Czyżby rosła liczba osób zadowolonych z naszego miasta? Niewątpliwie tak się dzieje, że wzrasta odsetek optymistów. Podejrzewam słuszność powyższego twierdzenia, bo doświadczyłem nie jednego już zderzenia z zarzutami, że piszę zbyt malkontencko – że tak nawet nie wypada, wszak jest bardzo dobrze. Wobec napotykanego oporu, czuję potrzebę wykonania dogłębnej introspekcji, bo może faktycznie jestem wariatem i czepiam się bez potrzeby.
Wiele miesięcy tłumiłem prawdziwe przekonania, ale na okazję rozpoczętej psychoanalizy targnę się na białostocką świętość. Wybaczcie, jeśli urażę Waszą dumę i zrujnuję wszystko w co wierzycie. Obserwuję nieustanny ciąg peanów na cześć „Dziewczynki z konewką” – malowidła z budynku przy ul. Piłsudskiego. A to pojawia się na znaczku, a to gdzieś w Chinach, a to ktoś pochwali. Z tym, że ja tam nawet przez zmrużone oczy wciąż widzę te odrapane, stare tynki i nie mogę pojąć jak można było nie odremontować wcześniej całej ściany, albo przynajmniej jej odświeżyć. Artystka zagruntowała powierzchnię pod postać i to co ona sama malowała, ale co jest obok? „Dziewczynka” sprawia wrażenie nieprofesjonalnej chałtury z dużą dawką talentu. Albo też efekt nadmiernej oszczędności.
Nic na to nie poradzę, że właściwie wszędzie, gdzie się nie dotknie jakaś władza, jakiś lokalny z publicznych pieniędzy opłacany zarządca, tam dostrzegam te wstydliwe drobiazgi, których być nie powinno. Narasta we mnie pewność, że tak naprawdę nikt o to nie dba. Czy możliwe jest, że urzędnicy w swoich prywatnych domach, jeśli ekipa remontowa zostawi im bodaj ryskę na ścianie, czy jakąś plamę, nie robią burd i nie żądają od wykonawcy poprawek? Tacy są pogodzeni z fuszerką? Bo mi się wydaje, że prywatnie, jeśli idzie o SWOJE, zachowują się inaczej i wykazują daleko bardziej posuniętą walecznością. A w przestrzeni publicznej kto ma niby żądać perfekcji? Komu na tym zależy? Kto huknie, że nie zapłaci jak robota nie będzie zrobiona porządnie?
Kostka brukowa rozebrana i ułożona niezgodnie z kolorystycznym wzorem, kosze na śmieci bez worków, źle zabezpieczony teren podmywany opadami, barierki ustawione niemal na środku chodnika i wiele, wiele innych bubli – można powiedzieć, że drobiazgi. Dlaczego one tak mnie denerwują? Bo Białystok to moje miasto. Uważam otoczenie, w którym żyję także za swoje, tak jak i pokój i kuchnię i krzesło przed komputerem. Nie uzurpując sobie oczywiście wyłączności. Mówię „nasze”, gdy znajduję osobę, której też zależy na tym co dzieje się obok, poza drzwiami mieszkania lub za bramką posesji.
Jednym z problemów stolicy podlaskiego (jak i zapewne innych miast) jest władza zawodowa pochodzenia politycznego, taka od 8:00 do 16:00, zatrudniona na umowę. Miastu brakuje rzeczywistego gospodarza. Innymi słowy, do prawdziwego SAMOrządu – zakorzenionego w swojej okolicy, rozumiejącego ją i pielęgnującego – jeszcze długa droga.
(Grzegorz Żochowski/ Obywatel Gie Żet/ Foto: BI-Foto)
Komentarze opinie