
Odpowiadając na to pytanie wypada po prostu stwierdzić: gdzieś po środku. Sprawdziliśmy ceny w kilku punktach gastronomicznych, znajdujących się w niewielkich miejscowościach położonych w województwie warmińsko - mazurskim, czyli jednym z najchętniej odwiedzanym przez turystów regionie w Polsce, obok morza i wysokich gór. Ile trzeba zapłacić za przekąskę czy bardziej solidny posiłek? Otóż wygląda na to, że podobnie jak i na przykład w Białymstoku - w zależności od rodzaju lokalu i jego formy. I co należy stanowczo podkreślić: jeżeli w danym miejscu są kolejki albo zajęta większość stolików, oznacza to, że koszty konsumpcji są adekwatne do możliwości finansowych klientów / gości. Bez popytu przedsiębiorcy, oferujący nawet dania droższe niż w mniej popularnych przez wczasowiczów częściach kraju, nie prowadziliby swoich biznesów.
Latem jak bumerang wraca w mediach temat paragonów grozy. W telewizji, radiu, gazetach i na portalach internetowych można dowiedzieć się, jak to krwiożerczy właściciele knajp zdzierają z ludzi ostatnie grosze. Sami przeczytaliśmy dziesiątki artykułów, w których pojawiały się nadesłane do redakcji zdjęcia rachunków za obiady po kilkadziesiąt złotych na osobę, a na nich horrendalnie wysokie ceny ryb, kotletów, zup i przystawek. Dostaje się nawet surówkom i piwom.
To taki okres, kiedy dziennikarze funkcjonują w tzw. sezonie ogórkowym. W polityce dzieje się mniej niż w innych okresach roku, to i afer za dużo nie da się wyszukać. Wojna na Ukrainie dla niejednego pismaka, ale i znacznej części społeczeństwa, staje się coraz mniej "medialna" i interesująca, bo i przeciągający się konflikt nie pachnie świeżością, powszednieje - taka jest prawda. O drogich paliwach mało kto też chce dziś jeszcze mówić. Tak samo COVID-19, choć tutaj ostatnie wzrosty zakażeń koronawirusem już nakręcają redakcje do większej liczby, niż w ostatnich miesiącach, analiz i komentarzy. Ponadto media żyją tragicznymi wypadkami na drogach, których w tym czasie jest sporo i mocnymi "strzałami", jak choćby katastrofa ekologiczna na Odrze. I... na tym koniec, bo o gazie, węglu i kosztach ogrzewania przyjdzie pisać po wakacjach, wtedy też rozmaitej maści eksperci będą po urlopach, więc zaczną odbierać telefony, Sejm wróci do pracy, to i poczytamy o kolejnych politycznych hucpach. A teraz? Temat zastępczy pt. "paragony grozy".
O tychże pisaliśmy też w ubiegłym roku. Wtedy to udowodniliśmy, że w niejakiej Łebie, jednym z najbardziej obleganym kurorcie nad Bałtykiem, można najeść się do syta płacąc niewiele więcej niż w pierwszym z brzegu barze w Białymstoku. A jeśliby wziąć pod uwagę pizzerie i jeszcze lokale, nazywające się restauracjami, to poziom cenowy podobny do stolicy Podlasia. Ba, co istotne - nie wyższy.
W 2022 postanowiliśmy sprawdzić, jak jest na Warmii i Mazurach, z tym że to pierwszy materiał na ten temat. Opublikujemy jeszcze kolejne. Bez wybiórczości, bez szukania sensacji na siłę. Ot - jest knajpa po drodze, sprawdzamy cennik. Niestety odnosimy wrażenie, że artykuły o "paragonach grozy" w wielu mediach noszą znamiona właśnie robienia sensacji. Bo jeżeli dla kogoś piwo za drogie - proponujemy kupić napój procentowy w Biedronce i wypić przed telewizorem. Jeżeli dla kogoś za droga surówka - proponujemy kupić w markecie seler, marchew, jabłko, paprykę czy inne warzywo plus majonez i zrobić w domku czy pensjonacie z ogólnodostępną kuchnią. Jeżeli dla kogoś za drogi schabowy, to kupuje się na dziale mięsnym w dyskoncie schab i przygotowuje się samemu. Coś w powyższym jest niezrozumiałe? Właściciele lokali gastronomicznych też muszą zarabiać, a ich również dotyka inflacja, wysokie ceny, także chcą utrzymać rodziny. Jeśli ktoś idzie do restauracji na obiad, a później biadoli, jaka to drożyzna, to przede wszystkim trzeba zapytać: po cholerę tam poszedł? Przecież menu z podanymi cenami raczej znajdziemy wszędzie. Jeżeli komuś nie pasuje, to nie zamawia. Jeżeli ktoś odkładał przez rok na urlop i ewentualnie takie przyjemności od czasu do czasu, jak obiad "na mieście", a do tego rozumie, że drożyzna w przypadku podstawowych produktów spożywczych dotyka też i kucharzy, to raczej zdziwiony nie będzie. Zdziwieni będą zawsze ci, co każdego innego niż będącego na etacie z pewną, stałą miesięczną pensją (najlepiej w budżetówce), uważają za krwiożerców, żerujących na "biedzie" innych. Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem...
Wracając do cen w Warmińsko - Mazurskiem: to, jak wspomnieliśmy, pierwszy tego typu tekst podczas trwających wakacji, a dołożymy kolejne. Zaczynamy.
Lutek, mała wieś na Mazurach, położona nad Jeziorem Luteckim, 1,5 kilometra od ekspresówki S7, osiem kilometrów od Olsztynka. Nie ma tu asfaltowej drogi, mieszkańcy narzekają na szutrówkę pełną dziur i nierówności. Na stałe mieszka tu ponad 40 osób, ale w sezonie letnim osada tętni życiem za sprawą do kilkuset turystów wynajmujących ze względu na malownicze położenie okoliczne domki letniskowe. Na miejscu nie ma żadnego sklepu. Najbliższy jest cztery kilometry dalej, w Kunkach, prowadzony przez tamtejszego sołtysa - mały, ale zaopatrzony w podstawowe, niezbędne produkty. We wspomnianym Olsztynku, liczącym ponad 7,5 tys. mieszkańców, są już i stacje paliw, i Biedronka, i apteki, i warzywniaki, Żabka, Biedronka, Netto, Prim, Dino itd. - pełne zaopatrzenie.
W tym roku w Lutku stanął food truck. Jak zauważyliśmy, chętnie korzystają z niego wracające z plaży rodziny. Są tu lody (naprawdę pyszne) w cenie 4 zł za gałkę, piwo (z niezbyt wielką przebitką za puszkę w porównaniu do pierwszego lepszego monopolowego), frytki (duże porcje) za 9 zł - akurat o złotówkę mniej niż choćby w barze na plaży Dojlidy w Białymstoku, do tego w porównaniu do przywołanej nie trzeba płacić dodatkowo (tam 1 zł) za keczup czy jakikolwiek inny sos. Kiełbaska grillowana kosztuje 8 zł, w połączeniu z frytkami - 16 zł, do tego surówka gratis, właściciele - przesympatyczni. Cały cennik zamieszczony jest w powyższej galerii zdjęć.
W gminie Stawiguda trafiliśmy na wieś Pluski (niecałe 22 kilometry od Olsztyna), położonej nad jeziorem Pluszne Wielkie, wyróżniającym się tym, iż miejscami można wejść do kilkudziesięciu metrów w głąb bez utraty gruntu pod nogami.
