Reklama

Obywatel Gie Żet: Białostocka rowerowa (r)ewolucja



Las Zwierzyniecki jest polem batalii o zachowanie drzew, żeby nie wycinać ich pod alejki, zdaniem mieszkańców nie kompensujące zakładanej straty w drzewostanie. Tymczasem wzdłuż ul. Sienkiewicza i Wasilkowskiej prac wre. W piątek wycięto kilka drzew, zapewne pod kątem planowanej tamże ścieżki rowerowej. Odczucia mam ambiwalentne. Chciałbym, aby ścieżka tam powstała, połączy ważne części infrastruktury rowerowej, ale wiem też, że po drodze jest kilka odcinków, które są wąskie i zmieszczenie na nich chodnika, ścieżki i przystanków autobusowych doprowadzi do super niewygodnego i wypadkogennego tworu.

Dane z poprzedniego sezonu BiKeRa mówią o wypożyczaniu roweru średnio co 44 sekundy, a w wakacje co 35 sekund. Oznacza to odpowiednio: prawie 2 tys wypożyczeń i 2,5 tys. Połączywszy uzyskane rezultaty z badaniem, które kiedyś zrobiłem, a którego wynikiem była konkluzja, że rowerzyści korzystający z miejskich bicyklów stanowią mniej niż 25% wszystkich, dochodzimy do wniosku, że dziennie cyklistów na naszych ulicach może być nawet 10 tysięcy. Niech każdy z nich mija 50 osób, a daje to 50 tys. sposobności – dzień w dzień – by doszło do kolizji.

Na Sienkiewicza i Wasilkowskiej nie będzie miejsca na to by trakt pieszy oddzielić od rowerowego, a ich obu prawdopodobnie nie uda się odseparować nawet dwucentymetrowym trawniczkiem od jezdni. Wymagana będzie więc dyscyplina, by każdy trzymał się swojego szlaku. I ci, którzy nie pracują w policji, ubezpieczeniach, przemyśle, szpitalach pomyślą, że nie ma problemu – wystarczy poruszać się po swoim torze. Ale pracownicy wymienionych „branż” wiedzą, że tam gdzie jest człowiek, tam są też ich nieodłączni towarzysze: pomyłki, gapiostwo, przypadki, niewiedza, zła wola, głupota – dużo więcej niż trzeba do nieszczęścia.

Ile byśmy nie psioczyli na pieszych i rowerzystów, na ich wady i niewłaściwe zachowania, to pewne sytuacje będą zawsze, niektóre zaś można leczyć. Jestem pewien, że tam gdzie występuje styk ruchu pieszego z jakimkolwiek innym, zawsze będą wtargnięcia. I nie zakładajmy od razu, że na złość, bo zwykle stoi za tym naturalny impuls: ciekawość dziecka, przypomnienie sobie, że czegoś się nie załatwiło i spowodowana piorunującą myślą nagła zmiana kierunku marszu, gwałtowna ucieczka od strony jezdni, żeby nie ochlapał samochód, dostrzeżenie monety na ziemi i chęć jej podniesienie i cała masa najrozmaitszych powodów, których żaden człowiek, nie będący w ciągłym skupieniu i koncentracji, nie jest w stanie opanować. Nie da się. Można edukować, ale niespodziewane znalezienie się pieszego na ścieżce rowerowej będzie zawsze i rzadko kiedy z czyjeś winy. Tak po prostu człowiek działa i już.

Oczywiste niebezpieczeństwo czai się szczególnie w okolicach przystanków autobusowych, przez które niektórzy rowerzyści zwykli przejeżdżać bez zwalniania, w pełnym pędzie, co woła o pomstę do nieba, mandat do policji i grzywnę do sądu grodzkiego. Przecież w każdej chwili może zdarzyć się przypadek, który bez wcześniejszej zapowiedzi postawi przed nosem pędziwiatra innego człowieka.

Aby uzmysłowić jak niebezpieczna jest szybkość, przypomnę fizyczną zależność, według której poruszanie się dwukrotnie wolniej spowoduje, w razie zderzenia, czterokrotnie mniejsze szkody; jeśli trzykrotnie wolniej – dziewięciokrotnie mniejsze. To dlatego małe, acz bystre pociski, są w stanie kruszyć beton. I dlatego rozpędzony do 20 km/h rowerzysta (niech waży z rowerem 80 kg) trafiwszy w dziecko (20 kg), wystrzeliłby je (gdyby nie łagodzący wpływ darcia ubrania, zgniatania mięśni i łamania kości) z prędkością 40 km/h.

Równocześnie z początkiem sezonu na dwa kółka proszę więc wszystkich, którzy mają jakąś tubę, autorytet lub wpływ na innych, żeby apelowali o zwalnianie tam, gdzie – nawet potencjalnie – mogą pojawić się ludzie. Jeśli trasa jest pusta, widać jej otoczenie, albo nawet jak ktoś jest lecz wiemy, że nas widzi i nie ma ryzyka, że nam wejdzie na błotnik, to według mnie można gnać ile da się rady. Ale już mijając róg domu, skrzyżowanie alejek z ograniczoną krzakami widocznością, przystanek autobusowy, jadąc po chodniku wśród ludzi – za stosowane uważam zwolnienie przynajmniej do prędkości marszowej. Marszowej, bo łatwo ją „wyczuć” nawet bez prędkościomierza, bo wyrównuje szanse podczas zderzenia i – przede wszystkim – zmniejsza jego skutki.

50 tysięcy okazji dziennie do zrobienia krzywdy to dużo. Liczymy i wszystko na to wskazuje, że komunikacja „indywidualna” będzie coraz bardziej popularna, więc liczba ta będzie się wciąż zwiększała. Nie można przejść obok tego faktu obojętnie, bez refleksji i umiejętności przewidywania skutków. Dlatego (my, rowerzyści) bądźmy odpowiedzialni również za innych i spostrzegłszy pieszego – zwolnijmy.

(Obywatel Gie Żet)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do