Reklama

Szkice sprzęgłem: Pieniądze nie śmierdzą, chyba że są białoruskie



 

Szkoda, że podczas wczorajszej wizyty prezydenta Komorowskiego w Białymstoku nie przypomniano, że poza Rosją (od niedawna wróg), Ukrainą (od niedawna przyjaciel) i Litwą (szaleńcy w ciężarówkach i ciemiężyciele polskości), Polska graniczy jeszcze od wschodu z Białorusią.

Były takie czasy, kiedy wątek permanentnego zagrożenia ze strony szalonego Łukaszenki i jego stalinowskie metody dręczenia opozycji oraz mniejszości wszelakich nie schodziły z nagłówków naszych gazet, a dziennikarze i politycy dumnie ogłaszali zakaz wstępu na Białoruś wydany im przez białoruskiego batię. Dzisiaj o Białorusi cisza.

Czy coś się zmieniło? Czy prezydent Łukaszenko nie gnębi już opozycji? Czy nagle Polacy mają tam spokój i wszelkie wolności? Co się takie stało, że przy okazji wizyty prezydenta Polski w Białymstoku sprawa Białorusi została pominięta stawiającym same znaki zapytania milczeniem?

Każdego miesiąca tysiące Białorusinów robi w Białymstoku zakupy. Niedługo się to skończy, bo tamta strona wprowadziła ograniczenia. Nie ze względów politycznych, ale po to, by wspierać własnych producentów. Sprawa jest dla Białegostoku kluczowa, bo prawdopodobnie kilkanaście procent wartości handlu w naszym mieście zawdzięczamy klientom ciągnących tu tłumnie z przejścia w Bobrownikach.

Białorusini zapewniają setkom białostockim handlarzy i producentów codzienny byt. Białorusini swoimi zakupami de facto zatrudniają setki pracowników. Dochodzą do tego hotelarze, restauratorzy, fryzjerzy i inni, dla których kolejny krok ograniczający przepływ ludzi przez granicę jest jak nóż w plecy.

W żywotnym interesie Białegostoku są jak najlepsze relacje z Białorusią. Przez lata przekonywano nas, że z dyktatorem Polska nie będzie rozmawiać. W ten sposób urwano między innymi ciekawe propozycje artystów z Grodna, którzy chcieli nam pomóc w kandydowaniu Białegostoku do miana Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Cóż z tego, że chodziło o artystów, którzy chcieli pokazywać w naszym mieście swój teatr lalek. Nieważne, że artyści. Ważne, że białoruscy artyści, a takich tutaj nie chcemy!

Nie zależy też nam najwyraźniej na białoruskich pieniądzach, które mogą przestać wpadać do kieszeni białostockich przedsiębiorców. Powiedzenie, że "pieniądze nie śmierdzą" być może jest prawdziwe, ale pod warunkiem, że te pieniądze nie są białoruskie.

Kampania samorządowa nabiera rumieńców, jednak nie słyszałem jak na razie od nikogo, w jaki sposób wykorzystać ogromny atut Białegostoku, jakim jest sąsiedztwo z Białorusią.

Spróbujmy spojrzeć na ten kraj inaczej, niż wtłaczała nam to do głów wieloletnia oficjalna propaganda. Udało jej się przekonać statystycznego Polaka, że Białoruś to państwo policyjne i dzikie, w którym ludzie żyją na granicy egzystencji, jedząc kiełbasę z czarnym chlebem i popijając to wódką. Natomiast u nas, w Polsce, żyjemy już prawie jak w Europie: bezpiecznie i dostatnio, nie jak te "dzikusy ze Wschodu".

Nawet jeśli w tych stereotypach o Białorusi jest krzta prawdy, to przecież tym lepiej dla nas! Jak można zamykać się przed kimś, kto chce kupować nasze telewizory, nasze piwo, ubrania i meble? Dlaczego nie zaprosimy białoruskich biznesmenów, aby inwestowali w Białymstoku na dobrych warunkach i zatrudniali tutejszych pracowników? A tam, niech sobie płacą podatki gdzie chcą. W mieście z kilkunastoprocentowym bezrobociem każdy przedsiębiorca, która daje zatrudnienie choć garstce ludzi powinien być noszony przez samorządowców na lektyce.

To bzdura, że narody dogadują się w gabinetach dyplomatów (nawet jeśli ci dyplomaci znają języki obce). Znajomość języków jest zbędna, jeśli dwoje ludzi chce i może zrobić ze sobą interes. Wystarczy im w tym nie przeszkadzać.

Jak? Oto moja (sic!) bezpłatna usługa doradcza, która nie uszczupli głębokiego worka publicznej kasy przeznaczonej na promowanie Białegostoku za pomocą klubu piłkarskiego. Kochany Panie Prezydencie (obecny i przyszły), proszę w końcu potraktować Białoruś nie jak zadżumioną siostrę, ale jak kluczowego partnera gospodarczego i zamiast wyjazdów do Dubaju ( 6000 kilometrów) wybrać się kiedyś do Grodna (70 kilometrów), nową drogą na Gródek, a najlepiej - w ramach oszczędności - pociągiem, za 15 polskich złotych. Podróż tam i z powrotem ufunduję Panu z własnej kieszeni.

(Radek Oryszczyszyn)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do