Reklama

Kończy się pewna epoka



Kiedyś, jak byłam dzieckiem, uwielbiałam jeździć pociągami. Podróż do położonych 45 km od Białegostoku Moniek była prawdziwą przygodą. Pamiętam jak mama i babcia kazały mi się zawsze wysikać przed podróżą. Dziś tę trasę pokonuję autem w 20 minut.

Przed wejściem do pociągu obowiązkowo trzeba było zaliczyć Wars na dworcu i kupić kanapkę z mortadelą. Sucha, bez smaku, ale przecież na podróż konieczna. Czasami szło się jeszcze do smażalni ryb. Bo jak wytrzymać te wszystkie przystanki, mijanki i postoje na trasie? No przecież trzeba było się posilić. Pamiętam, jak podjeżdżał pociąg z chmurą pary, że mamy nie było widać. Zawsze bałam się, że się zgubię. Przerażały mnie schody. Chyba do dziś dzieci mają opór przed wejściem na schody dworca. Wpaść w szczelinę bał się każdy. Obowiązkowo szło się po nich z mamą za rękę.

Ale kiedy w pociągu już można było zająć miejsce, było wygodnie. Miękkie fotele, oparcie pod głowę. Dało się niekiedy pobiegać po korytarzu. Koniecznie każdy chciał siedzieć przodem do kierunku jazdy i obowiązkowo przy oknie. Wówczas zaczynała się podróż. Też robiliście tak, że jak pociąg ruszał, bujaliście się w rytm posuwających się powoli kół, co stwarzało złudzenie, że pomagacie w rozpędzeniu pociągu? My tak robiłyśmy z siostrą. I to co stacja. Aż do stacji docelowej w Mońkach. Pamiętam jak babcia uczyła mnie na pamięć wszystkich stacji, na których zatrzymywał się pociąg. Musiało być po kolei i bez pomyłki. Za dobrą zgadywankę wówczas dostawałam landrynki, które dziadek zamawiał u znajomego po cichu, w zamian za inne kupony z kartek. To było mięso lub alkohol wymieniane na kartki na cukier, z których znajomy robił kolorowe, duże landrynki.

Kiedy dojechałam do Moniek, to najbardziej bałam się wysiąść z tego kolosa, który otoczony był parą. Strasznie się bałam, czy nie wpadnę pod koła pociągu. Krzyczałam do mamy lub babci, by podały mi rękę, bo wpadnę. Potem, już peronu machałam ręką do podróżnych, którzy jechali dalej, do Grajewa, Ełku lub Olsztyna. Dopiero po tym rytuale spacer do domu cioci mógł być kontynuowany.

Po co to wszystko piszę? Po to, że mam świadomość, że od jutra wiele się zmieni. Dziś odjechały ostatnie połączenia do Warszawy. Nie znaczy to, że pociągi w ogóle przestaną jeździć. Ale coś ewidentnie się skończyło. Co? Choćby dbałość o pasażera. Dziś do Moniek można pojechać tak zwaną kowbojką. Nie ma już wygodnych siedzeń, pociąg nie rusza jak dawniej, nie ma tych emocji podróży. Jest zupełnie inaczej. Dworzec jest nawet inny. Nie ma kanapek z mortadelą. Nie ma pani z białą opaską na głowie i fartuchu, która podawała te kanapki. Przez najbliższy rok, a stawiam, że niestety dłużej, nie da się pojechać pociągiem do Warszawy. To może oznaczać, że ludzie odzwyczają się od jazdy pociągami. A szkoda. Wystarczy sobie przypomnieć, jak to kiedyś bywało. Może warto z tej okazji przejechać się choćby kawałek, gdzieś niedaleko. Pojechać pociągiem zamiast samochodem. Ja chciałabym znów jak kiedyś pojechać takim pociągiem do Moniek, wyliczając wszystkie stacje po drodze. Tylko pary już nie będzie.

(Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do