Od dawna podejrzewałem, że Białystok to oryginalne miejsce i poza własną gwarą ma jeszcze kilka niepowtarzalnych cech. Najwięcej podejrzeń budził sposób rządzenia miastem. Po wakacyjnych lekturach odkryłem, że podejrzenia były słuszne. W naszym mieście panuje demokracja triumwiralna. Ma ona tyle wspólnego z demokracją, co krzesło z krzesłem elektrycznym.
Miastem rządzi nieświęta trójca prezydentów: najważniejszy Truskolaski wspomagany przez duet Poliński i Rudnicki. Udział w rządach ma też jeszcze Rada Miasta. Polega to na tym, że radni mówią co chcą robić, a triumwirat robi co chce. Natomiast kiedy mieszkańcy protestują, to radni zwykle stają na czele ich protestów nawołując prezydentów do opamiętania. Prezydenci demokratycznie wysłuchują pouczeń i często wyzwisk. Następnie ogłaszają, że protest jest polityczny. A oni – prezydenci znaczy się – nic nie mogą zrobić ponadto to, co już wcześniej zrobili. Czasami – w formie żartu zapewne – znajdują uchwały radnych, które przypasowują do swoich decyzji wskazując radnych jako winowajców. Jak powiedział jeden mój znajomy z demokracją w Białymstoku jest jak z jego teściową i bielizną erotyczną. Każda bielizna jest erotyczna dopóki ona jej nie założy. Otóż w Białymstoku jest wiele demokratycznych procedur, które natychmiast tracą ten przymiotnik, gdy zaczyna je wprowadzać lokalny triumwirat.
Podręczniki prawa głoszą, że triumwirat był formą ustroju politycznego. A konkretnie szczególnym przypadkiem dyktatury bądź oligarchii. Ten ustrój obowiązywał w starożytnym Rzymie z czasów schyłku Republiki, a potem jako Dyrektoriat z czasów schyłku Rewolucji Francuskiej. Białostocka forma triumwiratu – nadam tu nazwę Prezydentiat – mam nadzieję, że też wieści schyłek czegoś. Kusiło mnie wprawdzie, żeby dać tej formie dyktatury nazwę od nazwisk twórców, ale z połączenia Truskolaski, Poliński i Rudnicki wychodziły mi dziwolągi, z których Rutrupol był najłatwiejszy do wymówienia.
Jaka jest rola radnych w Prezydentiacie? Hmmm... Otóż pełnią oni tą samą rolę co w religii żydowskiej ściana płaczu. To znaczy – są adresatem skarg i żalów swoich wyborców pokrzywdzonych decyzjami triumwiratu. Radni mają prawo do zadawania pytań, które nazywają interpelacjami oraz pełne prawo do oczekiwania odpowiedzi. Mają też niezbyte prawo nie rozumieć odpowiedzi, które uzyskują na swoje interpelacje. I akurat z tego ostatniego prawa korzystają najpełniej. Inna rzecz, że czytając pisma prezydentów na interpelacje miałem wrażenie, że jest to losowa odpowiedź na jakieś przypadkowe pytanie łączące się z interpelacją datą i podpisem...
Co jeszcze mogą radni w demokracji triumwiralnej? Radni mogą ponarzekać i – trzeba im to oddać – z prawa tego też korzystają w pełni. Przykład? A proszę bardzo – triumwirat prezydencki podjął decyzję o zastosowaniu specustawy drogowej w Białymstoku wywłaszczając mieszkańców z domów zamieszkałych przez pokolenia. Radni pokrzyczeli, że specustawę stosuje się do obwodnic i dużych inwestycji drogowych, uczestniczyli w proteście, napisali parę interpelacji. I co? Ano nic – ukochany inwestor miasta Białegostoku dostanie działki pod dróżkę osiedlową, mieszkańcy mieli szansę podemonstrować i wystąpić w telewizji. Tylko prezydenci poirytowani na ciemny plebs nie wiedzący co dla niego dobre, musieli marnować cenny czas na tłumaczenia się przed kamerami. Czy odpowiedzi te cokolwiek wytłumaczyły? Proszę spojrzeć kilka wersów wyżej gdzie pisałem o prawie radnych do interpelacji oraz prawie (obowiązku?) nierozumienia odpowiedzi.
