Reklama

Z obserwacji reportera: Zza biurka świat wygląda inaczej



Gdyby Kononowicz w swoim słynnym spocie wyborczym zapowiadał, że na ulice wyśle nie tylko policjantów, ale i urzędników, może ugrałby dwucyfrowy wynik. Powinien spróbować raz jeszcze, tylko z lepszym PR-owcem. Pewnie nie każdy mieszkaniec to dostrzega, bo ludzie dziś jacyś zabiegani i łykają bez zastanowienia dużo z tego, co widzą, ale liczba absurdów w naszej codzienności jest dość spora. I nie mam tu na myśli wielkich afer, a drobnostki, niby drobnostki. Przykładem niech będą te drogowe, kiedy białostockich kierowców traktuje się jak bałwanów.

Trudno pojąć, w jaki sposób urzędnicy podejmują niektóre decyzje. A właściwie na jakiej podstawie to robią. Odnoszę wrażenie, że otrzymują pod nos papier do podpisu, parafują, a potem zadowoleni wracają do domów. Pewnie autobusem miejskim. Owszem, uważam, że transport publiczny warto promować i wspierać, ale jeśli jest się w nim zapatrzonym po uszy, to lepiej od razu zakazać ruchu innym pojazdom niż udawać, że chce się go usprawnić. Albo że jest się w tej dziedzinie ekspertem. Zresztą, na jednej z konferencji prasowych prezydent Białegostoku Tadeusz Truskolaski powiedział, że nie po to miasto przebudowało ulice w centrum, żeby jeździły po nich samochody, tylko by zwiększyć dostępność transportu publicznego. Bo przecież mieszkańcy muszą mieć świadomość, że autobusami dojadą szybciej. Odnosząc się do buspasów i apeli, by w pewnych godzinach wpuścić na nie ruch samochodowy, stwierdził, że Białystok powinien podążać w innym kierunku niż wychodzenie naprzeciw posiadaczom czterech kółek. Włodarz miasta nie będzie orędownikiem takich działań, które mają umożliwiać czy zwiększać ruch samochodowy w centrum. To jego słowa.

Zgoda - wiele europejskich miast zakazuje wjazdu autom do swoich centrów, bo zmniejsza to hałas, zanieczyszczenie powietrza itp. itd. Tyle że prezydent mówiąc tak kilka miesięcy temu zapomniał, że z budynku przy Słonimskiej do Pałacyku Gościnnego przy Kalinowskiego przyjechał samochodem z kierowcą. Być może jechał z innego miejsca, ale tak jest co tydzień, jeśli zwoływane są konferencje prasowe. Daleko ze Słonimskiej nie ma. Ale, no właśnie - pieszo zbyt długo by szedł, na rowerze nie wypada, a komunikacją pewnie byłoby za szybko. Zatem wybiera samochód.

Nie dziwię się, że jeśli szef magistratu daje takie przykłady, to i jego podwładni z przymrużeniem oka podchodzą do "ułatwiania życia" mieszkańcom. Ułatwiają je w taki sposób, jak napisałem powyżej - podpis, pieczątka i zadowoleni.

Jakiś czas temu zgłosili się do mnie przedstawiciele Stowarzyszenia Białostockie Drogi. Do tej pory opublikowaliśmy na portalu Dzień Dobry Białystok kilka odcinków o białostockich absurdach drogowych, które powstały we współpracy z członkami wspomnianej grupy.



Zaczęliśmy mocno, od ulicy Zwierzynieckiej. Znajdowały się tam znaki zakazu skrętu w lewo. Pewnie miały dotyczyć tak zwanej przełączki, ale niestety urzędnicy zapomnieli, że znaki obowiązują do odwołania albo najbliższego skrzyżowania. Ten, który nakazał postawić te znaki, prawdopodobnie nie ma pojęcia o przepisach drogowych i najczęściej porusza się chodnikiem. Po pierwsze, skręcić w ów przełączkę za bardzo się nie da (jadąc od strony Kopernika), bo taka ma geometrię. Po drugie, na najbliższym skrzyżowaniu jest wydzielony pas do zawracania z oznaczeniami poziomymi. Problem w tym, że znaki pionowe stoją w hierarchii wyżej, a zawrócić bez skręcenia w lewo się nie da. Najlepsze było to, że w godzinach popołudniowych w tym miejscu - dla bezpieczeństwa - stał często radiowóz policyjny. Zgodnie z przepisami funkcjonariusze powinni wlepiać mandaty każdemu, kto zawraca... Po naszej publikacji znaki zakazu zniknęły. Nagle. Brawo za umiejętność czytania ze zrozumieniem.

