Reklama

Lecą Wióry: Wielka wojna domowa w nadleśnictwie



Nadleśnictwo Garłacze ogarnęła wojna. Nie, nie drogi czytelniku, to wcale nie wraży Putin, ani wojska Kalifatu, zmąciły trwały, wielofunkcyjny i zrównoważony ład i porządek w jednostce kierowanej przez dumnego nadleśniczego.

Nadleśnictwo Garłacze ogarnęła wojna domowa i to najgorszego sortu, bo wojna między babami z biura, które jak wszyscy znakomicie z autopsji wiemy, nie znają litości i nie biorą jeńców.

Działania wojenne zapoczątkowały imieniny jednej z licznych pracownic księgowości. Skromna ta i pracowita osoba upiekła ciasto z rozmaitymi kremami, owocami i galaretkami, które miało to nieszczęście, że smakowało poczęstowanym nim pracownikom terenowej Służby Leśnej, a którzy bez jakiegokolwiek zahamowania chwalili je publicznie.

Przez dwa dni w całym nadleśnictwie nie mówiono o niczym innym, jak o udanym cukierniczym dziele (nawet afera związana z napaskudzeniem przez kota służbowego na wycieraczkę zeszła na plan dalszy).

Inne działy poczuły się dotknięte do żywego. Zamiast zajmować się szeroko rozumianą gospodarką leśną, baby z poszczególnych komórek nadleśnictwa dywagowały jak utrzeć nosa bezczelnej księgowości!

Pierwszy odpowiedział dział marketingu. Ciasto było efektowne wizualnie, wielokolorowe i wielopiętrowe. Niestety, łatwiej handlować drewnem, wysyłać ponaglenia do zapłaty czy groźne faktury, a nawet wystawiać asygnaty, aniżeli zadziwić wybrednych smakoszy z terenu jakimś wyjątkowym ciastem. Wprawdzie i wyrób działu marketingu chwalono, ale wszyscy wyczuli, że to bardziej przez grzeczność i żeby w tak ważnym dla prowadzenia leśnictwa dziale nie narobić sobie wrogów.



Następny atak przypuścił dział Sekretarza! Cóż to było za ciasto! Rozmaite bezy i kandyzowane papaje, pośród leśnych (a jakże!) owoców, a wszystko skomponowane tak przemyślnie, że z daleka przypominało drzewostan zagospodarowany rębnią przerębową! Wydawało się, że takiego dzieła nic pobić nie może, kiedy to dział techniczny, zaprezentował swoje.

Było to ciasto w formie klasycznej pułapki na kornika drukarza, gdzie z wielkim pietyzmem i realizmem oddano moment wygryzania się na wolność młodego pokolenia małych drukarzy! Dział techniczny bity tydzień spędził na przygotowywaniu czekoladowej posypki właśnie w postaci małych żuczków, które oto wyruszały w świerkowy świat Puszczy, aby przysporzyć jej jeszcze więcej posuszu jałowego! Wprawdzie inżynier nadzoru skrytykował barwę posypki, albowiem młode chrząszcze według jego gruntownej, teoretycznej wiedzy (w praktyce obawiał się insektów), mają kolor cokolwiek jaśniejszy. Zakrzyczano go jednak, twierdząc, że samo ciasto jest wybitne, że tak nieistotnym szczegółem jak kolor korniczej młodzieży przejmuje się jedynie dureń lub nieznośny do granic szczególarz!

Reszta działów nadleśnictwa oszalała!

Co i rusz w nadleśnictwie pojawiały się ciasta w najwymyślniejszych formach i postaciach. Baby z biura zupełnie zaprzestały zajmować się pracą, wymyślając już jedynie to jak zadać bobu innym babom w zakresie cukiernictwa! Czegóż tam nie było! Torty w formie pilarek i harvesterów! Desery, przypominające kępy ekologiczne! Mazurki, które wyglądały jak szkice odnowieniowe!

Kto pojawił się w nadleśnictwie, był zmuszany do degustowania wszystkich tych wymyślności i to w kolejności ściśle określonej, albowiem wszyscy wiemy, że raz urażony dział w nadleśnictwie oznacza kłopoty na wiele lat!

Gospodarka leśna zeszła zupełnie na boczny tor. Z rzadka już nadleśniczy prosił o jakieś dane czy połączenie telefoniczne, albowiem wszelkie wychynięcie z gabinetu oznaczało konieczność konsumpcji rozmaitych słodkości. Nawet o kawę nie prosił, albowiem do kawy przynoszono mu taką ilość tortów, że dostawał mdłości na sam widok.

Wojna skończyła się nagle i nieoczekiwanie. Otóż dział marketingu, pragnąc się zrehabilitować za liczne cukiernicze porażki, przygotował wyrób krańcowo inny, twierdząc, że z wszystkich ciast i tortów, terenowej Służbie Leśnej, najbardziej do gustu przypadnie wędzony boczek.

I rzeczywiście, żaden z leśników nie spojrzał nawet na ciasto, kiedy na biurku w dziale marketingu pojawił się kawał dobrze uwędzonego wieprzowego boku. Tyle, że wojna rozgorzała na nowej niwie: nadleśnictwo Garłacze pogrążyło się w chaosie wędlin, salcesonów i kindziuków…

(http://lecawiory.blog.pl/2016/03/10/wielka-wojna-domowa-w-nadlesnictwie/ Foto: Lecą Wióry)
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo ddb24.pl




Reklama
Wróć do