Nie, nie mam dobrego auta. Mój samochód ma słaby silnik, dużo wiosen na koncie i konkretny przebieg. Zdarza mu się zastrajkować, a w rankingu najbrzydszych aut na świecie plasuje się w pierwszej dziesiątce. Tym bardziej mi go szkoda (bo przywiązałem się do niego bardzo), jakie katusze musi znosić poruszając się po białostockich ulicach. Jako że kocham moją Toyotę miłością trudną, acz stałą, chciałbym w jej imieniu wymienić kilka śmiertelnych grzechów, które białostoccy kierowcy wyrządzają innym białostockim kierowcom.
Niewątpliwą zaletą tego pięknego miasta i jego mieszkańców jest niespieszność, którą stosujemy na chodnikach, w kolejkach do kas, a także w sytuacjach drogowych. Trudno jednak jest przejść obok wobec ociężałości w sytuacji, gdy białostocki kierowca widzi zielone światło, czekając na skrzyżowaniu. Ruszenie autem okazuje się skomplikowanym procesem myślowo-motorycznym, na który składają się: 1. dłubanie w nosie, 2. rozglądanie się na boki, 3. ujrzenie w końcu zielonego światła, 4. chwila zastanowienia nad tym, co się zobaczyło 5. minuta refleksji nad naturą zielonego światła, 6. sprawdzenie, czy na pewno stoimy na luzie, 7. wciśnięcie sprzęgła, 8. zerknięcie w lusterko na twarz wkurzonego kierowcy za nami, 9. włączenie pierwszego biegu, 10. dostojne ruszenie przez skrzyżowanie w czasie, kiedy mogło przez nie przejechać dziesięć innych aut.
Jasne, rozumiem, że nie każdemu się spieszy. Po to jednak nasza miłościwa władza (oby rządziła wiecznie) zbudowała nam dwupasmowe drogi, by ci, którym się nie spieszy, jechali prawym, a wszyscy pozostali – lewym. Niestety, w Białymstoku jest odwrotnie. Miasto jest pełne maruderów kręcących 40 kilometrów na godzinę lewym pasem tylko po to, aby po 10 kilometrach takiej wędrówki skręcić gdzieś tam w lewo w kierunku swojej rodzinnej miejscowości. Jakżeż prościej by było, gdyby, zgodnie z kodeksem drogowym, kierowcy trzymali się prawej strony jezdni, a jeśli już jechaliby lewym pasem, to pamiętali, że nie jest on kółkiem różańcowym.
Drażni mnie też hiperpoprawność, która przejawia się nie tylko w białostockim języku ("parking przedsiębiorcom", a nie "parking dla przedsiębiorców"), ale również na drodze. Ulica podporządkowana, jak sama nazwa wskazuje, jest podporządkowana i jeśli nie tworzy się na niej korek aut chcących włączyć się do ruchu na większej arterii, to nie ma sensu torować tej drugiej i wpuszczać do ruchu oczekujących, wyłącznie z powodu bez sensu rozumianej "drogowej poprawności".
Rowerzyści w Białymstoku to prawdziwe utrapienie, szczególnie od czasów, gdy wprowadzono ten dziwny system darmowych rowerów. Jeżdżą jak wariaci, tratując pieszych po chodnikach, uważając się za "naród wybrany" wśród użytkowników białostockich ulic. Dla kierowców szczególnym kłopotem są ci, którzy – dojeżdżając do świateł – kluczą między autami oczekującymi na zielone, dumnie ustawiają się przed pasami, tylko po to, aby do następnych świateł być ryzykownie wymijanymi przez kierowców jadących z definicji szybciej. Sytuacja powtarza się na kolejnych światłach, i tak w nieskończoność...
Nie wspominam już o kompletnym braku zrozumienia i stosowania reguły "zamka błyskawicznego". Dojeżdżanie do końca pasa ze zwężeniem jest dla większości białostockich kierowców oznaką cwaniactwa, a nie zwykłego racjonalizmu drogowego, który usprawnia poruszanie się po mieście.
Nie wszystkiemu winni są kierowcy. Drogowych absurdów nie uniknęły władze określające reguły poruszania się po naszych ulicach. Na Trasie Generalskiej, która została zbudowana właśnie po to, aby szybko przemieścić się ze strony wschodniej na zachodnią lub odwrotnie, poustawiano absurdalne znaki ograniczające prędkość do 70 kilometrów na godzinę i kilka radarów. Jaki sens ma budowanie trasy szybkiego ruchu, by można nią było jeździć z taką prędkością?
Cóż z tego, że mamy dobre drogi, skoro nie potrafimy po nich jeździć? A jeśli jeździmy, to zbyt wolno, bez zdecydowania i umiejętności przewidywania sytuacji na drodze? Jazda po Białymstoku to prawdziwe utrapienie i już się boję, co mnie spotka w drodze powrotnej z pracy do domu. Cóż, na szczęście miasto mamy piękne, więc sobie na nie popatrzę czekając na kolejnego marudera oczekującego na światłach przede mną.
Komentarze opinie