Pluski liczą ponad trzystu stałych mieszkańców, ale w sezonie letnim można tu spotkać prawdziwe tłumy. Przy ładnej pogodzie niestrzeżone plaże są zapełnione, podobnie jak punkty gastronomiczne - podczas wakacji otwiera się tu kilka budynek fastfoodowych, działają też trzy restauracje, w tym smażalnia ryb. Ceny? Lody kręcone po 8 zł, złotówkę więcej porcja powiększona. W barze Pluszny gofry kosztują 7 zł plus dodatki - od 1 do 5 zł. 180 g frytek to koszt 8 zł, za keczup trzeba dopłacić 1 zł. Mała woda źródlana / mineralna wyceniona jest na 4 zł i trzeba przyznać, że to wcale nie jest dużo - w białostockich pizzeriach zapłacimy za półlitrową butelkę 6 czy 7 zł. Specjalnością Plusznego są burgery - solidne, można zaspokoić głód płacąc od 23 do 26 zł, w zależności od składników.
Naprzeciwko baru znajduje się smażalnia ryb. Nie weszliśmy do środka, bo zarówno w budynku, jak i w ogródku tłok niesamowity, mimo sporej liczby stolików brak wolnych miejsc. A zatem amatorów smażonego pstrąga, okonia albo sandacza absolutnie nie brakuje. A skoro ludzie zamawiają i płacą, to znaczy, że ceny im odpowiadają. Inaczej kupiliby mrożony filet z mintaja i usmażyli na patelni.
Właśnie z powodu chęci zaspokojenia głodu czymś innym niż burger i z racji tłoku w smażalni postanowiliśmy poszukać innego lokalu. Spacerując trafiliśmy na Złoty Strug. To klimatyczna restauracja z miłą obsługą - nie na zasadzie: zamawiaj, jedz, płać i zwalniaj stolik. Doradzą, podpowiedzą, gdzie warto pójść, podjechać, co zobaczyć w okolicy, nie wydają się zniecierpliwieni pytaniami przy stoliku.
Złoty Strug to najstarsza restauracja w okolicy. Właściciele 1 maja 1994 roku, obok oferty noclegowej, zaczęli prowadzić bar - taki z piwem i frytkami. W kolejnych latach okazało się, że to za mało i karta zaczęła się powiększać. Dziś wybór dań wydaje się być optymalny - menu ani ubogie, ani przesadnie rozrośnięte.
Ceny "restauracyjne", ale wiedzieliśmy przecież, że nie siadamy przy stoliku w barze mlecznym szybkiej obsługi.
Zamówiliśmy frytki z keczupem, naleśnika z jagodami, napój gazowany i danie dnia, na które składały się dwa jajka sadzone, ziemniaki z okrasą i surówka. Zapłaciliśmy 58 zł, ale było warto. Czy w tym przypadku należałoby mówić o paragonie grozy? Byłoby to niesprawiedliwe.
Naleśnik, wypełniony całymi jagodami rozpływał się w ustach.
Jaja sadzone zrobione w sam raz, świetna okrasa na ziemniakach, tylko... mało! Smak super, ale na większy głód bez problemu można pochłonąć dwie porcje.
Lokal, jakim jest Złoty Strug w Pluskach, polecamy. Tanio może i nie jest, ale smacznie i w ładnym otoczeniu.
Dla wypoczywających w opisywanych okolicach słów jeszcze kilka o Olsztynku. Nie jest to miejscowość wypoczynkowa, wybierana jako docelowa przez Polaków. To bardziej miasteczko, gdzie przyjeżdża się na zakupy. I jeden punkt jest tutaj absolutnie obowiązkowy. Mowa o cukierni Jagodzianka, słynnej właściwie na cały kraj. Kto raz spróbował tutejszej jagodzianki, wróci po kolejną. Zresztą, zanim jeszcze właścicielka otworzy drzwi, na ulicy czeka już kilkunastoosobowa kolejka - i tak jest przez cały dzień. Jedna jagodzianka kosztuje 7 zł, z tym że ludzie wychodzą z 10 czy 20. To prawdziwy tutejszy hit, bezapelacyjnie ponadregionalny.
(Piotr Walczak)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie