Reklama

Białostocko – azjatyckie biznesy Wojtka

 



Dzisiaj opowiem o tym jak zrobiłem karierę w Japonii, a jednocześnie pozostałem twórcą kompletnie nieznanym i umarłem w nędzy. Na wstępie muszę się przyznać, że od dwudziestu pięciu lat wycinam szablony. Takie dziury, które przykłada się następnie do ściany, psika sprayem i powstaje obrazek. Kiedyś nazywało się to wandalizm, obecnie coraz częściej street art.

W Anglii żyje koleżka co się nazywa Banksy i jak coś namaluje to zaraz przychodzą i zdejmują ów obrazek razem z kawałkiem ściany. I potem w muzeach sprzedają. Pocztówki też wydają z jego obrazkami, albumy, podkoszulki. Biznes idzie w dziesiątki milionów dolarów.

Ja choć po ścianach maluję znacznie dłużej raczej do interesu dokładam. Niby nie jest tego wiele, bo spray można zastąpić wałeczkiem i farbą plakatową. Ale jak się podliczy koszty kartonów, farby, nożyków i wydruków, okaże się, ze niejedna flaszka mnie ominęła.

Po co więc to robię? Dla sławy mołojeckiej? Pewnie tak. Choć czasem ludzie na mój widok w czoło się pukają, ze taki duży, a taki głupi. I po ścianach fezgi mezgi robi. Cóż. Różne ludzie mają sposoby na wykorzystanie wolnego czasu. Jeden skleja modele bombowców, drugi gra na wyścigach, ktoś inny szydełkuje, a ja wycinam szablony.

Będąc ostatnio na wsi znalazłem kilka szablonów wyciętych już kilka tygodni temu, a nigdy nie odbitych. Kiedy je wycinałem, wiedziałem już nawet, na jakiej ścianie będę je odbijał. Ale potem czas uniesienia minął. I leżą teraz zapomniane i niewykorzystane. Może kiedyś nadejdzie ich czas?

Ja planuję już tymczasem kolejne obrazki. Dziś znalazłem obrazek, który chciałbym wyciąć. Bez sensu, prawda? Wycinać kolejny szablon, choć tyle jest jeszcze nie pomalowanych. Ale w tym szaleństwie jest metoda.

Otóż znajomi ze Starosielc donieśli, że garaż blaszak na którym namalowałem Buddę i dziewczynkę z dmuchawcem – nagle zniknął. Nie ma garażu. Znajomi żartują, że rozebrał go prywatny kolekcjoner sztuki z Japonii. I przewiózł prywatnym samolotem do swej posiadłości. To oczywiście żart i śmiejemy się z tego do rozpuku.

Czasem jednak wyobrażam sobie taką scenę, jak kilku kuratorów w kapciuszkach i białych rękawiczkach przesuwają antyczne wazy, aby zrobić miejsce pod blaszak. Pewnego dnia być może pojawi się gdzieś w katalogach lub na jakiejś aukcji. Rozmaite rzeczy przydarzają się bowiem miliarderom. Jest to dzieło niepodpisane i być może niejeden będzie chciał przyznać sobie jego autorstwo. Nie dajcie się jednak zwieść. Mój Ci on. Biednego białostockiego twórcy, który dogorywa gdzieś na Siennym Rynku w nędzy i zapomnieniu.

(Wojciech Koronkiewicz/ Foto:BI-Foto)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do