Inny przykład. Za przeproszeniem konkursy na podział dotacji w różnych dziedzinach. Radnym przysługuje niezbywalne prawo przyznania na nie pieniędzy w budżecie. Ale kto konkretnie ma je dostać decyduje prezydent ogłaszając tak zwane konkursy. Rządzą się one dwoma prawami: po pierwsze prezydent ma zawsze rację i po drugie: jak prezydent nie ma racji należy zastosować punkt pierwszy. Przesadzam? A skąd – pieniądze między zgłaszających się przydziela komisja powołana przez prezydenta – ze swoich zaufanych. Publicznie są wprawdzie ogłaszane kryteria podziału i punktacji, ale komisja nie podaje żadnych wyników swoich prac, nie uzasadnia decyzji, dlaczego ktoś dostał 1000 a kto inny 100 złotych, a jeszcze inny nic. Nieznane nikomu poza komisją wyniki konkursu mogą być dowolnie zmienione przez prezydenta. Od demokratycznie podjętej decyzji o podziale środków nie ma odwołania. Komisja odpowiada przez prezydentem, Prezydent odpowiada przed sobą, Bogiem i historią. Prezydentiat w czystej postaci.
Kolejny przykład – MPEC. Triumwirat (wtedy jeszcze wybrakowany, bo triumwir Rudnicki udawał w PiS-ie Wallenroda) postanowił sprzedać firmę mającą w mieście monopol na produkcję i dostarczenia ciepła. Powód prozaiczny – w szale betonowania w Białymstoku wewnętrznych obwodnic (to taki białostocki wynalazek: coś na wzór strychu w piwnicy lub okna w podłodze) opustoszała kasa. Zaś by dostać pieniądze z Unii trzeba mieć choć trochę własnych. Stąd decyzja – sprzedajemy MPEC. Wtedy triumwirat – z Wallenrodem z PiS-u – pozwolił radnym z współrządzącej Platformy z rzadka Obywatelskiej ucieszyć się tym pomysłem popierając decyzję prezydentów. Ówcześni radni PO opowiadając o demokratycznej dyskusji swojego klubu w tej sprawie, opowiadali jak prezydent kazał radnym przegłosować sprzedaż. Główny triumwir przemawiając do radnych argumentował sprzedaż ponoć jak znany demokrata Kim Dzong Un z Korei Północnej lub Łukaszenka (notabene też prezydent) z Białorusi. Mająca większość w radzie Platformy niby Obywatelska posłusznie wykonała rozkaz. Ale zaprotestowała opozycja. A i mieszkańcy miasta doszli do wniosku, że sprzedaż firmy odpowiadającej za ciepło w ich kaloryferach w obce ręce to chyba kiepski interes.
Wspólnymi siłami – wsparci przez pracowników MPEC – zebrali podpisy pod referendum. Referendum się odbyło, bo demokracja triumwialno-prezydialna miała awarię, gdy część radnych się chwilowo zbuntowała i wyraziła na nie zgodę. Niestety do referendum poszło o kilka tysięcy ludzi za mało by uchylić decyzję Prezydentiatu. Mimo to warto odnotować: przeciw sprzedaży MPEC opowiedziało się mniej więcej tyle samo osób co za wyborem głównego triumwira na fotel prezydenta. Pomimo to MPEC został sprzedany bo główny triumwir – demokrata Truskolaski orzekł, że skoro większość mieszkańców nie głosowała to widocznie była za sprzedażą. Wniosek niby logiczny, ale jak wytłumaczyć w tej sytuacji fakt, że był zarazem zdaniem, że podobna liczba głosów oddana na niego czyni z niego prezydenta Wytłumaczeniem jest Prezydentiat: 60000 głosów przeciw czemuś to za mało skoro nie głosowało 120 000 nieobecnych. 60 000 głosów za triumwirem wystarcza, choć 120 000 było nieobecnych.
