Od dłuższego czasu nie dawali się mocno we znaki w miejscach publicznych bez specjalnych okazji, jakimi są okresy przedświąteczne. Jednak skoro okazja czyni złodzieja, ci nie próżnują i powrócili na Bazar przy Kawaleryjskiej.
Pod koniec lat 90 – tych i nieco później popularny rynek za stadionem miejskim znacznie opustoszał. Wiązało się to głównie z wyjazdem głównych klientów z powrotem za wschodnią granicę. Tłumów nie było więc na bazarze mniej też było kieszonkowców. Teraz klienci tłumnie wracają, nawet znów autokarami, a w ślad za nimi łowcy łatwego zarobku. Jak mówią handlarze, chodzą w grupach po 4-5 osób, robią sztuczny tłok, tam gdzie i tak jest ciaśniej i plądrują kieszenie lub torby niczego nie świadomych ludzi.
- Kiedyś to na nich „krawcy” nazywali. Teraz normalnie mówią tu, że to kieszonkowcy. Żal mi tych „ruskich”, bo chyba nie ma dnia, żeby kogoś nie obrobili. A oni to jak przyjeżdżają, to mają po kilka tysięcy, a nawet więcej – mówi Jarek, jeden z handlarzy.
Mimo, że przechadzają się patrole policyjne, kradzieży ciągle nie brakuje. Niektórzy kupcy rozpoznają znane twarze, ale boją się odzywać. To, co mogą robić i robią, to przestrzegają kupujących by uważali na złodziei.
- Tam dalej w równoległej alejce, jeden facet któregoś chciał wydać dla policji, ale został pobity i już się nie odzywa. Słyszałam, że grozili, że mu towar spalą razem ze straganem – mówi niechętnie Katarzyna.
Z informacji od kupców z bazaru dowiedzieliśmy się, że kieszonkowcy najczęściej pojawiają się w soboty i w niedziele rano. Wówczas jest najwięcej klientów, zarówno tych polskich jak i przyjezdnych. Jeśli ktoś wybiera się w weekend na zakupy powinien dobrze zabezpieczyć pieniądze i portfel, bo może się okazać, że choć nic nie kupi, nie znaczy, że nie wyda pieniędzy w inny sposób.
Komentarze opinie