
Całkiem niedawno rozmawiałem ze znajomym z Wielkopolski. Rozmowa zeszła nam na rodzinne strony. I wtedy padła nazwa, która mocno mnie zaskoczyła. Białystok i jego okolice mój rozmówca nazwał mianem "Kresów". Przyznam, że taki widzi Białystok i nie chce mnie tym obrazić popadłem w zadumę. I pomyślałem: to jest szansa dla Białegostoku. Szansa, której nie dostrzegamy. A słowo "Kresy" dobrze nas określa. Nas, białostoczan.
Rodzina znajomego Wielkopolanina żyje w swoich stronach od wielu pokoleń. Mówiąc o swoich przodkach podkreśla, że czuje się Wielkopolaninem i opowiada z dumą o swoim dziedzictwie: gospodarności, odwadze, cichej determinacji z jaką jego krajanie żyli pod zaborami i okupacją drogo płacąc za obronę polskości swoich stron. Słysząc nazwę Kresy skierowaną pod adresem Białegostoku zacząłem się zastanawiać nad tym co to słowo znaczy. I czy my - białostoczanie - mamy z tym coś wspólnego?
Marcin Kącki w swojej wrednej książce "Biała siła, czarna pamięć" pisał o Białymstoku jako miejscu zasiedlonym po wojnie przez lumenoproletariat z okolicznych siół i wsi, który zajął dawne żydowsko-białoruskie miasto z czasów Międzywojnia. Nowo przybyli pełni byli niechęci do innych niż oni sami (Murzynów, Żydów, Białorusinów, prawosławnych, muzułmanów i co komu jeszcze do głowy przyjdzie). Jej źródła upatrywał w tym, że nowi białostoczanie - jako uzurpatorzy - muszą nienawidzić poprzednich gospodarzy, bo bezprawnie zajęli ich miejsce. Nienawidzą, bo dzięki ich krzywdzie zamieszkali w Białymstoku i przekazują sobie to z pokolenia na pokolenie. Tylko odrzucenie tradycji, polskości i przyjęcie lewackiego zawstydzenia za przodków da możliwość zmiany tego stanu rzeczy i zakończy tą nienawiść.Tylko pokorny wstyd i przyjęcie słów mądrych nauczycieli z obcych stron pozwoli na bycie Europolakiem. Skąd ta nienawiść? Kącki wyciągał ją z każdego twardego słowa, kłótni, wyzwiska czy sporadycznego okrzyku nienawiści. Tak wysnuł historię o ksenofobicznym Białymstoku. Mieście, gdzie żyją mentalni (a może i faktyczni) spadkobiercy ludzi w poprzednim wieku burzących cerkwie i tworzących getta. Miasta, w którym rasizm i ksenofobię pielęgnują teraz potomkowie szmalcowników i ludzi odwracających głowy od umierających w getcie białostoczan. Patriotyzm - czasami źle pojęty lub jeszcze gorzej artykułowany - przezwał rasizmem i w nim dojrzał źródło złego.
Nie będę silił się na dogłębne historyczne analizy ilu uchodźców pojawiło się w powojennym Białymstoku, a ilu pozostało rdzennych mieszkańców. W gruncie rzeczy nie ma to większego znaczenia, bo nawet jeśli przyjezdnych było więcej niż tubylców, to odtworzyli oni ducha przedwojennego Białegostoku. Miasta, w którym wszyscy żyją obok siebie: muzułmanie, Żydzi, prawosławni, katolicy i protestanci. Żyją tak jak żyły wcześniejsze pokolenia na Kresach: jak ludzie, którzy nienawidzili się lub kochali, czasem współpracowali, a czasem przeszkadzali sobie nawzajem, kłócili się i godzili. Ich kultury, poglądy, zwyczaje, kuchnia i języki mieszały się ze sobą tworząc niepowtarzalny tygiel. Ci ludzie = mimo różnic - żyli obok siebie bez większej wrogości, zachowując jednak różnice. I to przywiązanie do tradycji, pielęgnowana pamięć do przodków i umiejętność życia wśród swoich, którzy różnią się między sobą akcentem, religią czy sposobem świętowania, to najważniejsza cecha Kresów. Wielokrotnie tych ludzi zamieszkujących Kresy dzieliły rzeki przelanej krwi, wojny i pamięć o krzywdach. A potem mijały wieki i ich poromkowie dalej żyli ze sobą, aż przychodziła kolejna wojna i zaczynała wylewać kolejna rzeka krwi i pojawiały się następne krzywdy. Kresy to miejsce przenikania kultur, języków, obyczajów, które nie zawsze jest przyjemne. To przenikanie często bolało, pozostawiało rany, kaleczyło, a nawet zabijało. Ale mimo to ciągle działo się. Fakt, że ludzie mieszkający na Kresach pozostawali sobą i żyli obok siebie to właśnie fenomen tych stron. Wiem to, bo moi protoplaści żyli w Białymstoku i pobliskim Grodnie co najmniej od 150 laty. Słuchałem o tym od rodziców i dziadków, którzy tego samego uczyli się od swoich rodziców i dziadków.