To jednak nie koniec tej historii. Sprzedając MPEC naczelny triumwir przyrzekł premie pracownikom. Mowa była o 15 procentach wartości firmy. I co? MPEC właśnie jest dzielony na mniejsze kawałki, załoga przerażona, bo boi się masowych zwolnień (triumwir podpisując umowę zapomniał o gwarancjach socjalnych dla ludzi, którzy długie lata tyrali w komunalnej firmie na rzecz miasta). Pada też pytanie kto zapłaci za koszty podziału MPEC-u? Bo raczej nie nowy właściciel ani triumwirat. A obiecane akcje dla pracowników? Najpierw powiedziano im, że dostaną nie 15 a 6 procent (triumwirat stwierdził, że brakujące 9 procent zabrała niewidzialna ręka rynku). Następnie okazało się, że choć od sprzedaży minął rok, a MPEC jako całość właśnie przestaje istnieć, pieniędzy brak. A radni? Ano demokratycznie służą jako ściana płaczu, źródło nieustającej inwencji – przepraszam interpelacji – i potencjalni liderzy akcji protestacyjnych.
W czerwcu wydawało się, że ustrój prezydialno-triumwiralny ma lukę. Radni mogą raz w roku nie udzielić absolutorium triumwiratowi. No i zrobili to przy gromkich protestach komitetu wielbicieli prezydenta oraz Platformy (całkiem nie)Obywatelskiej. Wśród prób obrony prezydenta zabrakło tylko gestów Rejtana, ale widać szkoda było koszul z Wólczanki i Armaniego. Uchwała o braku absolutorium przeszła, a triumwirat ogłosił że jest prześladowany. Przy okazji prezydent ogłosił dziesięciopunktową deklarację oszczędności i przyzwoitości.
I co dalej? Z pomocą triumwirom przyszła Regionalna Izba Obrachunkowa, która uznała że niegospodarności rzędu paru milionów złotych to nic takiego. W końcu rząd (czy jak kto woli nierząd) przyzwyczaił do działań w większej skali więc z powodu takich drobiazgów i tak dalej... I ogólnie RIO uwaliło uchwałę o braku absolutorium. W innych sprawach triumwirat może liczyć na wsparcie byłego triumwira obecnie w randze wojewody. Otóż triumwirat – gdy mu się uchwała radnych nie podoba – skarży ją do wojewody – byłego wiceprezydenta (czyli dawnego triumwira). I jak się Państwu wydaje? Co ten były triumwir zrobi? Słusznie się Państwo domyślają, a ja nie napiszę co, bo nie będę się wyrażał.
A propos dziesięciu obiecanek prezydenta złożonych przy okazji absolutorium, które nazwał dekalogiem. Miały one przynieść ogólną przyzwoitość i oszczędności. Przyniosły – prezydent przy okazji wywalił na zbity łeb paru swoich współpracowników, z którymi się pokłócił i pryncypialne odwołał podających się do dymisji. Pozmieniał nazwy referatów i departamentów i zaoszczędził na tym tyle, że musimy na razie miesięcznie dopłacać dwa tysiące złotych więcej. Pani rzecznik Boublej obiecała, że to nie koniec działań i przewidywane są dalsze oszczędności więc ta cyfra może wzrosnąć.
Mimo tych niewesołych informacji są jednak powodu do zadowolenia. Dlaczego? Ano, że triumwirat nastawał u schyłku różnych form rządów. To obiecująca wiadomość. Mniej mnie cieszy, że prezydent ma syna, który ma ambicje polityczne. Żeby nam tylko monarchia nie nastała.
Komentarze opinie