Stanęliśmy w obliczu kolejnego cudu wyborczego. Prezydent usłyszał dobiegający go gdzieś z oddali głos i zrobił to, czego od niego oczekiwano. Szkoda tylko, że zadecydowały interesy jednostek, a nie ogółu, jakim są mieszkańcy Dojlid i całego Białegostoku.
Zgodnie z wolą i zapotrzebowaniem panów Rogowskiego i Strzałkowskiego prezydent „klepnął” budowę bloków na terenie Biaformu. Bez względu na toczący się proces planistyczny, bez względu na podnoszone nieustannie przez mieszkańców protesty, bez względu na dziesiątki pism, rozmów, spotkań... w końcu uprzedzał mieszkańców, że brak planu zagospodarowania przestrzennego skutkować będzie wydawaniem pozwoleń bez ram planistycznych. Nie raczył jednak uprzedzić, że prace nad planem będą ciągnąć się w nieskończoność. Magistrat od lutego nie zdołał podjąć skutecznie prac nad nową wersją planu zagospodarowania przestrzennego dla Dojlid, co nakazuje myśleć, że plan zwyczajnie leży w przysłowiowej już szufladzie i nikomu nie zależy na tym, by go w końcu uchwalić. Bo i po co, skoro i bez niego, a może właśnie dzięki temu, że go nie ma, można kontynuować wolną amerykankę, jaka panuje w naszym mieście, jeśli chodzi o zagospodarowanie przestrzenne. Nie dość, że władzom miasta wieżowce w okolicy zabytków i domów jednorodzinnych wydają się zupełnie na miejscu, to jeszcze bez znaczenia jest likwidowanie kolejnego obszaru przemysłowego w mieście. Bo przecież mieszkańcy pracy nie potrzebują. Wystarczą parki, galerie i bloki, a pieniążki to chyba jak manna, z nieba lecą.
Cudom nie ma końca – oto na łące przy osuszonym stawie prezydent sadzi drzewka! Ot, cienkie witki, ale są. Bo coś mu się tam o uszy obiło, że mieszkańcy protestują przeciwko wycięciu całego szpaleru starych, potężnych drzew wzdłuż ulicy Dojlidy Fabryczne. Szkoda tylko, że słuch ma już na tyle stępiony, że nie usłyszał, że mieszkańcy Dojlid nie chcą również czteropasmowej drogi biegnącej tuż obok zabytkowego pałacu, a mającej przeciąć dzielnicę w pół. I być może właśnie w trosce przede wszystkim o swój słuch, tak bardzo już zużyty, postanowił uszczęśliwić mieszkańców Dojlid proponując nowy program ochrony przed hałasem. Nowa droga ma poprawić akustykę parku (sic!) i uchronić mieszkańców przed hałasem dojlidzkich „sklejek”. Nic to, że albo fabryka, albo bloki – Biaform planuje wszak wyprowadzkę – to nic, że droga spowoduje tylko większe natężenie hałasu (gdzie TIRy, tam hałas), nic, że mieszkańcy zwyczajnie nie życzą sobie „obwodnicy” ciągniętej przez jednorodzinne osiedla. Nic, że okoliczni motocykliści będą urządzać sobie całonocne wyścigi po nowych wstęgach asfaltu. Właśnie! Pewnie droga ta ma być realizacją projektu obywatelskiego „Tor wschodzący Białystok”, którego twórcy są zaangażowani w kampanię prezydenta. Nawiasem mówiąc, samo wyrażenie „obwodnica wewnętrzna” rozśmieszyłoby mnie do łez, gdyby ten paradoks nie przebiegał przez moje miasto.
Prezydent usłyszał. Tuż przed wyborami dał mieszkańcom odczuć, jak bardzo wsłuchuje się w ich (najważniejszy przecież) głos, a do tego wskazał dość precyzyjnie, głos których mieszkańców tak przyjemny jest jego uszom. Wielomiesięczna walka okazuje się być walką z wiatrakami, bo wszystko zdaje się być zaplanowane z góry, a szumnie zagwarantowane ustawami konsultacje społeczne są w Białymstoku jedynie tanim frazesem, tak popularnym w przedwyborczych tygodniach.
Domyślam się, że pośpieszne „klepanie” wszelkich decyzji jest rezultatem lęku pana Truskolaskiego przed niekorzystnym dla niego składem Rady Miejskiej w nadchodzącej kadencji. Oby tylko te koszmary stały się rzeczywistością.
Komentarze opinie