Reklama

Jeden mężczyzna zmarł, drugi walczy o życie

Piątkowy wypadek przy przycinaniu gałęzi skończył się tragicznie dla jednego z mężczyzn, który spadł z wysięgnika dźwigu. Zmarł po kilku godzinach od momentu przewiezienia do szpitala. Drugi z nich jest w stanie krytycznym i walczy o życie.

O tym tragicznym wydarzeniu pisaliśmy w miniony piątek na naszych łamach. Około godziny ósmej rano w piątek, 3 sierpnia, doszło do groźnie wyglądającego wypadku. Ten okazał się nie tylko groźnie wyglądający, ale też groźny w skutkach. Dwaj mężczyźni pracujący na wysokości, upadli głowami w dół na ziemię. Na miejsce musiała przyjechać karetka pogotowia, która przetransportowała poszkodowanych do szpitala. Obydwaj byli wówczas w stanie ciężkim.

Niestety, jeden z nich, 46-letni mieszkaniec Choroszczy, już po kilku godzinach zmarł. Osierocił trójkę dzieci, z których najmłodsze ma zaledwie 5 lat. Drugi z mężczyzn jest w stanie krytycznym. Ma pękniętą czaszkę. To 36-letni mieszkaniec Korycina. Jego stan jest na tyle poważny, że najbliższe godziny okażą się decydujące. W niedzielę, 5 sierpnia, o godz. 8. 00 w kościele w Korycinie, odbędzie się msza w jego intencji. Osoby wierzące prosimy również o modlitwę w swoich kościołach lub w domu. Pracownik, który spadł z wysokości kilku metrów, ma jedno dziecko, drugie jest w drodze.

- Dwóch mężczyzn przycinających gałęzie spadło z podnośnika. Zostali przewiezieni do szpitala. Ich stan jest ciężki – tylko tyle zaraz po wypadku zdołał przekazać mediom aspirant Marcin Gawryluk z zespołu prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku.

Policja będzie musiała teraz jednak ustalić jak doszło do wypadku. Wiadomo na razie tyle, że mężczyźni na pewno byli trzeźwi, a dźwig, w którym oberwało się ramię z koszem, przechodził niezbędne badania. Był w stanie utrzymać 200 kg, a robotnicy którzy w nim pracowali, swoją masą nie przekroczyli dopuszczalnej ciężkości. Zdołali spiłować zaledwie kilka spróchniałych konarów, których usunięcie zlecił zatrudniającej ich firmie białostocki magistrat.

Mężczyźni upadli na beton z wysokości kilku metrów. Jeden na bok – to ten, który kilka godzin później zmarł w szpitalu. Drugi, walczący wciąż o życie, upadł na twarz na tyle nieszczęśliwie, że pękła mu czaszka. Kiedy z miejsca wypadku zabierało ich pogotowie ratunkowe, obydwaj pracownicy byli nieprzytomni. Na miejscu natomiast było pełno krwi, która dość szybko została uprzątnięta.

(Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska/ Foto: nadesłane przez czytelnika)

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do