Reklama

Ginące zawody

W Białymstoku coraz trudniej znaleźć jest już zegarmistrza, szewca, dobrą krawcową, o repasacji rajstop nawet nie ma co mówić. Gdzie podziali się ci dawni specjaliści?

Niegdyś popularne było nabijanie syfonów. Do fachowców ustawiały się długie kolejki spragnionych sodówy. Kto jest nieco starszy zapewne pamięta jak w Centralu i Domu Handlowym „Nowy” siedziały panie specjalistki od naprawy rajstop. Zresztą takie panie można było spotkać absolutnie w każdym dużym sklepie. Zajmowały się repasacją, czyli naprawą rajstop i pończoch, w których zrobiła się dziura lub poszło oczko. Dziś nie ma już ani jednej specjalistki z tej branży.

Jeśli komuś został dziadkowy kożuch, albo barania skóra, bez problemu można było znaleźć kuśnierza, który przerobiłby to na doskonale pasujący ubiór zimowy. Jeśli nie, zawsze można było naprodukować pasków do spodni, plecaków lub tornistrów. Kto dziś znajdzie kuśnierza w Białymstoku? Może i znajdzie, ale to zadanie nie łatwe. Podobnie nie jest łatwo znaleźć zduna. Przecież domy się budują, ludzie chcą powrotu do korzeni, a pieca postawić nie ma komu. Zduna można szukać długimi miesiącami, czy uda się znaleźć takiego, który zna się na robocie? Trudny przypadek.

Od wielu lat nie widać także na ulicach naszego miasta popularnych niegdyś saturatorów Do nich ustawiały się ogromne kolejki spragnionych wody sodowej z sokiem malinowym. Jeden z takich saturatorów stał każdego lata przy barze mlecznym „Słoneczny”. Także w innych punktach dało się ochłodzić właśnie wymytą szklaneczką sodówki. Na szczęście od kilku lat powrócili na rynek fachowcy od waty cukrowej. Tych można spotkać głównie podczas festynów, koncertów i wszelkich imprez plenerowych.

W Białymstoku coraz rzadziej da się znaleźć szewca, który podbije zelówkę, naprawi obcas lub przyszyje wyrwany język z buta. Zegarmistrzów mamy także coraz mniej, choć ci nowocześni przenieśli się głównie do tych punktów galerii handlowych, w których sprzedają markowe zegarki. Na ulicach Białegostoku udało nam się namierzyć jeszcze biznesmena, który widocznie z braku zainteresowanych podstawową usługą, poszerzył swą działalność o dorabianie kluczy. Ostrzyć noże i nożyczki można było tylko do czasu do czasu, kiedy pod dom zawitał człowiek z okrzykiem: „Nooooooże, nooooooożyczki ostrzę”.

Ja pamiętam jeszcze jak kupowało się kawę w Centralu lub w innych dużych sklepach. Była wtedy na kartki. W sklepie stały takie ogromne młynki na kawę, gdzie pani sklepowa dokładnie odmierzała gramy zakupionej kawy i mieliła na miejscu. Usługa była dodatkowo płatna. No i jeszcze kapelusznicy. Tych niegdyś na ulicy Lipowej było kilku lub kilka, bo były także i panie kapeluszniczki. Szyli i szyły kapelusze, berety, toczki, z woalką i bez, z piórkami i wstążkami. Dziś na Lipowej, ani na Rynku Kościuszki nie ma ani jednego zakładu, który szyje kapelusze. Można za to jeszcze ich spotkać w Rzemieślniku przy Rocha.

Gdzie się podziali ci fachowcy, których dziś już trudno znaleźć. Jeszcze kilka lat, a nie będzie żadnego. Nasze dzieci i wnuki nigdy już nie dowiedzą się co to repasacja rajstop albo sodówka z saturatora. Szkoda.

Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do