Reklama

Na shopping do Krynek

Rynek wtórny artykułów odzieżowych to poważna sprawa. Sprawa w dodatku interdyscyplinarna. Bo dużo na ten temat miałby do powiedzenia zarówno ekonomista, lingwista, antropolog kultury, psycholog społeczny. Nie wiem, czy ktoś kiedyś próbował policzyć, ile warty jest rynek odzieży używanej w Polsce. Sprawa jest na pewno poważna: tysiące firm, dziesiątki tysięcy miejsc pracy i nie przesadzając miliony klientów tych miejsc, i tu już pole dla lingwistów: second handów, lumpexów, szmateksów, ciucholandach, szmatlandach, bublowniach….

Uwielbiam chodzić do tych miejsc nawet kiedy nie mam tych 15 złotych na kilogram szmat. Uwielbiam tam uczęszczać  dla specyficznego zapachu masowych środków piorąco-dezynfekujących oraz dla dziewcząt pracujących w takich punktach. Zatrudnione w tych miejscach reprezentują, dałbym sobie głowę uciąć, osobny typ antropologiczny, pokrewny typowi ekspedientek w Żabkach. Są urocze w swoim nadąsaniu i machinalnym przemieszywaniu kolejnych dostaw w drewnianych skrzyniach. Wydają resztę nie patrząc w oczy, a kiedy idziesz do przymierzalni z naręczem ciuchów dają Ci zrobiony domową metodą numerek z ilością pobieranych ubrań, wyobrażając sobie, że pracują w Zarze lub, nie przymierzając H&M"ie.

Klientelę tych miejsc stanowią zwykle panie w szerokim spektrum wiekowym. Interesy, jakie je tam sprowadzają, są różne. Najbardziej lubię spekulantki. Przypominają mi zapomniany już zawód bukinistów - ulicznych sprzedawców książek. Spekulantki szmateksowe mają doskonałe wyczucie do interesu i niezwykłą determinację. W dniu dostawy ustawiają się w długich kolejkach przed sklepami z używaną odzieżą i w momencie otwarcia drzwi z determinacją i nie przebierając w środkach rzucają się na nowy towar, by upatrzywszy co bardziej smakowite kąski, sprzedać je z korzystnym zyskiem. W grę wchodzą łokcie, ale i poważne interesy, bo bluzka kupiona na wagę za 10 złotych, może być potem sprzedana w trybie wycenionym za 20. Nie raz widziałem poważne bójki o jakieś spodnie, pulowery, garsonki, marynarki, swetry.

Secondhandy różnią się od siebie opinią, prestiżem, organizacją przestrzeni. Są lumpeksy dla plebsu i eksluzywne lokale. Są te o wyrobionej marce i miejsca o pośledniej opinii. Są takie, w których ubrania są poukładane według rozmiaru i koloru oraz takie, w których panuje absolutny chaos. Są miejsca o powierzchni setek metrów kwadratowych i malutkie klitki, w których mieści się kilka osób.

Secondhandy to miejsca spotkań. Klienci, a szczególnie klientki, chętnie wymieniają się opiniami na temat swoich znalezisk. W dobrym tonie jest pochwalić towarzyszkę wykopalisk za to, jak ładnie na niej leży ta bordowa garsonka, ale wytrawna poszukiwaczka delikatnie skrytykuje krój kiecki, jeśli jest szansa, żeby ją przechwycić i z triumfem udać się do kasy. To skomplikowana gra, pełna niepisanych reguł, trudnych do zdefiniowania konwenansów, pełna jeszcze nieodkrytych i nieopisanych znaczeń.

Najfajniejszy secondhand, w jakim byłem, znajduje się na rynku w Krynkach, 2 kilometry od białoruskiej granicy. Przywożą tam rzeczy z najlepszych światowych kolekcji , a czasem wydarzy się nawet coś z haute couture. Tamtejsza ludność ma bardzo pragmatyczne podejście do odzieży, więc pomija niekiedy smakowite kąski. Więc, zamiast do Londynu, czy Paryża, wybierzcie się kiedyś na shopping do Krynek, nie zapomniawszy wpaść na doskonałą kiszkę do knajpy "Pod modrzewiem" (wychodząc z lumpeksu na prawo, w głębi rynku).

(Radek Oryszczyszyn/ Foto: sxc.hu)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do