
To już tradycja, że latem w mediach roi się od materiałów pod tytułem "paragony grozy". Polscy konsumenci chętnie dzielą się z dziennikarzami informacjami o tym, jak dużo zapłacili za obiad czy kolację w popularnych miejscowościach turystycznych. Towarzyszy temu zwykle hejt, wycelowany w restauratorów. Tymczasem warto zadać pytanie, czy skoro na zakup gotowego posiłku w lokalu gastronomicznym kogoś stać, to czy faktycznie był on drogi.
Zasada powinna być jasna: jeśli ceny w barach są astronomiczne, idzie się do "spożywczaka na rogu" albo sieciówki typu Biedronka, Dino czy Polo Market i kupuje rzeczy na "włożenie do gara". Ale wakacje są od tego, by wypocząć i dać sobie spokój z gotowaniem. Tylko po co później to narzekanie?
Sprawdziliśmy, ile trzeba zapłacić za solidny posiłek nad polskim morzem, właściwie nad zatokami: Pucką i Gdańską. Fakt, tanio nie jest, ale przy słonecznej aurze ciężko znaleźć wolny stolik.
Gości jest mniej niż w minionych latach, pomijając okres pandemii koronawirusa. Może lipcowa pogoda odstraszyła od wypoczynku nad wodą - zastanawia się kelnerka z lokalu w Stegnie, gdzie za małą kawę z mlekiem trzeba zapłacić 12 zł.
Tuż obok starsza pani sprzedaje kurczaki z rożna. 38 zł za sztukę. Połówka 20 zł, zapiekanka z zamrażalnika (kupiona w markecie) - 13 zł.
Muszę się jakoś utrzymać. Tanio może i nie jest, ale podatki, opłaty za miejsce na budkę, ja muszę rachunki regulować. Zimą przecież nie zarobię - tłumaczy kobieta.
Sierpień, temperatura blisko 30 stopni. Faktycznie, w Stegnie, Jantarze czy Kątach Rybackich tłumów w barach nie widać. Są miejsca, gdzie kelnerowi oczy się świecą, gdy do lokalu ktoś wchodzi.
Dziś z zup tylko rosół i barszcz ukraiński, po 16 zł. Mało kto zagląda, zrezygnowaliśmy więc z innych pozycji - mówi młody człowiek z lokalu tuż przy drodze za tabliczką "Stegna".
W Krynicy Morskiej jest inaczej. Tłumy. 7 zł za gałkę lodów, wszędzie - wielkość zależy od punktu. 100 g frytek nawet po 15 zł, zapiekanki za 28 zł. Co ciekawe, im bliżej plaży, tym ceny maleją. Hot dog i 9 zł? To możliwe, szkoda, że zapomniano dopisać, że chodzi o francuskiego.
Kuźnica. Miejscowość między Chałupami (o których śpiewał w słynnej piosence Zbigniew Wodecki - "Chałupy Welcome To") a Jastarnią, droga na Hel. W barach pełno ludzi. 45 zł za 300 g dorsza. Frytki od 11 do 15 zł, zapiekanki po 19 zł.
Na obiad zatrzymujemy się w Mikoszewie - wieś tuż przy ujściu Wisły. Bar Niklas, jedyny w okolicy, nie dziwi więc, że "ludu najechało". Co by nie mówić, jest drogo. Za trzy osoby płacimy 112 zł. Zamówienie: smażona flądra z surówkami i frytkami - 20 zł za 200 g ryby + 12 zł za zestaw surówek i 10 zł za frytki; naleśniki z twarogiem - 24 zł; schabowy z frytkami i surówkami - 35 zł; mała Coca-Cola w butelce - 5 zł, torba papierowa i opakowania - 6 zł. Czy faktycznie drogo? Tak. Ale czy to paragon jakiejś grozy? Ludzie kupują, siedzą, stołują się. Widać, że popyt jest, konsumpcja pełną gębą. Właściciele takich lokali zarabiają w sezonie letnim na cały rok. Tak jak i na cały rok pracuje się, by wyjechać na wakacje. Po co potem narzekać na ceny? Można przecież kupić frytki z "Biedry"...
(Piotr Walczak)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie