Jeszcze kilka lat temu prowadzenie apteki było bardzo dochodową sprawą, a zawód farmaceuty należał do najlepiej opłacanych w Polsce. Eldorado skończyło się 1 stycznia 2012 roku, kiedy weszła w życie nowa ustawa „Prawo Farmaceutyczne”. Mimo pewnych pozytywnych zmian, minister Bartosz Arłukowicz przedobrzył w drugą stronę – wprowadzona przez niego ustawa powoli wykańcza apteki, co za kilka lat może mieć poważne negatywne skutki dla pacjentów.
Główną wadą poprzedniego systemu były nieadekwatnie wysokie marże otrzymywane przez apteki, nie powiązane w żaden sposób z poziomem ceny płaconej przez pacjenta. Przykładem tej sytuacji były leki „za jeden grosz” (z punktu widzenia pacjenta, który dzięki refundacji płacił właśnie taką kwotę), które jednak były warte na przykład 300 złotych. Jak to wyglądało w praktyce? Typowy przykład: apteka kupowała dany lek w hurtowni za 150 złotych za opakowanie (30 tabletek), sprzedawała je za 300 złotych, ale pacjent dzięki refundacji płacił w aptece tylko ten przysłowiowy grosik. Resztę (299 złotych 99 groszy) dopłacał NFZ. Efekt był jednak taki, że pacjentowi wydawało się, iż lek jest bardzo tani, prawie darmowy, więc można iść do lekarza, poprosić o recepty na zapas i wykupić od razu kilka opakowań nawet jeśli miałyby się zmarnować – w końcu to tylko kilka groszy.
Efekt jest taki, że sieci aptek istnieją, rozwijają się i mają się dobrze, a także bez problemu obchodzą ten absurdalny zakaz reklamy aptek. Na przykład krakowskie apteki Hygieia reklamują się jako „Hurtownie farmaceutyczne – centrum tanich leków”. Sieć „Zico Apteka” reklamuje usługi Zico Delikatesów Internetowych. Sieć aptek internetowych Superpharm reklamuje swoje drogerie, działające pod tym samym szyldem. I sieci świetnie sobie z tym radzą. Zdarzają się nawet przykłady bezczelnego łamania przepisów, poprzez otwartą reklamę aptek, bez uciekania się do aluzji. Prywatna osiedlowa apteka za coś takiego od razu otrzymałaby taką karę finansową, że by się z tego nie pozbierała, albo też odebrano by jej licencję. Sieciówkom wolno więcej, bo stać ich na prawników zarabiających sto tysięcy złotych miesięcznie, a taki utalentowany mecenas potrafi wydobyć kruczki prawne, przeciągać procedurę odwoławczą w nieskończoność i grać z nadzorem farmaceutycznym w kotka i myszkę. W efekcie nadzór farmaceutyczny, wiedząc że z sieciówkami lekko nie będzie, woli „wyrobić normę” kierując uciążliwe kontrole i nakładając kary na prywatne osiedlowe apteki, które nie mogą sobie pozwolić na tak profesjonalną obsługę prawną.
Komentarze opinie