Nie chce mi się polemizować z "nauczycielami tolerancji" na temat kto i czyje miejsce zajął w Białymstoku i ziemiach go otaczających i kogo w nim szczególnie prześladowano. Nie będę licytować się ilu białostoczan rozstrzelano w Bacieczkach i na Pietraszach tylko za to, że byli Polakami, a ilu ich zginęło bo płynęła w nich żydowska krew. Nie zamierzam analizować narodowości zamordowanych na wojnie i po wojnie w Obławie Augustowskiej i w ubeckich kazamatach. Nie będę dyskutować jak bardzo i jak długo tych,co przeżyli wojnę prześladowała groza łapanek, mordów w getcie i poza nim oraz widma siepaczy zabierających ludzi z domów. Opowiadali mi o tym moi dziadkowie i zapamiętałem dobrze atmosferę żalu, grozy i potworności tamtych dni. Jedno wiem na pewno: te potworności przynosili ze sobą kolejno zmieniający się okupanci, nie wypłynęły one od prześladowanych. To od prześladowców nadciągnęła nienawiść, rasizm i nietolerancja. Widać to wyraźnie dziś: nie ma wśród nad prześladowców z zewnątrz i sami nie prześladujemy sąsiadów, za to że są inni i inaczej myślą. Nawet jeśli kłócimy się ze sobą na placach i demonstracjach i wyzywamy nawzajem na Facebooku czy Twitterze nikt nie myśli o zabijaniu, podpaleniach, getcie, nikt nie rzuca kamieniem, nikt nie podnosi pięści. To zasadnicza różnica: różnimy się bo tak było, tak jest i tak będzie. Ale żyjemy ze sobą przez ścianę, ulicę - w jednym mieście. Kresy łączą przeciwności, a to nie jest reguła w obecnym świecie. Kto nie wierzy niech popatrzy na multi-kulti na Zachodzie Europy. Aż dziw, że pan Kącki i jemu podobnie nie smagają oskarżeniami o nietolerancję gwałcicieli i morderców, którzy nadciągnęli do Niemiec, Francji, Anglii czy Włoch z Azji i Afryki.
W miejscach gdzie przenikają się różne światy rzadko płynie miód i mleko. Za często padają tu strzały, płynie krew i płoną budynki. Trudno tu się bogacić, trudno budować, inwestować i robić interesy, a skutki tego są takie, że Kresy są zawsze biedniejsze niż reszta kraju. Białystok nie jest wyjątkiem. Jesteśmy ubożsi niż zachód kraju. To nie przypadek, że najbogatsze gminy i miasta oraz najszersze autostrady są właśnie w tamtej części Polski. Niestety: teren obecnego Podlasia zasłużenie zwie się "Skrwawionymi ziemiami" obok kilku innych sąsiadujących z nim regionów.To cena, którą płacą Kresy za swoje położenie.
