Reklama

Kupidyn kiedyś działał inaczej

W najbliższy wtorek wszędzie zaczerwieni się od serduszek, a w powietrzu będzie się unosił zapach uczuć. Z tej okazji postanowiliśmy przypomnieć jak kiedyś trzeba było zawalczyć o serce ukochanej osoby. Kolacja przy świecach i kupiony gdzieś w galerii lizak o kształcie serduszka – na to kiedyś nikt pewnie by się nie złapał. Trzeba było więcej wysiłku.

- Teraz młodzi do siebie sms-y wysyłają, albo piszą na Facebooku, serduszko jedno drugiemu wyśle i załatwione. Kiedyś to ja ze swoim Jurkiem listy pisaliśmy. A jak człowiek czekał na taki list. Z pisaniem to też nie było tak hop siup. Trzeba było przemyśleć, żeby ładnie napisać i żeby za serce ściskało. Mam jeszcze listy od męża i mam też moje listy do niego. Dziś już tak nikt nie pisze – wspomina Elżbieta.

I to jest prawda. Jeszcze 20 i więcej lat temu ludzie zakochani często pisali do siebie listy. Prawdziwe, odręczne, przynoszone przez listonosza. Długo się czekało na słowa miłości lub zainteresowania. Niekiedy związki rozwijały się korespondencyjnie przez wiele miesięcy, zanim doszło do pierwszego spotkania. Co ciekawe, takie spotkania wyglądały inaczej niż spotkania nawiązane drogą internetową. Dziś każdy ma możliwość zobaczenia zdjęcia, nawiązania połączenia video, albo i zwykłej rozmowy telefonicznej. Wcześniej takich możliwości nie było. Natomiast ludzie, którzy szukali swojej drugiej połówki, byli chyba jednak wobec siebie bardziej szczerzy.

Basia przyjechała za swoim mężem z Sosnowca. Poznała go, kiedy odwiedzała swojego narzeczonego w jednostce wojskowej. Józef był w tej samej kompanii, co jej narzeczony, który zginął w wypadku samochodowym krótko po zakończeniu obowiązkowej służby wojskowej. Wówczas to Józef stał się podporą w tych trudnych miesiącach, pisał listy, dzwonił, przyjeżdżał nawet kilka razy. W końcu postanowił zabrać Basię do Białegostoku. Już na zawsze.

- Najpierw nie chciała tu przyjeżdżać, ale pomógł trochę przypadek, bo Basia napisała mi, że mają wycieczkę z zakładu pracy do Augustowa. Pojechałem po nią i zabrałem ją dwa razy wieczorem do Białegostoku na dancing. Pamiętam, że były wtedy fajne w „Romantycznej”, z orkiestrą, na żywo. A potem to już wszystko szybko się potoczyło. Oświadczyłem się i zabrałem ją do siebie. Mieliśmy z rodzicami dom na Białostoczku i letnią kuchnię. Mieszkaliśmy tam kilka lat zanim nie wystarałem się o mieszkanie spółdzielcze – opowiada Józef.

- On pisał piękne listy. W ogóle taki był, że umiał kobiecie zawrócić w głowie. Mnie się podobało jak tańczył, jak ze mną rozmawiał. Józek był bardzo zadbanym mężczyzną. Zawsze miał czystą koszulę, ogoloną twarz i był bardzo szarmancki. Podobało mi się, że nigdy nie przeklinał, nawet w złości – wspomina Basia.

Wiele lat temu to rozmowa była kluczowym elementem tak zwanego podrywu. Choć trzeba dodać, że kobiety często pociągali panowie w mundurach, zwłaszcza wojskowych. Szczególnie w okresie międzywojennym jak na wieś zajeżdżało wojsko, kobiety same wychodziły konie poić. Niezależnie od tego, czy konie były spragnione, czy nie. Później ułani zajeżdżali pod okna panien i ucinali pogawędki. Tak właśnie wyglądał podryw wiele lat temu.

Młodzi ludzie najczęściej spotykali się ukradkiem. Nie było sytuacji, że chłopak z dziewczyną odwiedzali się w domach, oglądali razem telewizję, albo przytulali się w obecności rodziców. Bardzo rzadko zdarzało się, żeby mieszkali razem przed ślubem. Rodzice na takie rzeczy właściwie nie pozwalali. Randki to były głównie spacery lub ewentualnie wyjście na wspólne tańce – na zabawę lub na dancing. Wielu młodych ludzi spotkało się ze sobą w drodze do lub z kościoła. I to był prawie jedyny czas, który mieli dla siebie. Mimo to, potrafili zbudować trwalsze relacje niż obserwujemy to dziś.

- Do wnuczki to już trzeci kawaler przychodzi. Do mnie Franek by tak nie przyszedł i nie siedziałby zamknięty w pokoju. On podjeżdżał koniem pod dom, a ja udawałam, że idę po wodę ze studni. I tak sobie rozmawialiśmy trochę. Nie za długo, żeby plotek nie było. Ale pamiętam, jak kupił mi korale na odpuście. Założyłam je potem do kościoła, ale i tak już wszyscy wiedzieli, że to od Frania – mówi nam pani Stanisława.

- Dostałam od niego taką ładną chustkę. Wiedziałam, że mu się podobam, bo zajeżdżał każdego wieczora motorem pod dom. Zawsze rozmawiałam z nim przez okno, nie wychodziłam na podwórko, nie wypadało. On mi opowiadał o pracy w polu, o tym, że kiedyś chce zostać kierowcą ciężarówki. Czasami coś mówił o kolegach, że na ryby idą, albo będą majsterkować przy domu. Takie to były czasy i takie rozmowy. Pamiętam, jak Janek strasznie bał się przyjść do moich rodziców, żeby się oświadczyć. A oni i tak wiedzieli, co się święci. Już trzy lata jak Janka nie ma, pewnie niedługo do niego dołączę. Razem przeżyliśmy 52 lata – wspomina Wiesława.

Jak kiedyś podrywali mężczyźni? Sposoby były różne. Ale dobrze było jeśli kawaler potrafił jeździć konno. Później podobali się panowie jeżdżący motocyklami. Panny skuszone były także śpiewem i grą na instrumentach. Upijanie się nie było wskazane. Właściwie panowie pozwalali sobie na mocne pijaństwo tylko albo we własnym, męskim gronie, albo w obecności tych kobiet, na których im nie zależało. Pannom imponowała również siła fizyczna, więc podczas odpustów lub innych okazji do zabaw, panowie siłowali się na rękę, rywalizowali w pływaniu, albo w czymkolwiek innym, aby pokazać swą tężyznę.

- Marysia podarowała mi własnoręcznie haftowaną chustkę. Strasznie byłem wtedy dumny. Włożyłem ją do kieszeni marynarki i nosiłem przy każdej, możliwej okazji, żeby wszyscy widzieli. Ona za to chodziła w niebieskich koralach, które ode mnie dostała. Wszyscy wiedzieli, że jesteśmy parą – mówi Wiesław.

Jeszcze niespełna 30-40 lat temu okres narzeczeństwa trwał zaledwie kilka miesięcy. Małżeństwa zawierane były po trzech lub sześciu miesiącach znajomości. Kupidyn musiał pomóc w zasadzie tylko w tym, aby dwoje ludzi na siebie trafiło. Później wszystko toczyło się już szybko. Związki były zdecydowanie trwalsze, a małżonkowie bardziej wydawali się walczyć o swoje relacje niż obserwujemy to współcześnie.

W latach 60-tych, 70-tych, ale także wcześniej, jak i później, nikt praktycznie nie obchodził żadnych Walentynek. Nie obdarowywał serduszkami, ale uczucia wyrażano spontanicznie, z dnia na dzień. Słuchając opowieści starszych ludzi, z którymi rozmawialiśmy, można odnieść wrażenie, że żyli oni w zupełnie innej rzeczywistości, którą dziś można oglądać wyłącznie na filmach. Bez telefonów, bez internetu, bez portali randkowych potrafili stworzyć pełne i dobre relacje. A może to Kupidyn był bardziej pracowity i nie strzelał na oślep?

(Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska/ Foto: Facebook/ Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do