Inny przykład to ulica Lipowa, gdzie mamy znaki ograniczenia prędkości do 30 km/h. Urzędnicy znowu błysnęli. Chcieli ponoć, żeby było bezpieczniej i hałas mniejszy, ale nie do końca im wyszło. Bo oto znowu zapomnieli, że znaki obowiązują do najbliższego skrzyżowania i pominęli te mniejsze. W efekcie co kilkadziesiąt metrów jest ograniczenie do 30 km/h, by potem przez kolejne kilkadziesiąt metrów móc jechać w ciągu dnia 50 km/h. I tak w obie strony. Co ciekawe na niedługiej Lipowej są miejsca, kiedy jadący w jednym kierunku mają ograniczenie do 30 km/h, a w drugim - do 50 km/h. Tak się robi po białostocku, magistrat wszystko wie najlepiej. I ciągle analizuje. Słowa "przyglądamy się, monitorujemy" stały się w ustach urzędników równie popularne co "nie wiadomo".

Pamiętacie jak "monitorowano" zasadność klikania w autobusach? Ileż to trzeba było publikacji w mediach, ile pytań o taki idiotyczny pomysł, by urzędnicy wycofali się z niego. Ale system kosztował. Tak samo jak wszystkich nas kosztuje to, że panowie z Zarządu Dróg Miejskich przyjeżdżają, stawiają znaki drogowe, potem je usuwają... A na pensję tych, co nam fundują takie atrakcje, zrzucamy się wszyscy.

Świat zza biurka wygląda również inaczej, jeśli chodzi o ścieżki rowerowe. Przykład podam jeden - ulica Chrobrego. Tam w ubiegłym roku powstała pierwsza w mieście ścieżka, dla której poświęcono część ulicy. Podobno było nieco telefonów od mieszkańców, że jej tutaj chcą. Pytałem o to, czy były przeprowadzane jakieś badania, ktoś może zbierał opinie w ankietach. Nie, były telefony i już. Tak przynajmniej tłumaczyli mi urzędnicy. Super - zatem zgodnie z taką logiką, wypada dzwonić w każdej sprawie do urzędu miasta, jeśli Wam się czegoś zażyczy w swoim otoczeniu. Nie można tylko wysyłać pism, bo odpowiedzi można nie zrozumieć. Lepiej kupić kilka kart telefonicznych i dzwonić za każdym razem z innej, urzędnicy z pewnością przychylą się do próśb "wielu mieszkańców". Co do wspomnianej ścieżki, to może i dobrze, że powstała, ale to chyba na złość kierowcom, by nie mogli parkować już wzdłuż ulicy przy Biedronce czy Arhelanie. Mimo że chodniki tu są naprawdę szerokie i bez wątpienia udałoby się pogodzić pieszych z rowerzystami. Inna sprawa, że ścieżka zaczyna się nie wiadomo skąd. To znaczy wiadomo - spod banku, gdzie nie ma nawet stojaków na rowery. Kończy się łącząc pod kątem kilkudziesięciu stopni ze ścieżką biegnącą wzdłuż Piastowskiej. Widziałem kilka przypadków, że pan czy pani rowerzyści wjechali na Piastowską, stanęli na środku ulicy ze zdziwieniem, gdzie się znajdują. Dla urzędników wszystko jednak było proste.

Na Chrobrego też są progi zwalniające. Wcześniej było ich więcej, ale zmniejszono ich liczbę. Oczywiście zapłaciliśmy wszyscy za to, żeby firma remontująca ulicę najpierw je zamontowała, a potem zdjęła. Czyli znowu urzędnik nie pomyślał, coś podpisał i spał zadowolony. Potem stwierdził, że przesadził, więc podpisał coś znowu i po raz kolejny miał poczucie dobrze spełnionego obowiązku.

Takich kwiatków znajdzie się więcej, ale to już tematy na inne publikacje. Wiosennie życzę urzędnikom, by wyszli zza biurek i złapali oddech. Świat na świeżym powietrzu wygląda inaczej.

(Piotr Walczak)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do