Reklama

Mimośrodowo: Tak szczerze



Ja, ty, my wszyscy tutaj jesteśmy białostoczanami. Mieszkańcami prowincji. Darujmy sobie przymiotniki czy to prowincja sielska i przyjacielska czy zapyziała i siermiężna, wschodząca czy zachodząca. To nie ma najmniejszego znaczenia, te przymiotniki są tylko pustym echem naszych kompleksów lub nadziei, czarnowidztwa lub idealizacji. Porzućmy na chwilę wszystkie te sztafaże i miraże, bo tylko tak można wyruszyć na drogę ku szczęściu bycia tym, kim los nam być przeznaczył.

A zatem: jesteśmy mieszkańcami miasta, które nie jest istotnym punktem kraju, który nie jest istotnym punktem kontynentu, który też traci na istotności. Nie wynika z tego nic ani cudownego, ani potwornego, jedyne co wynika to arcytrudne zadanie domowe: trzeba się z tym wdzięcznie, i spokojnie pogodzić.

Punkt dwa: mamy jako społeczność mentalność pogranicznego wieśniaka. Spróbujmy podejść do tej myśli bez oceniania i ze szlachetnym spokojem. Wieśniak z kresów i luz. Nic się nie dzieje. Jeżeli kipi w was teraz krew, tryska piana z ust to ok. To trochę potrwa. Ja też z tą prawdą zmagałem się jakiś czas. Dlatego nigdzie nie uciekajcie, nie przewijacie tej strony dalej. Spokojnie to tylko prawda. A prawda ma to do siebie, że zwykle nie jest mile widziana, bo wytrąca nas z równowagi. Dla ścisłości, nie stawiam się w tym wywodzie poza nawiasem, jak to wielu socjologów czyni. Ja też jestem mentalnie kresowym baszmakiem w uwalanych gnojówką walonkach. Oczywiście dla niepoznaki ubieram się w promocyjne garnitury z salonu Jakub, ale mam nadzieję, że nie daliście się zwieść, że mam cokolwiek wspólnego z Lucjanem Kydryńskim.

Punkt trzy: Widzieliśmy już sporo świata, słyszeliśmy sporo muzyki, liznęliśmy co nieco awangardy, ale bimber z Oleszkowa wchodzi nam lepiej niż kukurydzianka ze Szkocji i zawsze wstajemy od stołu dopiero na „Tabu dibu”. I to też nie jest powód do wstydu. Tak przy okazji: do dumy też nie.

Punkt cztery: Jesteśmy wobec naszego wieśniactwa bezsilni, bo nosimy garnitury z promocji dopiero w drugim pokoleniu, a jeśli chodzi o garnitury marki Elegantic z salonu Mateusz i pantofle LORD z Szewczyka tak ubiera się dopiero pierwsze pokolenie. I nie ma w tym nic złego. Nic elegantic też w tym nie ma.

Robimy co prawda feszyn szoły, ale nie łudźmy się, że ktokolwiek o zdrowych zmysłach w świecie mody, traktuje to poważnie. No właśnie, tu dochodzimy do punktu piątego: Nie łudźmy się. Mamy w naszym mieście dużo zjawisk o naprawdę zawodowych nazwach, ze słowem „OFF” i co nie tylko. Bardzo się z tego powodu cieszymy, ale nie łudźmy się, że coś niezwykłego z tego wynika. Rzeczy, z których nic nie wynika są naprawdę bardzo fajne, bo z czasem okazuje się, że coś z nich jednak wynika. Ale zwykle tylko z tych, które poczęły się z finezji i lekkości a nie ze spinki i obowiązku dorastania do jakieś normy. Nie musimy wiecznie podksakiwać wyżej warszawskiej dupy. Nie skoczyliśmy i pewnie długo nie skoczymy i super, a jeśli skoczyliśmy to też nie ważne.

I tak doszliśmy do punktu szóstego: Nie licytujmy się i nie porównujmy. Bycie szczęśliwym wieśniakiem, żyjącym w zgodzie ze swym powołaniem do wieśniactwa jest piękne i warte osiągnięcia. Ja wiem, że świat generalnie zmierza w inną stronę i nikt nie promuje wieśniactwa, ale nie warto się tym przejmować. Nie ma nic gorszego, przykrzejszego i straszniejszego niż wieśniak z kresów, który nie chce być wieśniakiem z kresów, bo wtedy właśnie nim się staję, ale w tym najgorszym znaczeniu. Tak samo jak nie ma nic straszniejszego niż stara kobieta, która udaje, że jest młoda, bo wtedy się staje stara w najgorszym tego słowa znaczeniu. I nie ma takiego debila, który jawiłby się idiotyczniej niż ten debil co na mędrca pozuje.

Nie pozwólmy zatem, by ktokolwiek pozbawił nas naiwności, autentyzmu i integralności, i skaził nas prostych wieśniaków głupimi obowiązkami sukcesu i robienia czegoś na wzór czyjkolwiek inny niż nasz. Nasz wzór jest tu: wyryty w tkaninie dwuosnowowej i w triadach naszych akafistów. Możemy szukać szczęścia poza zsiadłym mlekiem i cebulką. Powodzenia. Wiedzcie tylko, że carpaccio z dorady i futomaki zawsze pozostaną ciałem obcym w nadnarwiańskim organizmie, zwłaszcza jeśli je zjecie nie z głodu ale dla podwindowania swego prestiżu. Mój kumpel dołączywszy do klasy średniej zmusił się do gorgonzoli, tequili i Tunezji. Dwa pierwsze zwrócił, Tunezji – żałował.

Chciałem zaapelować do nas białostoczan, byśmy uznali, że jesteśmy białostoczanami i jesteśmy wobec tego bezsilni. Tego nie da się zmienić i nie trzeba tego zmieniać. Z tym naprawdę da się żyć. Nie musimy udawać, aspirować i stawać na palcach. To znaczy, jak ktoś chce i lubi, to może, ale obowiązku takiego nie ma. Nie dajcie sobie tego wmówić. Nie bójmy się być tylko wsią, nie wstydźmy się żyć na uboczu. Nie bójmy się pisać „parking DLA klientów”, bo pisząc „parking klientom” pokazujemy, tylko, gdzie płonie straszliwy wstyd naszych kompleksów. Mój kumpel ze wsi, zawsze tęsknił do łojca z Łameryki, kiedy przyjechał do miasta, tak go wyszydzono, że teraz na wszelki wypadek, bierze nie łopatę ale opatę. Z „łojcem” był prawdziwy, z „opatą” jest śmieszny. Nie wpadnijmy w tę samą pułapkę.

A kiedy już zrozumiemy i pokochamy wiochę w sobie, kiedy zaakceptujemy nasz zaścianek, pszenżyto, koryto, plazmę i spojlery w zagazowanych SUV-ach, kiedy zrozumiemy, że nic się nie da zrobić i to też jest super, to tylko taka akceptacja da nam moc bycia naprawdę kimś i osiągnięcia naprawdę czegoś.

Jeżeli też tak uważacie, to głosujcie na mnie w najbliższych wyborach samorządowych. Za każdy głos stokrotne dzięki i piwo. Trzeba tylko okazać zdjęcie karty do głosowania. PS: Oczywiście żartuję z tymi wyborami. Choć zupełnie poważnie zdradzę, że miałem w tym roku dwie propozycję. Jakoś jednak w moim DNA nie obudziły się wciąż geny odpowiedzialne za kandydowanie, wędkowanie i kibicowanie.

(Krzysztof Szubzda/ Foto: Karol Rutkowski)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do