Szukamy aż znajdziemy. To żmudne zajęcie, ale się udaje i to coraz częściej. Tak twierdzi Straż Miejska, która każdego dnia tropi kiepskich malarzy murów i elewacji. W większości przypadków są to zwyczajni wandale.
Białostockie osiedla pełne są bohomazów. Chyba nie ma ulicy, na której nie dałoby się zauważyć głupich napisów, obraźliwych treści lub w ostateczności niesmacznych żartów. Większość takich obrazków robią wcale nie artyści, ale chuligani, wandale, a już na pewno nie patrioci. Patriota wszak szanuje swój kraj, mienie i pracę drugiego człowieka. Napisy, jak ten widoczny na zdjęciu, są zwyczajnie głupie i zamiast zachęcać do organizacji, ośmieszają ją. Między innymi za takie bohomazy Straż Miejska wlepia mandaty, jeśli tylko znajdzie „twórcę”.
- Jeszcze nigdy nie słyszałem, żeby jakakolwiek organizacja tego rodzaju występowała o zgodę do zarządcy terenu o pomalowanie budynku czy elewacji. W zależności od tego co jest namalowane mamy do czynienia z wykroczeniem, albo nawet z przestępstwem – mówi Jacek Pietraszewski, rzecznik Straży Miejskiej w Białymstoku. – Często zdarza się, że takie malowidła są robione na zlecenie. Jeśli uda się nam to potwierdzić, nakładamy na zleceniodawcę albo mandat, nawet do 500 zł, albo powiadamiamy policję, kiedy są napisane jakieś hasła rasistowskie.
Na osiedlu Białostoczek w odstępie zaledwie kilkudziesięciu metrów roi się od podobnych napisów i bohomazów. Zarządy poszczególnych terenów i obiektów nie nadążają zamalowywać głupot na murach.
- Często okoliczni mieszkańcy sami nas informują o tym, że ktoś coś maluje i wówczas często kończy się złapaniem sprawców na gorącym uczynku – mówi rzecznik białostockiej Straży Miejskiej. – Jest tego coraz więcej. Trudne to zajęcie, ale możliwe.
Zdarza się, że Straż Miejska interweniuje sama w przypadkach, jeśli napis, plakat lub banner zagraża bezpieczeństwu. Ma to miejsce w przypadku zamalowywania znaków drogowych, zaklejania ich lub wywieszania banerów na wiaduktach lub innych miejscach do tego nieprzeznaczonych. Wówczas strażnicy sami mogą zdjąć, nawet reklamę, która została przez kogoś opłacona.
W przypadku większych zniszczeń elewacji, jak to miało miejsce całkiem niedawno na ul. Kilińskiego, sprawców uszkodzenia udało się znaleźć. Teraz nie jest im wesoło, ponieważ koszt naprawy wyniósł ponad 2,5 tys. złotych, a wątpliwi artyści odpowiedzą przed sądem już nie za wykroczenie, ale za przestępstwo.
- W takich przypadkach zawsze sprawę przekazujemy policji wraz z całym materiałem dowodowym – mówi Jacek Pietraszewski. – Kierujemy również wniosek do sadu, a jeśli nie my, to robi to policja.
Straż Miejska reaguje na wszelkie zgłoszenia o niszczeniu elewacji lub mienia na terenie miasta. Nawet jeśli zniszczeń dokonano na terenie prywatnego zarządcy, sprawców można wykryć bez problemów. „Malarze” często nie zdają sobie strawy z obecności kamer i monitoringu, który pomaga w mundurowym w walce z wandalizmem. Po wyroku lub mandacie rzadziej sięgają po „narzędzia malarskie”.
Komentarze opinie