnych skarg aktorów tych filmów. Nie wzięli udział w debacie internetowej z wójtem decydując się na zebrania ze zwolennikami. Nie da się ukryć, że najpierw ogłosili informacje o planach stworzenia ośrodka dla uchodźców w Turośni Kościelnej. Kiedy wiadomości te zostały zweryfikowane jako fake news brnęli dalej z narracją, że to jednak prawda, by w przeddzień referendum ogłosić, że władze gminy wycofały się z tego pomysłu pod ich naciskiem. Na uwagi, że nie ma to wiele wspólnego z prawdą nie reagowali. 

Komitet nie rozumie wyniku

Zgodnie z przepisami, aby referendum było ważne, do urn musiało przyjść co najmniej 60% liczby osób uczestniczących w ostatnich wyborach. W praktyce oznaczało to potrzebę mobilizacji minimum 2048 wyborców (dla odwołania wójta) i 1940 (dla odwołania rady). Tymczasem oddano 1572 ważne głosy (w części dotyczącej wójta) i 1553 głosów (w części dotyczącej rady). To grubo poniżej oczekiwań inicjatorów referendum i mniej więcej na poziomie poparcia, jakie w drugiej turze wyborów samorządowych w kwietniu 2024 otrzymała przeciwniczka Jakucia ubiegająca się o fotel wójta. Mimo to komitet ogłosił sukces nie kryjąc rozgoryczenia, że jego przeciwnicy nie pomagali mu w mobilizacji do aktywnego udziału w referendum. Trąci to bezradnością i polityczną naiwnością, bo akurat w referendach odwołanie władz nie chodzi o mobilizację stron przy urnach. Zwolennicy obecnych władz głosują nogami pozostając w domach i jest to powszechnie przyjęta praktyka od dziesięcioleci. To oponenci mają zmobilizować wyborców, aby poszli do urn i odwołali złych rządzących. Jeżeli inicjatorzy referendum nie opanowali tej podstawowej lekcji to w sumie trudno dziwić się mizernym rezultatom ich kampanii. 

Przyczyny porażki

Frekwencja poniżej progu ważności referendum jest zawsze porażką inicjatorów referendum. A przecież przyczyny jego zwołania: styl zarządzania gminą i podwyżki opłat za wodę wydawały się naprawdę sprzyjające mobilizacji oponentów Grzegorza Jakucia. I nie pomogło zaangażowanie kilku znanych politycznych twarzy (np. wicestarosty białostockiego Romana Czepe). Głosy oddane w referendum - choć w 95 procentach popierające odwołanie wójta i radnych - to zbyt mało aby przerwać kadencję. I to akurat było jasne od samego początku działań referendalnych. Trudno odbierać to inaczej niż jako wyraźną porażkę komitetu referendalnego, który nie zdołał przekonać do swojego stanowiska osób niezdecydowanych i niezadowolonych mieszkańców, którzy pozostali w domach. Dlaczego zwolennikom referendum nie wyszło? Po pierwsze nie przedstawili alternatywy dla Jakucia. Zwyczajem jest, że jeżeli się kogoś odwołuje to wypadałoby choć w zarysie przedstawić kto może go zastąpić albo jak naprawić sytuację w gminie. Brak obu tych perspektyw miał duże znaczenie dla decyzji. A przynajmniej tak wynika z rozmów autora tego tekstu z niektórymi mieszkańcami Turośni.  Druga kwestia to agresywna retoryka kampanii i czasem wręcz histeryczny ton komunikatów i dyskusji (zwłaszcza w mediach społecznościowych). Pyskówki w sieci, personalne wycieczki pod adresem osób sceptycznych oraz kompletne pogubienie z faktami w kwestii dotyczącej hipotetycznej budowy ośrodka dla uchodźców również zraziły część osób gotowych pójść do urn. Na dodatek brak publicznej konfrontacji z wójtem na neutralnym terenie (organizatorzy referendum zapraszali go... na własne spotkania wyborcze by się tłumaczył) również mogły mieć wpływ na niską frekwencję i ostateczną porażkę. Komunikaty po nieudanym referendum ogłaszające radość, że jest ponad półtora tysiąca przeciwników Jakucia jest o tyle ciekawe, że wiadomo o tym co najmniej od kwietnia ubiegłego roku, kiedy mniej więcej tyle osób oddało głos na jego przeciwniczkę. 

Co będzie dalej?

Czy to oznacza, że w Turośni Kościelnej zapanuje spokój? Odpowiedź nie jest prosta. Na pewno nie nastąpi to z dnia na dzień. Emocje rozbudzone przez referendum, publiczne wzajemne oskarżenia (część fałszywa), zarzuty o hejt w sieci oraz rosnący antagonizm wykluczający współpracę nie napawa optymizmem. Z drugiej strony czas leczy rany i jeżeli wójt i większość radnych nie rozpocznie politycznej wendetty na zwolennikach referendum to może okazać się, że pokój w Turośni zapanuje szybciej niż później. Inna rzecz, że wiele zależy również od strony przeciwnej wójtowi, bo - jak to mówią - do politycznego tanga trzeba dwojga. 

Władza też musi pomyśleć

Rządzący Turośnią również mają się nad czym zastanawiać. Okazuje się, że po roku nie udało się im zmniejszyć liczby przeciwników, która w wyborach samorządowych w 2024 roku opowiedziała się przeciwko nim. Potwierdziło się też to o czym pisaliśmy, że większość przeciwników Grzegorza Jakucia to osoby zamieszkujące okręg w Niewodnicy, gdzie najwięcej głosów otrzymują polityczni przeciwnicy wójta czyli wyborcy Platformy Obywatelskiej. Paradoksem jest fakt, że Niewodnica to jedyny okręg, gdzie frekwencja osiągnęła poziom wymagany do ważności referendum. Dlaczego to paradoksalne? Bo w ostatnich latach to właśnie tam trafiło najwięcej środków na inwestycje. Co ciekawe: z naszych rozmów z mieszkańcami, postów, komentarzy i wiadomości wysyłanych do redakcji okazało się, że krytycznie postrzegają oni postawę wójta, ale jeszcze większy dystans mają do inicjatorów referendum. Dlatego strategia atakowania tych mieszkańców, którzy nie wybrali się na referendum, którą obecnie uprawia część inicjatorów, może spowodować odwrotny efekt od oczekiwanego czyli jeszcze większy podział w gminie i dystans od wszelkich inicjatyw przeciwników wójta Jakucia. 

To jeszcze nie koniec referendum

Nie da się jednak ukryć jednego: do 2029 roku w Turośni Kościelnej władze nie ulegną zmianie. Ale włodarze kilku okolicznych gmin, gdzie mieszkańcy pilnie obserwowali losy referendum, wcale nie muszą czuć się bezpiecznie. Jeżeli determinacja zwolenników referendum w ich gminie będzie duża i wyciągną oni wnioski z wielu błędów popełnionych przez komitet w Turośni to może się okazać, że czekają nas kolejne referenda a ich wynik wcale nie musi być tak korzystny dla rządzących jak ten w Turośni Kościelnej. 

Przemysław Sarosiek

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do