Słońce najpierw oblewa wschodnią część rynku, więc w sobotnie popołudnia jak dziś to tam najpierw pojawiają się spacerowicze. Nieco później blask i światło dociera do linii ratusza, więc i na Plac Miejski, gdzie z dnia na dzień wyrastają jak grzyby po deszczu parasolki i wiklinowe krzesła kawiarnianych ogródków.
Spacerowicze zasiadają przy tych ogródkach albo na ławkach, wystawiają twarze do słońca i tkwią w tym stanie całymi kwadransami. Potem niespiesznie wstają i bez pośpiechu drepczą w bliżej nieokreślonym kierunku. Ot, choćby przysiąść gdzie indziej, pogadać, porozglądać się, nagrzać buzie w promieniach słońca.
Serce rośnie, kiedy wraz z pokazaniem się tego słońca, rynek zaczynają oblegać prawdziwi spacerowicze. Nie studenci przebiegający go wzdłuż w drodze z lub na uczelnię, nie okoliczni mieszkańcy biegnący na zakupy do delikatesów, nie kloszardzi, żebracy, znudzeni policjanci i strażnicy miejscy, ale właśnie spacerowicze. Jest to specyficzna miejska figura.
W każde niedzielne popołudnie, gdzieś między dwunastą a trzecią, w okolicach rynku zaobserwować można prawdziwą rewię białostockiej mody. Piątkowo-sobotni flaneur zostaje wyparty przez swojskiego, drobnomieszczańskiego katolika. Wszyscy pięknie przystrojeni: chłopcy w białych koszulach, dziewczynki w plisowanych spódniczkach, babcie i mamy w szykownych kapeluszach. Przywożeni tu przez głowy familii, paradują dookoła rynku, wstępują na obowiązkowe lody z automatu, oglądają sklepowe wystawy, zajadają deser. Słowem, cotygodniowy mieszczański rytuał.
Stworzona ku wykształceniu mieszczańskich postaw przestrzeń prędzej niż się spodziewano wykształca mieszczaństwo. Oczywiście, w niedzielę najtrudniej w mieście zaparkujesz swój samochód pod handlową galerią, ale coraz mniej miejsca robi się też na Suraskiej i Lipowej. Coraz dłuższe kolejki czekają spragnionych ochłody wielbicieli lodów, coraz dłużej trzeba czekać w kolejce do popularnych barów, coraz mniejsza jest szansa na wolne miejsce w ogródkach kawiarni z kawą, colą i piwem.
Brakuje jeszcze mimów i sprzedawców kolorowych balonów napełnionych helem. I czyścibutów. Miejscy grajkowie są jeszcze zbyt nieśmiali i repertuarowo wtórni, a żebracy mało wyrafinowani i bez determinacji. Brakuje też przyzwoitego wina w tych kawiarniach i latawców krążących nad wieżą ratusza.
Wszystko jednak idzie w zaskakująco dobrym kierunku.
Komentarze opinie