Ale Kresy to także miejsce, gdzie pomimo trudnego życia ludzie pozostają wierni swoim tradycji i poglądom. Nie jest przypadkiem, że mieszka tutaj najwięcej osób z konserwatywnymi poglądami, a lewackie idee (nawet te odwołujące się do dziwacznie pojętej tolerancji) nie chcą się zakorzenić. Nic dziwnego, że stronnictwa odwołujące się do tradycji i okazujące szacunek przeszłości i konserwatywnym ideom cieszą się dużym poparciem. Tak było i tak jest. I zapewne będzie tak nadal, bo Kresy cechuje duża odporność na poprawność polityczną i modny liberalizm. Dzieje się tak, bo ludzie tu mieszkający - jeśli czują się mieszkańcami Kresów - noszą tę tolerancję w sobie, a liberalizm płynie w ich krwi. My, ludzie z Kresów, uprawiamy tolerancję w najtrudniejszy sposób: żyjąc bez nienawiści obok siebie. Jesteśmy liberalni codziennością świętując swoje święta i ciesząc się radością sąsiadów,którzy obchodzą je w innym czasie. Nie zwracamy uwagi kim są wybrankowie naszych sióstr i braci oraz dzieci, interesuje nas głównie czy są ze sobą szczęśliwi. Nie segregujemy naszych potomków w klasach szkolnych dzieląc ich na swoich i obcych. Zachowujemy odrębność modląc się po swojemu w świątyniach, zachowując zwyczaje i obchodząc ważne chwile tak jak robili to nasi przodkowie.
Kiedyś Kresy były daleko, dzisiaj są w Białymstoku i jego okolicach. Obchodzimy wileńskie Kaziuki, świętujemy Maślenice, tańczymy na Basowiszczach, obchodzimy Zielone Świątki i idziemy w procesjach Bożego Ciała. Z takiej kresowości powinniśmy być dumni i nie pozwalać pouczać się komuś, kto nadał sobie (lub mu je nadano) prawo do uprawiania pedagogiki wstyd. Co z tego, że obecnie poprawność polityczna każe być lewackim Europolakiem podchodzącym ze wstydem do historii i wypierającym się tradycji? Jeśli taka postawa jest modna, to trudno - będziemy niemodni. Ale pozostaniemy sobą. I wcale nie oznacza to, że jesteśmy skansenem i przedmiotem kpin. Tolerancja, z którą żyjemy co dzień, pozwoliła nam przetrwać wieki obok siebie: rozbiory, zabory, wojny, najazdy, okupacje i komunizm. Przeżyliśmy nieludzki wiek XX, przeżyjemy i współczesne mody. To minie.
Kresowość nie znaczy, że się wszyscy kochamy. Tu nie ma idealnego świata, w którym wszyscy i zawsze żyją w zgodzie. Ja - na przykład - nie lubię Tadeusza Truskolaskiego. Nie dlatego, że nie urodził się w Białymstoku, a w małej wiosce o kilkadziesiąt kilometrów stąd. Nie znoszę gościa, bo jest aroganckim, zadufanym w w sobie i przemądrzałym typem z egocentrycznym podejściem do świata. Nie lubiłbym go nawet, gdyby był członkiem mojej rodziny. Nie znoszę go za osobowość i charakter, a nie za to, że jest inny niż ja. Tak samo nie znoszę jego przybocznych wijących się wokół niego jak bluszcz i gotowych na wszystko, byle nie wypaść z łask wodza. I nie zamierzam się zmieniać, choć liczni znajomi przekonują mnie, że teraz - w czasie wyborów - nie trzeba o tym mówić. Chrzanić to! Jestem i pozostanę sobą. Nie będę udawał kogoś innego niż jestem. Jeśli to się komuś spodoba to dobrze, jeżeli nie to trudno. A niezależnie od wyborów i ja i Truskolaski oraz jego świta będziemy żyli w Białymstoku. Tak jak robili to na Kresach nasi przodkowie.
Szkoda, że tak niewielu z nas myśli o Białymstoku jako o Kresach. Ja z z Kresów jestem dumny: że jestem tutaj i stąd są moje korzenie. Wierzę, że nie tylko ja tak myślę. Mój znajomy z Wielkopolski miał rację: Kresy - to brzmi dumnie! Trzeba je tylko nieść w sobie.
(Przemysław Sarosiek/ Foto: ASM)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie