Tak sobie czasem korespondujemy jak w XIX wieku, piszemy listy co słychać, opowiadamy na piśmie o wydarzeniach i bolączkach. Przedwczoraj dostałem na przykład wiadomość od Poczty: „Wprowadzenie zmian w Cenniku (…) wynika z konieczności okresowej aktualizacji kosztów świadczenia usług (…) w tym m.in. związanych ze wzrostem płacy minimalnej”. Mówiąc krócej – będzie podwyżka cen usług pocztowych.
Już pisałem o tym, że zwiększanie płacy minimalnej nie podniesie stopy życia najuboższych o tę wartość, którą dostaną więcej „na rękę”. Naiwne jest przypuszczenie, że jak na konto wpływało im będzie dodatkowe 100 zł, to będą bogatsi o tyle, ile za 100 zł można było kupić w momencie ogłaszania socjalnych reform. Reakcja Poczty pokazuje stymulowaną inflację w praktyce. Harujący za najmniejsze uposażenie nieszczęśnik zapłaci teraz więcej za znaczek. W ciągu pół roku okaże się, że zapłaci więcej za żywność (w sklepach też pracują za minimalne krajowe), za parking, za gazetę, za bilet, za papier toaletowy itd. itd. Skąd pracodawcy wezmą dodatkowe środki? Oczywiście od swoich klientów, którym podniosą ceny.
Nie będę zostawał w tyle. Również systematycznie podnoszę ceny, bo korzystam z usług spedycyjnych Poczty oraz zatrudniam za najniższą krajową. Chciałem zacząć zdanie zwrotem „gdybym płacił więcej” w celu moralnego wytłumaczenia się – ale początek prowadzi do paradoksu. Nie ma żadnego „więcej”. Albo tyle, albo nic. Inni w branży padają i sam się nad tym zastanawiam, czy nie skapitulować.
My – pracodawcy – pozostajemy bez żadnej ochrony ze strony Państwa. Pracownik musi swoje dostać, my nie. Pracownik musi mieć urlop, my nie. Pracownik musi mieć badania lekarskie, my nie. Za to w nakładaniu ciężarów czuję, że jesteśmy pierwsi. Rząd: „To teraz ustalamy, że musicie płacić pracownikom nie mniej niż tyle i tyle. Dajcie im”.
Nie stawiam ludzi, z którymi pracuję, po przeciwnej stronie barykady. Zasługują na szacunek, są wartościowi, warci więcej niż zarabiają. Wrogiem jest Państwo. Tak z doświadczenia – jaka jest odpowiedź władz na trwające od dziesięcioleci larum nad biurokracją i jej ciężarem dla biznesu? Praktycznie żadna.
Nie rozumiem dlaczego, ale najwyraźniej ułatwienia są cięższe do uchwalania niż obciążenia. Co zaś się tyczy ewentualnego zwolnienia pracowników i zamknięcia działalności, dowiedziałem się, że nie mam co się o nich martwić. Walizki mają spakowane i wiedzą, gdzie trzeba jechać.
Komentarze opinie