Miałam dziś napisać o dyskusji z pewnymi radnymi. O tym jak wygląda polityka po białostocku. Ale nie chcę więcej drążyć tematu, przynajmniej nie bezpośrednio. Naśmiałam się wystarczająco dużo i głośno. Zaś wywołanie kolejnej dyskusji może skończyć się ponowną salwą śmiechu, od której boli brzuch. Lepiej skupić się na czymś bardziej pożytecznym.
W ubiegły weekend, podczas festiwalu Basowiszcza, miałam okazję pracować przez dwa dni z ekipą, która jest w pełni profesjonalna. Nie pisałabym tego, gdyby to nie była prawda i gdybym tak nie czuła. I kiedy przeszło pierwsze zmęczenie pomyślałam: "Czy naprawdę co niektórzy mszą pchać się do roboty, na której się nie znają?". I nie mówię bynajmniej o tym, co widziałam na festiwalu. Tam się wszystko zgadzało. Czy lubiliśmy się lub lubimy z ekipą, która dała mi się poznać od bardzo profesjonalnej strony? Nie! Nie są moimi przyjaciółmi, nie są nawet kolegami. Musieliśmy pracować razem, czy nam się to podobało, czy nie. Jedyne o co trzeba było zadbać na miejscu to pilnowanie swojego miejsca w szeregu i wywiązywanie się z obowiązków. I się udało. Wcale nie potrzebna jest do tego zażyłość i dobre relacje, choć te z pewnością ułatwiają wiele spraw. Kluczem do dobrze wykonanej pracy był profesjonalizm i wzajemny szacunek. Aż tyle i tylko tyle wystarczyło, aby wszystko działało jak w szwajcarskim zegarku.
Gdyby taki stan rzeczy przenieść do świata polityki - ależ by było fantastycznie! Problem jednak polega na tym, że do niej bardzo często trafiają ludzie, którym tylko się wydaje, że coś potrafią, że coś wiedzą i że umieją współpracować. Do tego jeszcze w większości nie są odporni na słowa krytyki. A przecież krytyka jest bardzo potrzebna. Tak samo potrzebna, jak słowa uznania. Po co? Właśnie po to, żeby po pierwsze nie odbijała palma, po drugie, żeby się rozwijać i stawać się lepszym. Ale w polityce takie coś nie istnieje. Władze, radni, prezesi, kierownicy posadzeni na stanowiskach z klucza politycznego bronią swoich racji jak niepodległości. Zwłaszcza, kiedy nie mają racji. A jak ktoś im wytknie, to już jest oponentem, trzeba go zwalczać lub w najlepszym przypadku dyskredytować w inny sposób. To nie jest droga do profesjonalizmu. To nawet nie jest droga do bycia dobrym. To jest droga do samozagłady. Takim właśnie postępowaniem wykazali się polityczni rozmówcy na Facebooku przed kilkoma dniami. Gdybym miała takie samo podejście do życia i spraw, do dyskusji oraz bronienia własnej racji, z chęcią opublikowałabym całe rozmowy. Wszyscy mieliby niezły ubaw. Ale uważam, że pewnych rzeczy zwyczajnie się nie robi.
Czy jestem profesjonalna? Być może w pewnych kwestiach tak. Choć jak to w życiu, zawsze zdarzają się potknięcia. Czy przyjmuję krytykę? Owszem, jeśli jest uzasadniona. Nie słucham i nie słuchałam nigdy ludzi, którzy mi mówią: „Jesteś głupia”. „Dlaczego? Co zrobiłam?” „Nic, jesteś, bo tak!”. Z takimi ludźmi nie ma o czym rozmawiać. Nie mam ochoty polemizować z nikim, kto uważa jedynie swoją rację, a resztę traktuje jak półgłówków. Czy portal, który prowadzę wspólnie ze współpracownikami jest profesjonalny? Jeszcze nie, ale się staramy. Słowa krytyki przyjmujemy i ja, i inni. I staramy się poprawiać. To czy jesteśmy profesjonalni oceniają sami czytelnicy. A tych przybywa z każdym dniem. Nie muszę kupować żadnych „like"ów” na Facebooku. Nie ustawiamy się w pozycji wszechwiedzącego. I ja i inne osoby wyrażamy własne zdanie, staramy się pokazać rzeczy takimi, jakimi są. To niestety wielu osobom się nie podoba. I moim zdaniem to błąd. Bo nawet krytyka, konstruktywna i rzeczowa, potrafi zdziałać więcej niż najlepszy PR. Wystarczy bowiem niekiedy jedna wypowiedź, która niweczy całą pracę sztabu ludzi odpowiedzialnych za dobry wizerunek.
Dlatego na początku pochwaliłam ekipę, z którą pracowałam, mimo że praca z nią bywała niełatwa. Ale daje mi ogromną satysfakcję i w gruncie rzeczy radość, bo wszystko się zgadza. Kiedy trzeba było obsztorcować się nawzajem, nikt się nie szczypał, bo to służy jak najlepszemu wykonaniu roboty. Czy się obraziłam, kiedy zwrócono mi uwagę? Nie! Czy panowie się obrazili? Nie! Dlatego, mimo chłodnych relacji, czekam na kolejny raz, kiedy dane nam znów będzie ze sobą współpracować. Takie samo podejście polecam wszystkim politykom i tym, co zasiadają dziś na stołkach z ich nadania. Czasami lepiej walnąć się w pierś i powiedzieć „No tak, pomyliłem się, to był mój błąd”, albo „Trudno, nie wyszło, ale przepraszam i zapraszam jeszcze raz. Ułożymy relacje na nowo”. Takie gesty przekładają się na znacznie większy szacunek niż mydlenie oczu, które i tak wylezie.
Komentarze opinie