Zbliża się wrzesień i wszyscy powoli wracają myślami do szkół. Ja też. Moja szkoła położona była malowniczo tuż pod lasem. I właściwie tylko położenie było w niej malownicze, bo placówka nosiła mało zaszczytny tytuł: „Szkoła-Brudas”.
Pamiętam do dziś zdjęcie mojego dyrektora, który udzielał gazecie wywiadu. Nie był to wywiad rzeka, ani wywiad-strumyk, ani nawet wywiad – leśny ruczaj, bo składał się tylko z dwóch pytań: „Skąd ten mało zaszczytny tytuł?”
- Mamy tylko jedna sprzątaczkę, która od początku roku szkolnego jest na chorobowym.
- Bez niej nie da się posprzątać? – dopytywała dziennikarka.
- Nie damy rady.
I właśnie w Szkole-Brudas, w 38 osobowej klasie, w schyłkowo-peerelowskim klimacie pobierałem wykształcenie podstawowe. Odreagowywał więc człowiek, jak mógł ów czas podły, owe wyślizgane schody, poręcze z gumowymi guzami przeciwślizgowymi, owe odpadające zielone płytki PCV na podłodze, owe konterfekty wieszczów w sali języka polskiego, ebonitową laskę służąca za całe wyposażenie pracowni fizycznej i tablice z układem rozrodczym – jedyną atrakcję pracowni biologii. Tak odreagowywałem, że mniej więcej w klasie szóstej zostałem tzw. uczniem z problemami wychowawczymi. Kiedy więc dyrektor wpadł na pomysł, że z dwóch klas szóstych, po zakończeniu roku należy wyłonić trzy klasy siódme, wychowawczyni oddelegowała mnie z wyraźną ulgą; a wraz ze mną podobne problemy wychowawcze. I tak powstała klasa 7c. Wszyscy wychowawcy natychmiastowo odmówili ewentualnego wychowawstwa w 7c, a niektórzy odmówili nawet prowadzenia lekcji. Dyrektor uruchomił więc jednostki specjalne. I udało się. Z zakładu poprawczego pozyskał postawną kobietę o indiańskich rysach, kruczoczarnych włosach, szelmowskim uśmiechu, odzianą w nieodłączna czarną spódnicę, takiż sam golf i kamizelkę. Była to pani Nina czyli - Ninja.
Ninja jako jedyna wyciągnęła wnioski ze zdobytego przez naszą podstawówkę tytułu „Szkoła – Brudas” i zaproponowała dyrektorowi, że z barku sprzątaczek, o czystość szkoły może zadbać 7 c, w ramach zajęć praktyczno-technicznych. Pomysł zaskoczył i niebawem przejęliśmy całotygodniowe, pełnoetatowe obowiązki woźnych. Co dzień wyłanialiśmy trójkę sprzątaczy, którzy zamiast pobierać nauki, zamiatali podłogi, zmywali, przywracali połysk boazerii, no i sprawdzali obuwie. Łatwo sobie wyobrazić, że przerośnięci repetenci, małoletni przestępcy, a nawet notowane dziewczęta miały większy „dar przekonywania” niż standardowa woźna, więc wkrótce w „Szkole-Brudas” zapachniało czystością i nieznanym nigdy wcześniej porządkiem. Na fali niewątpliwego sukcesu Ninja zgłosiła dyrektorowi, że 7c, mogłaby też zbudować szkole boisko. I już niebawem zamiast fartuszka zakładałem do szkoły uwalone zaprawą drelichy, a zamiast tornistra - proletariacka reklamówkę z prowiantem, rękawicami i termosem. Pracowaliśmy na dwie zmiany. Początkowo, druga zmiana zaczynała dzień od nauki, a po lekcjach szła do pracy, ale brygadziści zgłosili Ninjy jawną nierówność i wkrótce drugą zmianę... zwolniono z lekcji.
Z budową boiska wyrobiliśmy się akurat do końca roku szkolnego. Ninja stanęła na wysokości zadania i wyperswadowała dyrektorowi, że przodownikom pracy z 7c, należą się nagrody. Oczywiście nie książki, bo tych nikt w tej klasie nie czyta, ale na przykład paletki do ping-ponga. Wyobrażacie sobie tę wzruszająca scenę! Akademia na sali gimnastycznej. W pierwszych rzędach w śnieżnobiałe kołnierzyki, prymusi i czerwone paski, a w drugich - w swetrach i przykrótkich spodniach stoją trudni uczniowie z ledwie ugładzonymi włosami i żółtym nalotem na zębach. I nagle ten cały półświatek, kiblowi palacze, rozbijacze szyb, wyrywacze kranów, cała ta łobuzerka i szkolna szumowina wylewa się zza prymusów i koślawym krokiem idzie po odbiór paletki z rak samego dyrektora, który cedzi przez zęby ni to podziękowania ni to przekleństwa. A tak na koniec, chciałem pani Ninie serdecznie podziękować, bo być może gdyby nie ona, moje zdjęcie znaleźlibyście dzisiaj w zupełnie innej rubryce.
Komentarze opinie